29 grudnia 2021

Od Jazgota CD Żałobnej Pieśni — Kartka z pamiętnika

Kiedy Jazgot był mały, często zostawał pod opieką Szramy. Była jego ulubioną ciotką. Potrafił godzinami leżeć i słuchać, czy postanowi coś mu opowiedzieć.
Pamiętał, jak po śmierci Richiego nie mógł sypiać sam. Kładł się przy innych psach i liczył, że sama ich obecność odgoni koszmary. Szrama zawsze pozwalała układać mu się przy swoim boku, póki sam nie postanowił na nowo odsunąć się do swojego kąta.
Raz oboje nie mogli usnąć, więc zaczęła szeptać do niego. Głos był tak cichy, że ledwo ją słyszał. Powiedziała, że w życiu liczą się tylko momenty. Krótkie chwile, bo wszystko pomiędzy nimi zlewa się w całość.
Chciała, by pamiętał o tych dobrych wspomnieniach Richiego. Zamiast tego on potrafił myśleć tylko o sekundzie, gdy zobaczył jego ciało.
Z czasem, im starszy był, tym bardziej przekonywał się, że miała racje. Trudno było mu rozdzielić niektóre dni od siebie. Pamiętał za to chwile. Zwykle nieprzyjemne.
Zbyt wiele zamierzali słowom Jasnego Serca, wiedział o tym. Nie mógł jednak znaleźć powodu, dla którego ten pies skazałby kogoś niewinnego na śmierć. Zwątpienie jednak zostało. Pamiętał, co mówił mu Pył. Pamiętał historie o jego partnerze, wojnie i splamione krwią rzece.
Teraz było inaczej. Jasny nie mógł pozwalać sobie na taką samowolkę, był liderem. Władza ogranicza wolność wyborów.
Szykowało się zgromadzenie. Na nim będzie może chwila na rozmowę. Na większości nie działo się nic ciekawego, nie sądził, by to było wyjątkiem.

Część pierwsza — spotkanie z Nieuchwytką
Nie chciał o tym mówić, ale uznał, że jest jej coś winien. Nie miał zamiaru cofać swoich słów, bo były prawdziwe, ale naprawdę przydałby im się sojusznik w Ventusie. Kontakty z Tenebrisem były napięte, ale mogli dogadać się przez Jasne Serce. Industria wyraźnie ich lubiła, więc tym samym mieli nie gorszą sytuację z Flumine. Zostawał Ventus.
— Nazywała się Szyszka — zaczął, patrząc przed siebie. — Była córką jednej z naszych. Zwyczajne dziecko. Trochę pyskowała, ale była miła. Pełna energii. Wyszła z bratem poza granice klanu. A potem znaleźliśmy ją tam. Rozszarpaną.
Pamiętał jej trupa. Zakopali go szybko, żeby matka nie musiała na niego patrzeć. Przynajmniej pysk się uchował, mogli ją rozpoznać. Z czasem ten obraz zaczął zamazywać się w jego umyśle, ale nadal pamiętał, jak zbierało mu się na wymioty.
— Dym udał się do Białej Gwiazdy. Ona obiecała pomóc. Powiedziała, że przeprowadzi dochodzenie. To było prawie dwanaście księżyców temu. Nic nie zrobiła. To dziecko zostało brutalnie zabite, a my nadal nie ukaraliśmy psa, który to zrobił — ostatnie słowa wywarczał. Nieuchwytka milczała przez chwile, Jazgot spojrzał na nią.
— Myślisz, że ukrywa go specjalnie? — zapytała w końcu.
— Nie wiem — westchnął. — Nie znam jej. Ale nie sądzę. Jest świadoma, że nie odpuścimy.
— Masz coś więcej? Jakieś dowody, opis? — Jazgot pokręcił łbem.
— Chwast jest dość straumatyzowany. Jeśli przedstawią nam podejrzanego, wtedy mogę zaaranżować spotkanie. Na razie wolę go oszczędzać. Chciałbym mieć cokolwiek.
— Nie wiem jak ci pomóc — przyznała. To wywołało uśmiech na pysku Jazgota, pierwszy od dłuższego czasu.
— Witaj w klubie — odpowiedział. — Też nie wiem co zrobić. A większość klanu już się poddała i uznała sprawę za nierozwiązaną.
Jazgot nie miał zamiaru się poddać. Nigdy. Choćby miał do końca życia ścigać tego mordercę. Zabił szczeniaka. Ich szczeniaka. Jeżeli nie mógł go uratować, to chociaż chciał wymierzyć sprawiedliwość.
— A wasza liderka? — zapytała. — Co ona chce z tym zrobić?
— Miękka? Nic. Ona najchętniej ignorowałby wszystkie problemy, nawet te, które jej dotyczą — prychnął. — A jak tam wasza?
— Szalona i okrutna — odpowiedziała. — Robi aż za dużo.
— Gdyby je dwie połączyć, wyszedłby nie taki zły lider.
Nieuchwytka zaśmiała się. Krótko, ale brzmiało to szczerze. Obiecał, że się z nią skontaktuje, gdy będzie wiedział coś więcej. Nawet planował to zrobić, ale informacja o znalezieniu sprawczyni przyszła nagle.

Część druga — pierwsze zgromadzenie
Zaczynało się. Nareszcie. To nie byłoby zgromadzenie, gdyby ktoś nie zrobił czegoś głupiego. Tym razem najwyraźniej padło na syna Rzepakowego Słońca, Mcha, jeśli się nie mylił.
— Hej Biały! — zawołał do psiaka, który trzymał się z Ventusem. Nie kojarzył żadnego psa, który mógłby stworzyć takiego kropkowanego dzieciaka, ale co on tam wiedział. Może kryli w stodole jakieś ciapciaki.
— He-ej — odpowiedział owy Biały.
— I co, ciebie też zaciągnęli na ten kabaret? — zapytał. To brzmiało niemal jak próba flirtu. Czy Mech nie jest przypadkiem dla niego za stary? Ten Biały wyglądał młodo, pewnie był jeszcze uczniem.
Nie usłyszał już nic, czy padła jakaś odpowiedź. Bryzowa warczała coś pod nosem, ale trudno było nie zwracać na nią uwagi, nawet jeśli by się nie odzywała. Miał ochotę powiedzieć coś, żeby zmazać ten paskudny niby-uśmiech z jej pyska. Zagryzł język, nim powiedział cokolwiek głupiego. Najchętniej wyrzuciłby od razu, że złapano morderczynię Oszronionej.
Nie, to nie była odpowiednia chwila. Najpierw liderzy musieli pokłapać pyskami i pogadać o bezsensownych bzdurach.
Rozejrzał się po psach. Nie widział nigdzie Krzemyka, co go trochę zasmuciło. Przyszła za to Nieuchwytka, a wraz z nią siostra i ten szczeniak, z którym kręcił syn Rzepakowej. I jeszcze oczywiście Jasne Serce, nie, Jasna Gwiazda. Siedział dumnie, wyprostowany i pewny siebie. Jazgot zastanawiał się, co się działo w jego głowie.
Brakowało tylko Flumine, ale w końcu i oni przyszli. Co prawda spóźnieni, ale w całości. Znów zobaczył Klematisowy Korzeń, który zdawał się mieć wygryzione język.
Czekał wciąż, żeby ten się odezwał. Niemal nie pamiętał już jego głosu. No dalej, powtarzał sobie, dalej, odezwij się. Przełknij, pochwał, cokolwiek. Nie potrzebował już nawet uznania, ale pragnął zobaczyć od niego… cokolwiek. Źle mu się patrzyło na takiego biernego Klema, to po prostu nie pasowało. I za mocno kojarzyło mu się z Miękką.
Spojrzał na chłopaków i uśmiechnął się. Będzie dobrze, chciał im przekazać. Zgromadzenie nie było złe, jeśli wiedziało się ci mówić i co ignorować.
— Proponowałbym już zacząć. Lepiej szybciej zacząć i szybciej skończyć — powiedział zastępca Industrii. Jazgot przytaknął mu w myślach. Jasna Gwiazda zrobił to za to słownie. Jazgot naprawdę starał się nie patrzeć na niego zbyt mocno, ale wzrok sam mu tam powracał.
Czy nikt nie zauważył, że nie ma Białej Gwiazdy? Chociaż zapewne nie powinien się dziwić, klany zwykle był ślepe na takie rzeczy. Nikt nawet nie skomentował, że już drugi raz we Flumine brakuje Irysowego Serca. A może po prostu to ich nie obchodziło?
— Sowi Pazurze, mogę się znowu pierwsza odezwać? Muszę się im przecież pochwalić, na pewno się ucieszą! — Rzepakowa Gwiazda wyskoczyła do przodu, prawie wpadając na Sowi Pazur. Zastępca nie wydawał się szczególnie zadowolony, jednak mruknął pod nosem przyzwolenie.
— No właśnie zaczynam, nie ciskaj się tak! — zwróciła mu uwagę, siadając po jego prawej stronie. — Słuchajcie wszyscy, mam świetnie wieści! Niedługo przyjedzie nowa dostawa mini Rzepakowych Gwiazdek!
To było niespodziewane. Nie wyobrażał sobie, że Rzepakowa i Sowi uprawiali seks. Nie był pewien, czy bardziej dziwiło go, że ona go chciała, czy że on z własnej woli się do niej zbliżył.
— Gratulacje. — Uśmiechnął się do samicy. Nikt inny nie palił się chyba do składania gratulacji, a jednocześnie był to dobry moment, by pierwszy raz zwrócić na siebie uwagę. Dopiero przyglądając się lepiej grupce z Industrii, zauważył swojego ulubionego szczeniaka. Złapał wzrok Jazgotka i skinął na niego łbem w ramach przywitania.
