Brązowy psiak już po raz drugi w swoim dziesięcioksiężycowym stażu zwanym życiem gościł na zgromadzeniu klanów. Osobiście lubił je dużo bardziej niż te medyków. Nie musiał wchodzić do wody, nie musiał oglądać jakiś dziwnych, całkiem niezrozumiałych i porwanych wizji. Ale przede wszystkim mógł pokazywać się ze swojej najlepszej strony członkom innych klanów. Ostatnio rozmawiał z Wietrznym, którego spotkał później na dworcu. Liczył po cichu, że i tym razem na niego trafi, bo wydawał mu się, co by nie mówić, znośny. Niestety, nie widział swojego znajomego nigdzie wśród psów z Ventusu.
Kłaczasta Łapa przysiadł koło swojego mentora. Z każdym kolejnym dniem treningu dogadywał się z nim coraz lepiej. Mało brakowało, a postawiłby go na równi ze swoją siostrą — Węgorzową Łapą.
Pierwszy głos na zgromadzeniu zabrał kolorowy pies, którego młody kompletnie nie kojarzył.
— Wybaczcie mój brak na ostatnim zgromadzeniu. Mam nadzieje, że nikt nie tęsknił — rzucił.
Najwidoczniej jednak po prostu mały medyk miał pecha, bo inni zdawali się go kojarzyć. W tym też jego zidiociały brat.
— Och, nie było cię? — wydał z siebie pomruk Mech, jakby znowu nawdychał się jakiegoś gówna.
A dosłownie chwilę później głos zabrał także sprytem niegrzeszący zastępca Industrii i ojciec małego szatana.
— Ta, ta. Tęskniliśmy ogromnie. Aż osiwiałem z tęsknoty za tobą — parsknął.
Brązowy psiak, zerknął na swojego rodzica, który zdecydowanie nie wyglądał, jakby szarość na jego futrze była spowodowana poczuciem braku obcego samca.
— Ojcze, a to nie ze starości? — zapytał go niezbyt uprzejmie Kłaczek, po części nie łapiąc, a po części nawet nie chcąc złapać sarkazmu.
Już sekundę później zrozumiał, że przesadził, kiedy w jego kierunku zostało skierowane niezadowolone spojrzenie brązowych ślepi.
— Ze starości to ja mogę kopnąć cię w twój zadek. Pokazać ci, jaki jestem stary? — mimo wszystko Sowi Pazur ściszył nieco swoje warknięcie, prawdopodobnie nie chcąc być słyszanym przez całe zgromadzenie.