— Gratuluję — powiedział pies, siedzący obok Bryzowej Gwiazdy. Jej zastępca, którego imię wypadło mu z głowy. Był miły. Był przyjemny. Może szybko stanie się liderem, jeżeli szczęście im dopisze. Nawet Nieuchwytka dała radę wyksztusić z siebie gratulacje, chociaż brzmiały one dla niego dość sztucznie.
— Mówiłam, że się ucieszą — powiedziała usatysfakcjonowana do zniesmaczonego zastępcy. Partnera? Przyjaciela z benefitem? Nie wiedział, czym dla siebie są i średnio go to interesowało.
— Obstawiam piątkę — powiedział Peter, chyba myśląc, że nikt go nie usłyszy. Co dziwne, Sowi nawet postanowił mu odpowiedzieć.
— Piątkę? Pięć smarków — parsknął. — Zdziwię się, jeśli trafisz.
Jazgot też by się zdziwił. Piątka nowych dzieciaków. Ciekawe kiedy w Bezgwiezdnych pojawi się jakiś nowy miot, już nawet dzieciaki Cykuty dorosły.
— Rzepakowa, to na pewno dobry pomysł byś miała więcej dzieci, skoro już nad tymi, które masz, nie panujesz? — mruknęła najgorsza z liderek, zerkając na Mcha.
— Gwiezdni, spierdalaj, gadam z przyjacielem. — Wywrócił oczami dzieciak. A ona nawet na niego nie warknęła. O co tu chodziło? Przecież Bryzowa niemal rzuciła się na swoich członków ostatnim razem, gdy wystąpili poza szereg. A teraz nawet nie mruknie na nie swojego dzieciaka? Kropkowany szczeniak na dodatek nazwał ją starą prukwą, co też zdarzało się jej nie obrażać. Dziwny z niej pies.
— Skarbie, cichutko, już się zaczyna — powiedziała siostra Nieuchwytki. Miała rację, może nareszcie przejdą do konkretów.
— Chcesz się założyć? Jeśli przegram, przez dwa księżyce będę reagował tylko na Szarą Skałę. Jak wygram, będziesz musiał mówić do mnie Peter — powiedział medyk Industrii. Jazgot przewrócił na to oczami. Zgromadzenie. Trzeba tu rozmawiać o wszystkim, ale nie o tym, co jest naprawdę ważne.
— Jazgocie, jakieś nowe wieści? Czy sprawa została rozwiązana? — zaskakując go trochę. Nie sądził, że ktokolwiek o tym pamiętał. Miał jednak dość niskie wymagania względem innych psów. A jeszcze bardziej zaskoczyło go, że psem, który podniósł temat, była Rzepakowa Gwiazda.
Spojrzał niepewnie na Jasną Gwiazdę. Mówić? Nie mówić? To nie tak, że mieli szansę porozmawiać o tym, co przekażą na zgromadzeniu. Kontakt wzrokowy nie pomógł, więc Jazgot postanowił pójść za przeczuciem. Wyprostował się i kiwnął uprzejmie łbem na Rzepakową.
— Owszem, nowy lider dostarczył nam sprawiedliwości — powiedział w końcu. Słowa brzmiały donośnie, patetycznie, sztucznie. Nie podobało mu się to. Ale w końcu, to nie była przecież wielka chwila, nieważne jak bardzo tego chciał. Tenebris spełnił minimum wymagań, jakie im postawiono. A Szyszka wciąż nie żyła, oni żyli księżyce w strasie, gdy dzieciaki spędziły już noce w strachu i koszmarach.
— Sprawczyni została ukarana na oczach bezgwiezdnych — dodał Jasna Gwiazda, pochylając łeb w dół. Dlaczego tak wyglądał? Czy nie rozumiał, że wydaje się wtedy bardziej winny?
— Nowy lider? — Zauważył w końcu Sowi Pazur, jako pierwszy z nich wszystkich. Nie powiedział jednak o tym nic więcej. Może to i lepiej. — W końcu nie wiemy, czy został dobrze ukarany. — Spojrzał na Jazgota z oczekiwaniem malującym się na pysku.
Chciałby mieć zdolność porozumiewania się telepatycznego z ojcem biologicznym, wtedy ułatwiłoby tę całą rozmowę. Czy Jasny chciał mówić prawdę? Całą prawdę? Nie był w tym momencie szczególnie przydatny.
Uśmiechnął się grzecznie do Sowiego, bo Jazgot zawsze był bardzo grzeczny. Kurwił tylko w myślach.
— Sprawczyni jest zabita. Czego świadkiem byłem ja, nasza liderka i trzy inne psy z naszego klanu, oraz z ich. Wziąłem ze sobą również towarzyszy z obozu. Uznałem, że warto by bezgwiezdni mieli trochę większą reprezentację niż ja sam — powiedział, wskazując na Chwasta i Żonkila. Młodszy pies siedział cicho, ale nie spodziewał się niczego innego.
— Jasna... Gwiazdo? Jak to zrobiliście? I co z Białą Gwiazdą? — spytała siostra Nieuchwytki, przekręcając głowę. Czyli ktoś jednak się zainteresował.
— Z Białą wszystko w porządku — powiedział Jasny do suczki. — Postanowiła zrezygnować ze stanowiska, jest na zasłużonej emeryturze. Gwiezdni zgodzili się z jej wyborem.
Czyli Gwiezdni dyktowali też wybór lidera? To dlaczego zgodzili się na władzę Bryzowej Gwiazdy? Nie miał po co pytać, bo i tak nie dostanie satysfakcjonującej odpowiedzi. Lubili mówić o Gwiezdnych, ale nie rozmawiać o Gwiezdnych.
Do suczki po czasie doszło jednak, co Jasny powiedział o wyroku.
— Ale przecież... Czy ona kogoś wtedy zaatakowała? Groziła wam? Dostaliście znak od Gwiezdnych? Przecież to przeciwko kodeksowi wojownika!
Czy ona nie rozumie, co znaczy słowo ,,zamordować" przeszło mu przez myśl. Czy ja to muszę przeliterować? Koncept zbyt skomplikowany? A może to słowo szczenię przegrzewa trybiki w jej głowie.
— Czyli nie mamy już czym się martwić — westchnęła z ulgą Rzepa, co niemal rozluźniło atmosferę. Niemal, bo Cynamonowa Pestka nadal się jeżyła. — Widzisz, Sowi? Nie musisz już srać w gacie ze strachu przed tym kanibalem.
Cynamonowa Pestka jeżyła swoją sierść. Patrzyła na nich jak na ścierwa. Tym jesteśmy dla ciebie, panienko? Dlatego, że nie wierzymy? Dlatego, że postępujemy inaczej. Daj mi odpowiedź, chętnie ją przyjmę. Powiedz, czemu Gwiezdni zgodzili się na potwora w roli lidera. Powiedz, czemu dali dzieciom umierać w bólu? A jeśli nie masz odpowiedzi, to przestań mnie oceniać.
— A jaka jest twoja propozycja? Wygnać ją? Puścić wolno? Zatrzymać w klatce? — zapytał i nawet jeśli irytowała go samica, trzymał to wewnątrz siebie. Nie czas na emocje. Uśmiechał się uprzejmie, mówił spokojnie. Brzmiał na szczerze zainteresowanego. — Co zrobiłabyś z suką, która zarżnęła nasze dziecko?
— Nie popieram tego do końca, ale... była zagrożeniem. — Uśmiechnął się krzywo Żonkil. Czuł wcześniej jego wzrok na sobie. Nie spodziewał się szczerze, że przyjaciel zabierze głos. Wziął go i Chwasta ze sobą częściowo dla dobrego zaprezentowania się, częściowo by mogli zobaczyć, jak teraz wyglądają zgromadzenia.
Widział, jak Jasny się prostuje. Nareszcie przestał wyglądać, jak jakieś zbite szczenię. Nie byli niczemu winni. Pozbyli się zagrożenia w najlepszy sposób. Klany nigdy nawet nie spróbowały się zainteresować tematem przez te wszystkie księżyce.
— Uznaliśmy to za odpowiednią opcję — powiedział lider Tenebrisu. — Taką, która pozwoli na usatysfakcjonowanie Bezgwiezdnych, jak również wyzbycie się zagrożenia. Ta samica zaatakowała również mnie jak i moje dzieci. Kodeks nie mówi nic o tym, jak zachowywać się z mordercą szczeniąt. Ja również go znam.
A ona wciąż nie odpuszczała.
— Na pewno nie to! — Patrzyła się na Jazgota z krzywą miną. — Nie różnicie się od niej niczym, zabiliście kogoś, bo taki był wasz osąd. Nie wiecie nawet, jaka była wola Gwiezdnych.
— Chcesz usprawiedliwiać morderczynię i wplątywać w to gwiezdnych? — zabrał głos Żonkil, Jazgot słyszał jego irytacje.
— Owszem, nie wiem tego, jestem niewierzący — odpowiedział spokojnie. — Jednak zapytałem cię o inne rozwiązanie, chętnie je usłyszę. Jeszcze chętniej usłyszałbym je księżyce temu, gdy sprawa była ignorowana przez klany.
— Nie usprawiedliwiam jej. — Zmarszczyła brwi. — Kurcze, przecież... — Spojrzała na Białego, przełykając ślinę. Widział, że jest. — Zrobiliście to w przynajmniej honorowy sposób? — Uspokoiła się, pytając ciszej. — Podaliście jej jagody śmierci?
— Nie można było jej przegonić? — niepewnie zadało pytanie jakieś dziecko. Odważne, że odezwało się na zgromadzeniu. — Nie jestem przekonany, by odważyła się wrócić, by zaatakować w pojedynkę klan składający się z tylu psów. Dla klanów nie stanowiłaby zagrożenia jako samotnik.
— Śmierć była honorowa i szybka — powiedział już delikatniej. I tak jedynymi psami, obecnymi tu, które to widziały, był on, Jasny i Cytrynowy. Nie spojrzał na nich, ale liczył, że wiedzą, że czyni im przysługę. — Nie darzyłem jej nienawiścią, nie po takim czasie. Jednak była niebezpieczna. Co dałoby jej przegonienie? Kto by pilnował, że nie wróci?
Włóczęgi również były przegonione i nic to nie dało.
Pozostało nam mieć nadzieję, że nawet bez pomocy Gwiezdnych wytypowaliście dobrą osobę. — powiedział medyk Flumine. Irytowali go. To nie była ich sprawa. Nie mieli problemu z ignorowaniem mordercy przez księżyce.
— Gwiezdni pozostawali głusi na nasze prośby — powiedział Jasny, nie dał rady ukryć żalu ze swojego głosu. — Jest nam bardzo przykro, że musiało do tego dojść.
Jeśli jednak karą za nasze działanie miałaby być śmierć większej ilości szczeniąt albo gorzej, wojna, woleliśmy zdać się na rozsądek i dowody.
Jazgot spojrzał na psy. Czekał. Gotował się na kolejne oskarżenia i wyrzuty, ale one nie nadeszły. Spokój. Po tym wszystkim nareszcie dali im spokój.
— Na pewno przyłożyli się należycie do rozwiązania sprawy — powiedziała Nieuchwytka, a on uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. Zaraz jednak jego krótka chwila dobrego humoru minęła. — Oszroniona jednak nie była jedynym, czyhającym zagrożeniem. Ja... Czy mogę prosić o uwagę? — wzięła głębszy oddech, licząc na to, że inne klany spojrzą na nią. — Jeśli chodzi o Włóczęgów... Mieliśmy w Ventusie atak na medyków. Włóczęga z Q-Quintusu wdarł się w naszą czujność podstępem!
— Podstępem? To ty ich wpuściłaś! — powiedziała Bryzowa. Jazgot postanowił ją zignorować, mając nadzieje, że pozostali pójdą w jego ślady.
— Czy komuś coś się stało? — zapytał. Spojrzał kątem oka na żonkila. Niepotrzebnie pewnie go tu ciągnął. Tylko bardziej zestresuje przyjaciela. Myślał, że to zgromadzenie będzie punktem zwrotnym, chwilą chwały. Zamiast tego dostali tylko więcej oskarżeń i obraz. Tak jak zawsze.
— Cieszymy się, że nic poważnego się nie stało.
Wdech i wydech Nieuchwytna, pomyślał, to tylko zgromadzenie. Widział, że się stresuje. Nic dziwnego, gdy twoja liderka rzuca oskarżenia na twój temat.
— Czy wiemy o nim coś więcej? Imię? Wygląd? — zapytał.
— Może gdybyś się tym zainteresowała i zostawiła przy nim jakąś wartę, nic by się nie stało — rzucił szczeniak, którego podrywał Mech.
— Gdyby siostrzyczka twojej ukochanej opiekunki mi cokolwiek powiedziała, wywaliłabym tego przybłędę na zbity pysk — warknęła Bryzowa na tyle głośno, że nie mógł udawać, że jej nie słyszy.
— Nie wiem, czy wyjawił swoje imię. Prawdę mówiąc, nie pomyślałam o zapytaniu — skuliła się. Jazgot chciał warknąć na nią, żeby przestała. Nie wypada. Nikt nie będzie jej słuchał, jeśli będzie się zachowywać jak szczeniak. — Był średnich rozmiarów, wyższy ode mnie. Jego sierść była głównie brązowa, ale gdzieniegdzie wpadała w czerń. Sylwetką odrobinę przypominał zastępcę Ognistych, ale miał krótsze futro. Nie miałam wstępu na przesłuchanie, które przeprowadziła liderka, może ona wie coś o imieniu.
W myślach już cieszył się, że dała radę się opanować. A potem zaczęła przepraszać Sowiego. Uważał, że Sowi na żadne przeprosiny nigdy nie zasłużył.
— Dobrze, to przydatna informacja... moja droga. — powiedział Jasny. — Myślę, że wszystkie klany powinny obserwować swoje otoczenie szczególnie uważnie, zgadzamy się do tego, prawda?
— Tak. Powiedział, że nazywa się Kwaśny. Wyglądał jak wypłoszony cień wojownika — westchnęła w końcu Bryzowa, postanawiając wreszcie się przydać.
— Wszyscy zrozumieliśmy porównanie — powiedział do Żałobnej. — Dziękuję.
No dawaj, wyprostuj się, pomyślał. Przestań wyglądać jak przestraszony szczeniak, to nie na to pora.
— Myślę, że warto, aby każdy z klanów zachował szczególną ostrożność — kontynuowała. — Mam przeczucie, że to mogła nie być jednorazowa, samozwańcza misja jakiegoś szaleńcza, tylko coś gorszego. Coś większego, bardziej rozplanowanego…
— Tak, wyznaczymy odpowiednie patrole — powiedział Jasny.
Skończyły się tematy prawdziwe, przyszedł czas na bzdury. Jazgot nigdy nie chciałby urazić czyiś uczuć, ale jasne było, że nie wierzy w Gwiezdnych. Jeśli istnieli, byli okrutni. Nie chciał w takich wierzyć. Jeżeli postanowiono gadać o przepowiedniach, to on nie mógł z tym nic zrobić.
— Myślę... Że to dobry pomysł, by powiedzieć wam wszystkim o przepowiedni od Gwiezdnych. Widzieliśmy gwiazdy. Pięć gwiazd i... Dwie z nich spadły. Boję się, że może być to związane z tym atakiem
Cicho liczył, że tą Gwiazdą spadającą jest Bryzowa. Może nawet się o to pomodli.
— Ale jak to... spadły? — zapytała Żałobna.
— A może jedną z owych Gwiazd była Biała? — zasugerował Jasny. — Przestała być Gwiazdą, stała się na powrót Tęczą.
— Jeżeli to przepowiednia, to i tak nic się z nią nie zrobi — powiedział Szary, Jazgot pokiwał na to łbem.
— W takim razie kto może być drugą gwiazdą? — zwrócił się Brązowy do Jasnej Gwiazdy. — Jeśli mają to być akurat przywódcy.
— Pozostaje nam mieć nadzieję, że znaczenie tej przepowiedni jest mniej nieprzyjemne, niż się to wydaje na pierwszy rzut oka.
Osobiście myślał, że medycy palą ziółka na płyciźnie i dlatego widzą rzeczy, ale nic nie powiedział.
— Bryzowa. Bądź Nakrapiana lub ja, nie mam pewności oczywiście — Jasny spojrzał kątem oka na niego, ale kontynuował odpowiadania Brązowemu.
— I tak wszyscy kiedyś umrzecie, jednak to liderzy dostali ostrzeżenie.
— Było pięć gwiazd na niebie, prawda? — zastanowił się Cytrynek na głos. Nie spodobała mu się ta sugestia. — W takim razie może też chodzić o liderkę Bezgwiezdnych.
— Czemu akurat Bezgwiezdnych? — zapytał. Jego stosunek do Miękkiej nie był za dobry, ale nie chciałby dzieciak dawał takie sugestie.
— Nie wiemy, kogo dokładnie ta przepowiednia dotyczy. — odpowiedział Cytrynek. — Równie dobrze może chodzić o inne klany.
— A jeśli to chodzi o klany? — rzucił szybko Sowi, najwyraźniej nie słuchając wszystkiego, co było wcześniej powiedziane. Jazgot przewrócił oczami. Spojrzał jeszcze raz na Żonkila i Chwasta. Musiał się upewnić, czy jeszcze tutaj wytrzymują.
— To może wtedy nie jest przepowiedzenie naszej czarnej przyszłości, tylko ostrzeżenie? — zapytała Nieuchwytka. Wyglądała, jakby zaraz miała zacząć panikować. —
Może dwa klany graniczące z Quintusem powinny zachować szczególną ostrożność, albo uzyskać wsparcie reszty klanów? Może pora znów się zjednoczyć?
Nieuchwytka, nie, nie tak ostro, pomyślał. Zjednoczenie klanów raczej nie wyjdzie tak łatwo.
— Możliwe, że tak. Jednak moim zdaniem powinniśmy przede wszystkim myśleć o teraźniejszości. Zwiększyć ilość patroli, można również wzmocnić przekaz informacji między klanami... — zawahał się przez moment. — Oczywiście to jedynie pomysł, ale można wybrać posłańców z danych klanów, którzy w razie ewentualności przekazaliby innym niepokojące informacje
Nie ma co czekać do zgromadzeń z takimi rzeczami. Jeśli ktoś spróbuje tknąć jakiegokolwiek psa z jego klanu, to zamorduje. Postanowił to już dawno, dawno temu.
— Myślę, że na wszelki wypadek dobrze byłoby ustalić, abyśmy my, Wietrzni i nasi również graniczący z Quintusem sąsiedzi, Wodni, mieli gdzie się podziać w razie nagłego zagrożenia. Posłańcy są dobrym pomysłem. Takie osoby, które mogłyby przekraczać granicę w celu przekazywania wiadomości, nie będąc posądzonym o naruszenie kodeksu.
Przynajmniej ona postanowiła mu pomóc i poprzeć.
— Odbiło ci? — Bryzowa wybuchła śmiechem. — Mamy się zjednoczyć z tymi moczonymi szczurami? Nie wiem, czemu cię tutaj zabrałam.
— Którzy to moczone szczury? — zainteresował się Szary, ale wszyscy zgodnie postanowili go ignorować.
— Nie ma zakazu odwiedzania innych klanów, jeśli ma to być tylko przekazanie informacji.
— Moczonymi szczurami?! Jakim cudem Gwiezdni zgodzili się na to, żebyś kiedykolwiek pełniła władzę nad kimkolwiek!
— Nikt nie jest moczonym szczurem. — warknął Brązowy. — Tak samo jak sądzę, że to nie jest zły pomysł na tę chwilę.
Postanowił ignorować dramę, póki jeszcze mógł.
— Owszem, możemy od razu ustalić posłańców, będziemy mieli to z głowy.
Szczeniak Rzepakowej i Biały coś tam mamrotały między sobą.
— Możecie przestać mówić o lizaniu dup? Róbcie to prywatnie.
A to skąd się nagle wzięło…
Przynajmniej rozpoczęli rozmowę o istotnym temacie. Oczywiście Bryzowa nie mogła odpuścić. Doskoczyła do Żałobnej i przycisnęła ją do ziemi. Jazgot patrzył się na
nie bez ruchu. Przez krótką chwilę nie rozumiał, co się dzieje przed jego oczami. Rzucić się na własnego wojownika? Co ona sobie myślała?
— Stul swój głupi pysk, jesteś tylko kolejnym wojownikiem — warknęła Bryzowa. — Zostałam liderką, bo walczyłam o tą pozycję kłami i pazurami, nie dam komuś takiemu jak ty tego zniszczyć.
Ten jeden raz klany się zjednoczyły, by wspólnie zacząć warczeć na Bryzową. Jazgot stanął obok, pokazując zęby. Nie mógł się na nią rzucić, nie mógł pomóc, to by mogło wywołać za dużo problemów. Na szczęście nie musiał nic robić. Bryzowa miała trochę mózgu i odsunęła się.
Wrócił do swoich, kolegów. Po drodze złapał wzrok Jazgotka. Wysłał mu pocieszający uśmiech. Nie chciał, by dzieciak się denerwował.
Szybko udało im się zakończyć temat posłańców. Tematy zaczęły się kończyć, atmosfera się rozluźniła. Mogli zacząć się rozchodzić. Skinął na swoich towarzyszy głową. Planował iść za nimi, ale postanowił zrobić jeszcze jedną nielogiczną rzecz.
— Poczekajcie moment — mruknął do Żonkila i podbiegł do grupy z Industrii. Jazgotek szedł na jej skraju. — Nie przejmuj się mały. Bryzowa dużo warczy, ale nic nie zrobi ani tobie, ani twojemu klanowi. Wszystko będzie w porządku. 

Część trzecia — Miękka
Nadeszła zima. Nie wiedział nawet, w którym momencie nagle zimno zmieniło się w lodowato, a śnieg zaczął spadać całymi górami. Rozpoczęły się wielkie polowania. Zaczęli zbierać jedzenie w piwnicy, by starczyło im na trudniejsze chwile.
One nadeszły za szybko. W budynku było lodowato. Koce zamarzały. Zaczynali ograniczać przestrzeń do snu, by wszyscy musieli kulić się razem. Czekał do roztopów. Liczył, że nadejdą jak najszybciej, ale temperatura nie wzrastała.
Brał wszystkie patrole, na jakie pozwalał mu czas. Dzięki nim przynajmniej mógł się ruszać. Nie rozmawiał z Miękką. Ledwo co wymieniał zdania z Dymem. Miał wrażenie, że jego stawy są wiecznie zmarznięte. Nie pamiętał już, jak to jest czuć ciepło. Próbował wkraść się do domów dwunożnych, by chociaż przez moment poczuć, jak bywało latem.
Kiedy pierwszy raz poczuł powiew wiosny, był poza terenami klanu. Nie mógł wysiedzieć. Wiedział już, że jeśli nie uda mu się zasnąć, nie było co leżeć bezsensownie. Ruszył przed siebie, mijając cmentarz i tereny Tebebrisu.
Szedł po zapachu, zanim zorientował się, co on oznacza.
— Miękka?
Leżała na drodze. Jedna z jej łap była wykręcona w nieodpowiedni sposób. Jak ona to zrobiła? Przecież nie będzie mogła tak chodzić. Jak ona chciała chodzić?
— Jazgot? — Jej głos brzmiał szorstko. To przyniosło mu pewne ukojenie. Nie panikowała, on też nie miał powodu.
— Co ci się stało? — zapytał, chwytając ją za kark. Zaczął ciągnąć liderkę w stronę pobocza. Zatrzymał się, słysząc syknięcie. — Jak bardzo jesteś ranna?
— Bardzo — warknęła. Miękka nie warczała. — Bryzowa mnie dorwała.
— Jak to dorwała? Biłaś się z Bryzową? Miękka, przecież to takie nieodpowiedzialne!
— Cisza — warknęła. Znowu. Miękka nie warczy. — Zanieś mnie do Leonisa. On…
Światła potwora pojawiły się nagle obok nich. Jazgot odskoczył do tyłu, kryjąc się na bezpiecznym pasie zieleni. Liderka skuliła się, próbując wygrać z ograniczeniami rannego ciała i odsunąć się chociaż trochę. Potwór przemknął obok i pognał dalej.
— Po cholerę to robiłaś? Już mamy ciężką sytuację, a ty jeszcze musisz wchodzić w konflikty z innymi klanami?
— To sprawa pomiędzy mną a moją siostrą.
— Może wpłynąć na nas wszystkich!
— Nie kwestionuj moich wyborów!
Wiedział, że to ból przez nią przemawia. Wiedział, że w innej sytuacji Miękka by nie krzyczała. Ale to było za dużo. Mógł zrozumieć warczenie, ale nie krzyk. Jej głos nie był do niego przystosowany, brzmiał nieodpowiednio. Jakby należał do kogoś innego.
Jazgot patrzył na nią, a przerażenie zaczynało formować się w jego sercu, przez pomysł, który pojawił mu się w głowie.
— To nie jest dobra decyzja, Miękka — powiedział zduszonym tonem.
— Zaciągnij mnie tam.
— To naprawdę nie była dobra decyzja. Dużo ich ostatnio podjęłaś, prawda? Nigdy nie wątpiłem w twoją inteligencję, ale za to twoje wybory…
— Jazgot, to nie jest odpowiedni moment. Potrzebuje Leonisa.
— Nie zależy ci na nas. To, że nie dbasz o mnie przyjąłem do wiadomości już dawno, ale klan. Dostałaś tak niesamowitą możliwość. I jak ją wykorzystujesz? Dym ma więcej prawdziwej władzy niż ty. Ja mam więcej poszanowania wśród klanów. Jak nam pomogłaś? Jak się przydałaś Miękka?
Chyba zaczynała rozumieć. Zobaczył na powrót znajomy chłód w jej oczach. Pochylił się, by móc widzieć go wyraźniej.
— Dym będzie lepszym liderem. Nie dobrym, ale lepszym. Dopilnuję tego.
— Jazgot…
— Może nie rozumiesz, ale to nasza szansa. Nigdy nie przeszłabyś do starszyzny, oboje dobrze to wiemy. Nie martw się, zadbam o wszystko.
— Jazgot.
— Chcę byś wiedziała, że bardzo cię kochałem, liderko.
Jej pazury wbiły mu się w łapę, ale nie miała w nich wystarczająco dużo siły. Jego zęby były mocno zaciśnięte na jej karku, gdy przeciągnął ją na środek drogi. Przycisnął mocniej do ziemi i zamknął oczy. Nasłuchiwał. Potwór przyszedł z piskiem opon i nieopanowanym pędem. Odskoczył, nim koła znalazły się przy nich. Usłyszał dźwięk łamanych kości i ostatni jęk, który wydał się z jej gardła. Poszedł nad rzekę, nie odwracając się ani razu. Wrócił o poranku, przynosząc ze sobą upolowane gołębie.
Zorganizowano grupy poszukiwawcze. Nikt nie widział Miękkiej. Wiedział, gdzie iść, ale pozwolił sobie na trochę błądzenia. Nie chciał jednak, by ona leżała tam za długo.
Reszta została za pagórkiem, próbując wywęszyć liderkę.
Potwór złamał jej kości, ale oszczędził pysk. Wciąż była do rozpoznania. Odgonił muchy, które zaczęły zlatywać się nad jej martwym ciałem.
Dotknął nosem jej głowy. Nieme przeprosiny, których wiedział, że by nie przyjęła.
— Dym! Kasztan! Chodźcie szybko! Znalazłem ją! Jest ranna! Miękka, obudź się! Miękka!

Część czwarta — zastępca
To wszystko dotarło do niego po dwóch dniach. Pochowali Miękką o wschodzie słońca. Kolejny pogrzeb. Mieszało mu się już na ilu był.
Została pożegnana przez zimne podmuchy wiatru. Pierwszy raz od kilku księżyców nie spadł nawet płatek śniegu.
Musiał przynieść jej ciało. To było logiczne, w końcu był najsilniejszy. Przez całą drogę do obozu czuł swąd jej ciała i zaschniętą krew ocierającą się o jego skórę.
Nie powiedział ani słowa. Nie wiedział, co mógłby dodać, co nie zostało jeszcze wypowiedziane. Będą tęsknić, będą się smucić i w odpowiedni sposób oddadzą jej cześć. Nie potrafił sobie wyobrazić, by Miękka była z tego zadowolona. Jeśli cokolwiek po niej zostało, ta cząstka z pewnością ich przeklinała.
Po ceremonii poszedł na polowanie i przyniósł trzy szczury. Przeprowadził patrol z Jeżynką i Larwą. Polazła im miejsce, gdzie chowają się koty na zimę. Poszedł spać wcześnie.
Obudził się i nie było mu zimno. Poszedł sprawdzić zapasy. Pierwsze ptaki ćwierkały na drzewach nad blokowiskiem. Pokręcił się po placu zabaw, by rozruszać swoje mięśnie. Wyciągnął Kasztana na spacer. Chciał pójść nad morze, by popatrzeć na rozbijające się fale. Znalazł koc Miękkiej wyrzucony z legowiska.
Patrzył się na niego zmieszany.
— Czemu się go pozbyliście? — zapytał.
— Nikt nie chce na tym spać, a jej już nie będzie potrzebny.
Schował ten koc w rogu budynku. Leżał tam, póki nie trzeba było uprzątnąć budynku na porę zielonych liści.
Zabił ją. Nie, to nie był on. To był potwór. On tylko pozwolił na to. Na śmierć przywódczyni, liderki, mentorki. Czuł się chory. Spędził cały dzień, leżąc na cmentarzu, licząc na ukojenie od zimnych grobów. Nie dostał go. Były martwe i milczące. Zachował się jak szczeniak. Powinien zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów.
Zrobił dobrze. Wiedział to. Może teraz tego nikt by nie dostrzegł, ale w przyszłości jego działania okażą się słuszne. Miękka nie była złym liderem, po prostu nieodpowiednim. Dym również będzie nieodpowiedni, ale znajdzie dobrego zastępcę. Jeszcze nie wiedział kogo, ale wierzył, że zostanie podjęty odpowiedni wybór.
Potrzebował usłyszeć, że zrobił dobrze, ale mógł liczyć jedynie na swój głos. Nie odważył się powiedzieć tego na głos, w strachu, że ktoś usłyszy.
Coś musiało być po nim widać, bo Leonis da mu zioła na sen. Nie wziął ich i odniósł do Medyka. Ostatnim, czego chciał w tym momencie, był sen. Wiedział, że nie może się przemęczać, nawet jeśli każda komórka jego ciała krzyczała, by szedł trenować. Wtedy Kasztan zacząłby się martwić, a tego nie chciał.
Klan trwał w limbo przez pół księżyca. Wszyscy wiedzieli, że Dym był teraz liderem, ale nikt nie powiedział tego oficjalnie. W końcu Dym postanowił się ruszyć. Zwołał zebranie na placu zabaw wraz ze wschodem słońca. Jazgot wyszedł ostatni, sprawdzając, czy żaden z uczniów nie postanowił przespać tego wydarzenia.
Wskoczył na chybotliwą ławkę, by widzieć coś ponad głowami.
— Jak wszyscy wiecie, Miękka odeszła. Była naszą liderką, jednak teraz uczcijmy ją minutą ciszy.
Ostatnim czego w tym momencie chciał Jazgot, była cisza, ale posłusznie opuścił łeb. Ktoś warknął coś pod nosem. Inny odpowiedział. Rozpętała się dyskusja.
— Cisza — warknął Dym. Jazgot się skrzywił. — Od teraz liderem zostaje ja, a zastępcą…
Puma? Świt? Cichociemny? Jeżogłówka?
— Jazgot.
Co.
— Czy ktoś się temu sprzeciwia?
Sprzeciwcie się. Błagam, sprzeciwcie się.
Nie mógł dostać tego stanowiska, nie kiedy on zapewnił zmianę władzy. Zrobił to dla dobra klanu, nie dla własnego awansu. Tak nie powinno być.
Mógł odmówić. Wiedział, że Dym byłby zawiedziony, ale zrozumiałby. Jazgot był w końcu dużo młodszy od niego, w oczach wielu wciąż pozostawał głupim młodziakiem.
Szukał w ich oczach zwątpienia, ale nic takiego nie znalazł. Dym patrzył na niego oczekująco. Jazgot poczuł gule, formującą się w jego gardle. Powoli skinął głową.
— Rozejdźcie się!
Przez całą drogę do legowiska miał sztywne łapy. Słyszał głosy, ale nie docierały do niego słowa. Skrył się przed innymi pod pretekstem samotnego polowania. Złapał jednego gołębia i wymył pysk w rozpuszczonym śniegu, chcąc pozbyć się smaku jego krwi. Zastępca. Zaczynało to do niego dochodzić. Został zastępcą. On. Jazgot, podrzutek, niechciany szczeniak. On miał zostać zastępcą. Ufali mu. Chcieli go. Poczuł, jak uśmiech zaczyna wychodzić mu na pysk.
Dostał możliwość zmian. Szansę, by zostawić coś po sobie. Nie zmarnuje tego.
Nie dam nikomu spierdolić naszego klanu.

Część piąta — drugie zgromadzenie
— Ale jak to nie idziesz?
— Nie idę — powtórzył Dym. Jazgot patrzył na niego z niedowierzaniem. 
— Ale dlaczego? Nie sądzisz, że powinniśmy ich poinformować o śmierci Miękkiej? Czy nie po to są zgromadzenia?
— Mam ważniejsze obowiązki.
Obowiązki? Jazgot niemal parsknął śmiechem. Klan miał się dobrze. Może nie świetnie, ale dobrze. Nie brakowało jedzenia, nie było żadnych ataków ani zagrożeń. Zniknięcie lidera na kilka godzin tego nie zmieni.
Patrzył na samca, licząc, że zmieni swoje zdanie. Dym jednak nadal wydawał się nieobecny i niezainteresowany. Jazgot wziął głęboki wdech, by się uspokoić. Posłał mu przyjacielski uśmiech i wyprostował się. Dym nadal był wyższy od niego o głowę. 
— Rozumiem. A co ze mną? Znasz układ, jaki miałem z Miękką. Czy masz zamiar go zmienić?
Miękka nigdy nie dała mu oficjalnego przyzwolenie na uczestnictwo w zgromadzeniach. Jednocześnie nigdy mu tego nie zabroniła i wsłuchiwała, co się na nich działo.
— Możesz chodzić na zgromadzenia — powiedział.
— Dziękuje.
I tak by poszedł, ale wolał mieć pozwolenie.
Był zadowolony. Mia czas coś zjeść i zmyć błoto z łap, by dobrze się prezentować. W końcu to pierwsze zgromadzenie, na którym miał być kimś istotnym. Przyszedł na miejsce zadowolony. Był pierwszy, co specjalnie go nie dziwiło. Zasiadł na swoim zwyczajowym miejscu, lekko merdając ogonem. Opanował się, dopiero gdy zobaczył pierwsze psy wchodzące na wzgórze.
Przybył Tenebris. Nic dziwnego, byli w końcu najbliżej. Jasna Gwiazda na przodzie i radośnie biegnący za nim szczeniak. Jego dzieciak? Słyszał plotki, ale nigdy nie zostały potwierdzone. Czy ojciec spłodził więcej maluchów? Te akurat chciał? Jasny nic mu o tym nie wspominał, ale z drugiej strony ich spotkania były raczej rzadkie.
Następnie pojawił się Ventus. Jazgot szukał wzrokiem znajomych pysków, ale jego uwagę przykuło coś innego. Uczennica Medyka szła powoli, jakby walczyła z chęcią ucieczki. To było coś nowego. Spróbował wyczytać coś na pyskach reszty, ale nie umiał. Byli nerwowi. Brakowało Bryzowej. Czy Miękka ją załatwiła? Poczuł lekką dumę z dawnej liderki.
Następnie pojawił się klan Industrii. Lekko spóźniony, ale nikt nie wydawał się tym przejmować. Jazgot nie widział w nim żadnych zmian. Ta sama uśmiechnięta Rzepa, ponury Sowi i niezadowolony Mech. Żadnych zmian liderów. Żadnych nowych medyków.  Flumine jak zwykle ostatnie. Powinien się zapewne przyzwyczaić, że rudzielce nie mają poszanowania do cudzego czasu. Nawet nie zdążył się zirytować. Pierwsze pytanie zgromadzenia padło do niego. 
— Jazgocie...? Jakieś wieści z waszego klanu? — Cynamonka spojrzała na niego. Idealnie. Czyli to, na co czekał. Jazgot opuścił łeb z szacunku i zaczął mówić. 
— Muszę niestety poinformować o stracie, jaką poniósł nasz klan — powiedział smutnym tonem. — Miękka nie żyje.
Zastanawiał się, ilu z nich ją znało. Czy ktoś z Ventusu pamiętał ją jako młodego szczeniaka i chociaż w duchu zapłakał? Zapewne nie. 
— Kto jest teraz u was zastępcą i liderem w takim razie?  — kontynuowała Cynamonka. Jej lider postanowił się jednak wtrącić. 
— Bryzowa Gwiazda nie żyje  — powiedział od razu, patrząc po innych psach  — Teraz ja jestem liderem Ventus i przyjąłem imię Brązowa Gwiazda. Moim zastępcą jest Wilczy Cień.
Jazgot nie słyszał wcześniej, by Wilczy Cień nawet odzywał się na zgromadzeniach. Spojrzał na psa.
Czyli to jestem ja z Ventusu, tak?
Wdech i wydech. Wdech i wydech, musiał odpowiedzieć napadane pytanie. Chociaż pełnił te obowiązki od dłuższej chwili, nareszcie zaczęło się to wydawać oficjalne. 
— Dym jest liderem, a zastępcą… zostałem ja.
Był dumny z tego, że jego głos brzmiał pewnie. Dokładnie tak, jak powinien brzmieć drugi, najważniejszy pies w klanie. Żadnych głosów zaskoczenia.
— Oh wow, co zmiotło tę wariatkę z planszy? Piorun ją pierdolnął? — parsknął Mech. Psuł nieco jego uroczystą chwilę, ale musiał przyznać, że to było interesujące pytanie. 
— Ja... To ja zabiłam Bryzową Gwiazdę.
Cynamonowa? Popatrzył na sukę zaszokowany. Czyli to nie Miękka. Ubodło go to. To nie wydawało się sprawiedliwe. 
— Czemu nikt nie lubi Bryzowej Gwiazdy?  — zapytała Sikorka.
Mech uśmiechnął się pod nosem, nim odpowiedział. 
— Bo to wariatka, sadystka, która była po prostu popierdolona — prychnął. — Dobrze, że zdechła.
— Aha. To chyba faktycznie dobrze — potwierdził sunia. Jazgot wreszcie odzyskał głos.
— Zabiłaś psa? Ty? Która oskarżała nas i wyzywała od najgorszych za pozbycie się morderczyni szczeniąt? — zapytał, starając się ukryć kpinę w swoim głosie.
Suka skuliła się i spuściła głowę, pociągając nosem.
— Nie chciałam tego. Pomyliłam zioła, gwiezdni do mnie mówili, a ja... Nie wiedziałam już co mam zrobić, chciałam ją wyleczyć, przysięgam!
Medyk pomylił zioła? 
— Nasza Miękka zmarła od odniesionych ran. Znaleźliśmy ją poza naszymi ziemiami, gdy już odeszła z tego świata — dodał w ramach wyjaśnienia. To tyle, ile oni musieli wiedzieć. Wolał uprzedzić pytania. 
Popatrzył na Cynamonową. Była siostrą Krzema i Nieuchwytki, powinien mieć wobec niej więcej empatii. Nie potrafił. Nie, kiedy ona patrzyła na nich jak na ścierwa, za wymierzenie sprawiedliwości. 
— Wierzę — powiedział, chociaż nie słychać było przekonania w jego głosie.
Suka pociągnęła nosem, mrużąc oczy. 
— Bryzowa Gwiazda zabiła Złotą Gwiazdę. Przyznała mi się przed śmiercią.
— Czyli zginęła za karę za morderstwo? — zapytał, mrużąc oczy. 
— Nie! Powtarzam ci, nie chciałam jej zabić.
Nawet zaczęła płakać. Czy naprawdę jest ci smutno, czy to jakaś gra? Chcesz wzbudzić współczucie? Czyżby twój los nie był jeszcze przesądzony. 
— Mhm — mruknął. Przypadek, niech jej będzie. Przeniósł wzrok na pozostałych członków jej klanu. — Chciałbym złożyć kondolencje, ale wątpię, że ktokolwiek żałuje tej straty.
Nikt nie zaprzeczył. 
— Morderstwo? — powiedział nagle głosik. Spojrzał zaskoczony w stronę Tenebrisu. Mała sunia wyglądała na skonfundowaną. 
— Iskierko, cicho — Jasny tracił ją nosem. Córka, tak? Niepodobna do niego. 
— Czemu ktoś kogoś zamordował? - zapytała ciekawa, chyba niezupełnie rozumiejąc powagę sytuacji. Jazgot uśmiechnął się. 
— Czasem tak się dzieje Iskrząca Łapo — powiedział. Zgadnął, że jakby nie była uczniem, nie zaprowadziłby jej na zgromadzenie. Iskierka nie odezwała się już.
Żałował tego trochę, chociaż Jasny patrzył na niego zaniepokojony, gdy rozmawiał z małą. Zwykle tak na niego spoglądał. Zastanawiał się, czy zdaje sobie z tego sprawę. 
— Czy jest jakiś inny temat? Myślę, że morderczynię i jej sprawę możemy zostawić za sobą — postanowił być łaskawy i nie dręczyć dalej Cynamonki. 
— Nie zauważyłeś, jak piździ dookoła? — prychnął Mech.
—  Zauważyłem. Chcesz rozmawiać o pogodzie? — zapytał uprzejmie. Samiec nie odpowiedział tym samym.
— Bardziej ciekawi mnie jak sobie poradziliście na tym cmentarzu — zaśmiał się pod nosem.
— Bardzo dobrze. Żadnych strat, a wy? — odpowiedział tym samym tonem.
— Jeszcze żyjemy.
— To dobrze, cieszę się, że waszemu klanowi się powodzi — odparł, skinąwszy na Rzepakową i Sowiego. 
— U nas również udało się przeżyć mrozy — Jasna Gwiazda też postanowił dołożyć cegiełkę do rozmowy.
— Flumine, żyjecie tam? — zapytał, patrząc na wodnych. Byli nawet cichsi niż zwykle. Brakowało tam krzykaczy, takich jak Mech czy on sam, ale zwykle chociaż jedna osoba zabierała głos. 
— Flumine? Oczywiste jest, że nie — parsknął zastępca Industrii. — Za zimno dla tych małych, portowych szczurów.
Nawet to nie wywołało reakcji. Wciąż woleli rozmawiać między sobą. Zirytowało to Jazgota, ale powstrzymał się od komentarza. Jeśli ich wolą jest plotkować, niech będzie. 
I tak Zgromadzenie przestało mieć już dalszy sens. Iskierka i Sikorka jeszcze przez moment bawiły się wspólnie, Jasny zaczął coś szeptać z psem ze swojego klanu. Widać było, że więcej nie da się z tego wyciągnąć. 
— Miło było — powiedział, żegnając się z psem. Zaczął odchodzić, powoli schodząc ze wzgórza. Dogonił go pochód Tenebrisu. Zazwyczaj mijali się bez słowa, on obchodząc ich granice dookoła, oni wchodząc do środka. Patrzył za ojcem, gdy ten nachylał się nad szczeniakami.
— Jasne Ser… Jasna Gwiazdo, mogę na słowo? — zapytał. Przez trzy sekundy samiec wyglądał na zaskoczonego. Zaraz jednak wrzucił na pysk przyjazny uśmiech i pokiwał łbem.
— Oczywiście — odpowiedział. Jazgot poczekał, aż znajdą się w odpowiedniej odległości od reszty, gdy zadał pytanie.
— Kiedy będziesz mógł znów ze mną porozmawiać? Mam pytania.
— Ja… nie wiem, za dwa dni na granicy. Mam obowiązki, ty teraz też.
— Rozumiem. Pasuje mi to.
Pierwszy raz raport zdawał do przywódcy, który niemal wydał się być zainteresowany. 

Część szósta — rozmowa z Jasnym
Spotkał się z Jasnym o poranku. Był wcześniej, bo nie mógł spać. Po zgromadzeniu zawsze miał, większy niż zwykle, problem ze snem. Udawał, że wcale nie czekał na niego tak długo, że zaczęły odmarzać mu kończyny. Była już wiosna, ale to wciąż nie sprawiało, że temperatury były wysokie.
— Jak się czujesz? — zapytał Jasny uprzejmie.
— Dobrze — odpowiedział, bo tak naprawdę żaden z nich nie oczekiwał prawdziwej odpowiedzi. Było sztywno, ale tego należało się spodziewać. Rozmawiali już parę razy, zawsze w odpowiedniej odległości. Pytania nigdy nie wchodziły na zbyt personalne tematy, zwykle krążąc wokół niezobowiązujących tematów. Wiedział, że Jasny się stara. Uśmiechał się, odpowiadał na wszystko i zawsze brzmiał szczerze. Jazgot starał się odpowiadać tym samym.
Nie był już małolatem, który mógł jęczeć i wybrzydzać. Chciał mieć z nim pozytywną relację. Nie potrzebował niczego innego. Wystarczyło mu dobre nastawienie do siebie nawzajem. Wiedział, że to on wszystko wstrzymuje. Starał się otworzyć, ale zawsze gryzł się w język, gdy prawie powiedział coś bardziej szczerego. Nie potrafił. Chciał, ale nie potrafił.
— To twoje potomstwo, prawda? — zapytał w końcu o powód, dla którego naprawdę chciał się spotkać. Wyczekał moment, gdy Jasny wydawał się odpowiednio rozluźniony. Nie chciał, by uznał to pytanie o atak. — Iskierka i Pajączek.
— Jest jeszcze Powój i Potoczek — odpowiedział. Jazgot pokiwał głową, bojąc się, że jeśli w jakikolwiek sposób mu przerwie, samiec zamilknie. — Oni… tak, to moje dzieci. Niedawno zostali uczniami. Pajączek nawet został wybrany na ucznia medyka.
— Cieszę się — powiedział, gdy zdawało się, że Jasny już nic więcej nie doda. — Jeśli mogę zapytać… kto jest matką? — zapytał. Jasna Gwiazda skrzywił się. Jazgot sądził, że przekroczył granicę, ale on tylko westchnął.
— To trochę skomplikowane. Czy mogę ci zaufać, Jaz?
Nie, pomyślał, nie rób sobie tego.
— Zależy. Nie wiem, co chcesz dalej powiedzieć. — Jasny zaśmiał się na to.
— Adoptowałem je. Matka nie była w stanie się nimi zająć, ale prosiła o prywatność.
Matka nie mogła się nimi zająć. Znał to. Poczuł ukłucie w sercu.
— Dobrze, że zgodziłeś się im pomóc.
Ale nie mógł nie zadawać pytań we własnej głowie. Przygarnąłeś obcych, a co ze mną? Zająłbyś się mną, gdybyś wiedział? Czy może byłeś wtedy za młody i za głupi? Czy oni dostaną ojca, którego mi odebrano?
To nie była ich wina. To nie była niczyja wina, ale to wcale nie sprawiało, że czuł się lepiej.
— Planujesz dzieci? — Jazgot aż zakrztusił się śliną. Nie spodziewał się tego pytania. W pierwszym odruchu chciał go zbyć, dać nieprzemyślaną odpowiedź i zmienić temat na coś prostszego. Jasny patrzył na niego z taką nadzieją, że nie mógł go zawieźć kłamstwem. — Oczywiście, jeśli nie, to to nie jest nic złego.
— Nie, jeszcze nie mam. Myślałem nad tym, ale nie mam drugiej połówki, która mi pomoże. Jest za to Lusia. To taki szczeniak, który się u nas urodził. Prawie moja. — Jasny uśmiechnął się.
— Jest twoją uczennicą?
— Nie, Cichociemnego. Ja miałem już uczennice. Po prostu ojciec Lusi nie jest zbyt przyjemny, więc, w pewnym sensie, wziąłem ją pod moje skrzydła.
— Ojcowie — westchnął Jasny. — Mój jest pamiętany w klanie jako Tchórzliwy Ogon. Możesz się domyślić, że nie jest zbyt dobrze pamiętany.
— Ta, domyślam się.
— Obaj nie mieliśmy szczęścia do ojców, prawda?
Na to Jazgot nie wiedział jak odpowiedzieć.
Kiedy jednak wrócił do domu, wziął Lusię na długą wycieczkę.

Część siódma — mianowanie Drzazgi 
Drzazga była gotowa. Wiedział, że suka w jej wieku już dawno powinna być wojowniczką, ale warczał na każdego, kto o tym wspominał. Nie było żadnej potrzeby się śpieszyć. I tak chodzili na patrole i polowali, więc posiadanie statusu wojownika było tylko szczegółem. Gdy jednak Dym zapytał go, czy Drzazga jest gotowa, odpowiedział bez wahania.
Obserwował zza krzaków, jak sobie radzi. Postanowiła nie wymyślać i upolować szczura. Spokojnie podążała jego śladem, gdy ten uciekał w kierunku blokowiska. Był szybki i zwinny, ale nie tak jak ona.
Pierwsza próba ataku była nieudana i zwierzę uciekło spod jej łap. Nie przewidziała jego ruchu. Następnym razem nie popełniła takiego błędu. Kości chrząstnęły. Jazgot zdusił w gardle radosny okrzyk.
To był niewielki posiłek, ale każdy miał złapać chociaż gryz. Jazgot wyczekiwał spokojnie na swoją kolej, licząc po cichu, że zostanie tylko skóra. Jego uczennica wyrwała się z tego całego rozgardiaszu i przystanęła obok z soczystym kawałkiem udźca w pysku.
— To dla ciebie. Tylko tyle udało mi się zdobyć. Przepraszam, że nie upolowałam nic większego.
— Przepraszasz? Drzazga, za co? Przecież to największy szczur, jakiego widziałem.
Mięso zostało na moment zapomniane, gdy Jazgot przyciągnął do siebie uczennice. Objął ją jedną łapą i poczuł, jak ona wtula pysk w jego sierść. Uśmiechnął się i ścisnął ją trochę mocniej.
Na mianowaniu stał w pierwszym rzędzie. Nie był pewien, czy da się być bardziej dumnym. Patrzył, jak Drzazga dumnie kroczy do przodu. Pierwszy pies mianowany przez nowego lidera.
Przejechał wzrokiem po znajomych pyskach, zatrzymując się na ich najnowszym członku rodziny.
Samica nazwała się Różą i patrząc na wielkość jej brzucha, nosiła w środku co najmniej kilkoro szczeniąt. Przyszła do nich przerażona i ciężarna. Znalazł ją Lotos ze Świtem. Błagała o pomoc, więc jej udzielili. Dali jedzenie, miejsce do spania, a teraz możliwość uczestniczenia w uroczystości.
Wyglądała na zestresowaną, więc Jazgot puścił do niej oczko. Samica na moment spojrzała na niego zaskoczona, ale zaraz pokręciła łbem. Tym razem miała uśmiech na pysku. 
Wrócił wzrokiem do swojej uczennicy i tracił ją lekko barkiem. Odpowiedziała tym samym. Dym odchrząknął. 
—  Ja, Dym, lider Bezgwiezdnych proszę was, moi wojownicy, byście spojrzeli na tego ucznia. Pracowała długo i ciężko by udowodnić, że jest gotowa. Swoją wytrwałością i nieustępliwością udowodniła, że jest gotowa by stać się wojownikiem. Drzazga, czy przysięgasz przestrzegać naszych praw, chronić i bronić klanu, nawet za cenę własnego życia? 
— Przysięgam. 
— A zatem Drzazgo. Honorujemy twoją pracowitość i dobroć oraz witamy cię jako pełnoprawnego wojownika Bezgwiezdnych. 
Pokręcił łbem, by odgonić rozmazujący się obraz. Widział, jak na moment zamyka oczy. Tak jak on kiedyś. Chłonęła moment. 
— Powitajmy nowego wojownika! Drzazgę!
Ze wszystkich psów, Jazgot krzyczał najgłośniej.

 
Część ósma — Śmierci Laurency'ego i Leonisa
Laurency zniknął. Jazgot powienien domyślić się, że coś jest nie tak. Odchodził coraz częściej, a gdy wracał do domu, pachniał jak dwunogi. Powinien o to zapytać. Może porozmawiać z Cierniem. Może śledzić go któregoś dnia. Cokolwiek. Nie zrobił nic, a któregoś dnia Laurency odszedł.
Wszyscy wiedzieli, że tak czasem dzieje się z psami. Wychodzą i nie wracają. Potem czuć tylko ich zapach w więzieniu dwunogów albo ich dziwnych autach.
Kiedy jesteś już starszy, wiesz, że umierasz. Czujesz to w kościach, tak mu mówili. Masz tę świadomość, że każdy dech może być twoim ostatnim, a i ten wreszcie nadejdzie. Nie chcesz w takim momencie być sam, ale wiesz, że tak należy. Trzeba myśleć o innych. Pamiętać, że to oni będą musieli zająć się twoim ciałem i zapłakać nad duszą. Lepiej im tego oszczędzić i zasnąć w samotności, skryty gdzieś między blokami, gdzie twoje ciało wyjadają wrony.
Jazgot nie chciał o tym myśleć. Laurency nigdy nie wydawał mu się stary. Miał w sobie za dużo życia, za dużo serca, by po prostu przestać być. Jednak zniknął i wszyscy wiedzieli, że to jest jego ostatnie zniknięcie. Nikt nic nie powiedział, ale wszyscy czekali. To była decyzja Dyma, by uznać go za martwego. Matki nigdy nie uznali. Czasem Jazgot zastanawiał się, czy to z przypadku, czy starali się to robić dla podtrzymania jego złudnych nadziei. Liczył, że nie będzie teraz tak samo.
Nie pozwalał sobie na krytykę, bo ten jeden raz, nie miał słów. Ktoś musiał je w końcu wypowiedzieć, ale były zbyt ciężkie. Koc Laurencego pozostawał nieruszony. Jego warty bezsłownie zaczęły zabierać inne psy. Puste miejsce przy stercie jedzenia zmniejszało się z każdym dniem, aż w końcu zostało tylko symboliczną przestrzenią, gdzie nie zmieściłby się szczeniak.
Róża zapytała go o nastrój klanu, ale nie był w stanie jej nic odpowiedzieć. Nie znała Laurka, nie tak jak on, nie tak jak inni. Przyszła tu za późno, zbyt zajęta własnym cierpieniem, żeby naprawdę stać się jednym z nich.
Dni stawały się krótsze. Gdy wychodził na polowanie, zaczynało już się ściemniać. Słońce zachodziło nad horyzontem.
On siedział na schodach, patrząc w stronę wejścia do blokowiska. Nie odwrócił się, nawet gdy Jazgot przysiadł obok niego.
— Ty wiesz, że on nie wróci, prawda?
— Mhm.
Zobaczył łzy wzbierające się w jego oczach.
— Och, Mlecz.
Jazgot stał nieruchomo, gdy on płakał mu w kark. A gdy jego futro było już całe mokre, a oczy Mlecza suche, położył łapę na jego łapie i słuchał cichego, urywanego oddechu. Kiedy się uspokoił, doprowadził go do legowiska i czekał, aż zamknie oczy. Liczył, że dostanie spokój chociaż w snach.
Wrócił potem na to samo miejsce i przesunął łapą po kamienistych stopniach. Wtedy coś się zmieniło. Zaczęto mówić o Laurencym w czasie przeszłym.
Starał się porozmawiać z Cierniem, ale nie był z siebie w stanie wykrztusić więcej niż:
— Przykro mi Cierń, naprawdę. Wiem, że… ja… naprawdę mi przykro.
Najgorszy był jednak Chwast. Mały Chwast. Chciał go pocieszyć, chociaż nie wiedział jak.
To było jak patrzenie na skorupę. Nie odzywał się. Nie odpowiadał. Jazgot wiedział, że pewnego dnia go zrozumie. Bał się tej chwili. Patrzył z niepokojem na Kasztana, gdy tylko omsknęła mu się łapa, gdy chociaż raz zakaszlał. Ten moment nadejdzie. Może nie dziś, może nie jutro, ale i on straci Kasztana. A wtedy to Chwast będzie mógł patrzeć na niego z boku, nie mając pojęcia co na to zaradzić.
Wszyscy powoli wracali do normalnego życia, a to wydawało się nieodpowiednie. Jazgot czuł gule w gardle za każdym razem, gdy ktoś wspomniał imię Laurencego. Jakby coś miało się z niego wyrwać, ale jeszcze tego nie zrobiło. Czekało. Szukało odpowiedniej chwili. Ona nadeszła niecały księżyc później.
— Leonis nie żyje.
Leonis nie mógł nie żyć. Leonis był nieśmiertelny. Starszy niż klany, mądrzejszy niż wszyscy starsi i bardziej uparty niż jakikolwiek pies. Leonis nie mógł nie żyć, bo jeśli on umarł, to co się z nimi stanie? Informacje do niego nie dochodzą. Znowu ktoś, coś mamrocze, a on nie słyszy. Nie wie co ze sobą zrobić.
Ktoś musi wygłosić przemowę. Nie może być to Kurka, wszyscy doskonale zdają sobie z tego sprawę. Klemantis byłby najlepszy, ale Klemantisa tu nie ma. Jazgot już prawie nie pamięta czasów, gdy był. Zastanawia się, czy powinien go o tym poinformować. Czy powiedzieć Ciemnemu Kłu? Przecież zasługuje na to, by wiedzieć. Wszyscy zasługują, to był Leonis.
Pierwszy pies, który widział Jazgota. Jeszcze przed matką, która leżała z zamkniętymi oczami i dyszała ciężko. Wyciągnął go z łap śmierci po wypadku. Wyciągnął ich wszystkich, gdy leczył jednego psa po drugim podczas epidemii.
Żył dzięki Leonisowi, to jakim sposobem on mógł teraz umrzeć?
Dym coś powiedział. Jazgot starał się skupić na jego słowach, ale potrafił jedynie myśleć o tym, że w dole leży trup, którego wcale nie powinno tam być.
Czuł się chory, ale nie poszedł do Kurki. Zamiast tego zawędrował na dach blokowiska, swoje znajome schronienie. Nie rozumiał tego. Nie rozumiał siebie. Leonis był stary. Laurency też. Stare psy umierają. Stare psy umierają, to dlaczego nie mógł przestać o tym myśleć? Dlaczego to musiało boleć?
Dlaczego nic nie mogło być dobrze? Chociaż przez chwile, chociaż przez moment. Nie pragnął wiele. Potrzebował jednej dobrej rzeczy. Jednej rzeczy, która nie zostanie zaraz przygnieciona kolejnymi tragediami. Tylko o to prosił.
— Jazgot?
Kasztan podszedł do niego niepewnie. Stawiał delikatne kroki, a jego łapy ledwo wydawały jakikolwiek dźwięk. Jazgot pociągnął nosem.
— Przyszedłem sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku.
— Oczywiście, że tak. Czemu miałoby nie być?
— Bo twoje oczy łzawią.
Jazgot dotknął swojego pyska zaskoczony. Na łapie zobaczył małe, mokre plamki.
— To nic, tylko coś mi wpadło…
— Jazgot…
— Naprawdę, nie masz czym się przejmować.
— Jazgot, proszę.
Nie zauważył, kiedy jego oddech zmienił się w ukrywany szloch. Kasztan przyciągnął go bliżej i pozwolił wtulić się w swoją pierś.
— Nie mam siły Kasztan.
— Ciii, już dobrze.
— Nie mam na to wszystko siły.
Przepraszam cię Miękka za śmierć, a was wszystkich za kłamstwa.
Błagam, pozwólcie mi znaleźć nadzieje. Błagam.
Część dziewiąta — Drugie spotkanie z Nieuchwytką
Nie planował tego spotkania. Wiedział, że będzie musiało w końcu nadejść, ale przygotowałby się do niego lepiej.
Kurka nigdy by go o to nie poprosiła, ale udał się po zioła na dworzec. Wiedział, że nie daje sobie rady. Spadło na nią za dużo obowiązków w zbyt krótkim czasie. Mógł, chociaż pójść dla niej po zapasy. Nie był medykiem, ale spędził odpowiednio dużo czasu w ich sali, by wiedzieć, jak rozróżnić gwiazdnice od krwawnika. Chciał podrzucić wszystko, gdy ona będzie spała, żeby nie musieć męczyć się z jej humorami.
Róża zapytała się, czy Kurka jest gotowa przyjąć jej poród, który zbliżał się wielkimi krokami. Odpowiedział tak, bez zawahania, nawet jeśli nie był tego całkiem pewien. Już wcześniej dobrze kłamał, ale stawał się w tym coraz lepszy. Słowa same przychodziły mu na język. Czuł się z tym źle, ale ostatnimi czasy niewiele było rzeczy, z którymi czuł się dobrze.
Obowiązki ciągnęły go do przodu. Coraz więcej psów zadawało mu pytania, pytało się o pozwolenie. Czuł władzę w swoich łapach, z której cieszyć się powinien, chociaż było to bardzo trudne zadanie. Miał przynajmniej cel. Miał możliwości. Brakowało tylko sił, by je wykorzystać.
Zastanawiał się, czy kiedykolwiek zostanie liderem. Życzył Dymowi jak najdłuższego życia, ale miał wrażenie, że sam nie da rady dociągnąć do późnej starości. Nie widział tego po prostu. Siebie wśród gwiazd, na równi z nimi wszystkimi. Chciał, by to nastąpiło. By Bezgwiezdni przestali być widziani jako wyrzutki. Wierzył, że to się stanie. Nie wierzył tylko, że za jego życia.
Lał deszcz, mocząc całe jego futro i ukrywając oczy pod oklapłym włosiem. Nie przejął się tym na tyle, by się otrzepać. Skrył się w ruinach dworca i po pierwszym wdechu, poczuł znajomy zapach.
— Nieuchwytna? — zawołał.
— Jazgot! — głos wybrzmiał zza dawnych kas. Ruszył w tamtą stronę, prosto na spotkanie z dawną znajomą. Wyglądała lepiej. Żywiej. To było dobre. Jej klan potrzebował zapewne każdego wojownika w pełnej sprawności, po tym jaki chaos wprowadziła tam niegdyś Bryzowa. — Dawno się nie widzieliśmy — zauważyła.
— Miałem sporo na głowie.
— Rozumiem, ja też — odpowiedziała. Spodziewał się nieco wrogości w jej głosie, może żalu. Brzmiała na spokojną. — Jak ci się jest zastępcą? — zapytała. Nie miał odpowiedzi na to pytanie. Już tak przyzwyczaił się do tej roli, że ciężko było mu sobie przypomnieć wcześniejsze czasy.
— Nie muszę już walczyć z Miękką o zmiany, tylko stawiać Dyma przed faktem dokonanym. Jak u ciebie, gdy nie ma już Bryzowej?
— Od razu lepiej — odpowiedziała. — Brązowa Blizna jest dobrym liderem.
— Cieszę się — wykrzesał z siebie trochę entuzjazmu. — A jego zastępca?
— Dobrze się dogadują — zapewniła. — Są starymi znajomymi. A jedna z moich uczennic została ostatnio wojowniczką!
— Gratulacje. Dziecko Szramy, prawda?
— Tak. Biedna, jej mama… Wiesz o Pręgowanej Skórze, prawda?
— Wiem? — zapytał.
— Że nie żyje.
Szrama nie żyła. Szrama też nie żyła.
— Nie — odpowiedział cicho. — Nie, nie słyszałem.
— Przepraszam, nie powinieneś się tak dowiadywać.
— Nie, nie. — Machnął łapą. — Nic się nie stało.
Zapadła między nimi cisza, gdy on starał się pojąć, dlaczego tyle istotnych dla niego psów odeszło w tak krótkim czasie.
— Nie było cię na ostatnim zgromadzeniu. Aż się zdziwiłam.
Zgromadzenie… zapomniał, że kolejne się odbyło. Pierwszy raz je opuścił, od kiedy zaczął się wymykać. I tak by się tam do niczego nie nadał, nie wtedy. A jednak czuł się z tym dziwnie. Jakby kolejny cierń wbijał mu się w serce.
— Jazgot, czy wszystko jest w porządku? — zapytała. Spojrzał na nią zaskoczony. — Źle wyglądasz. Czy coś się stało?
Pierwszym odruchem było zaprzeczyć, jak wtedy, gdy Jasne Serce zadawał bardziej osobiste pytania. Już szykował odpowiedź, ale kolejne kłamstwo nie mogło mu przejść przez gardło. Nie teraz. Teraz nie miał na to siły. Usiadł na ziemi i opuścił łbem. Czuł na sobie zmartwione spojrzenie Nieuchwytki, gdy ta podeszła bliżej.
— Ostatnio zmarły dwie osoby z mojej rodziny.
— Jazgot tak mi przykro…
— Nie masz powodu — pokręcił łbem. — Byli starzy. To była tylko kwestia czasu. Odeszli spokojnie.
— I tak musi cię to boleć.
Bolało. Bolało jak diabli.
— To nie o to chodzi, po prostu… wiesz, że moja uczennica ostatnio skończyła trening? Byłem z niej tak cholernie dumny. I będziemy mieć nowe szczenięta lada dzień. Cień ma mieć zaraz mianowanie tak jak Chwast. To powinny być informacje, ale… ale czekam tylko, aż wszystko się spieprzy.
— Jak to? — zapytała. Podniósł łeb i wbił w nią swoje krwiste oczy.
— Nie mam siły Nieuchwytka. Miękka zmarła, a Dym wcale nie jest dużo lepszy. Zgromadzenia nic nie dają, wszyscy tak samo się kłócą. Leonis umarł. Laurency umarł. Zostawili swoich uczniów samych, a ja nie mam na to wszystko siły Nieuchwytka. Jestem zmęczony. Mam sześćdziesiąt księżyców, a czuje się stary. Nie widzę dla siebie miejsca, nie widzę dla siebie szans. Cokolwiek nie robię, zawsze kończę przygnieciony kolejnym problemem i kolejnym. I co ja mam zrobić, żeby to przestało mnie przytłaczać?
<Nieuchwytna?>
[9060 słów, Jazgot otrzymuje 90 punktów doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz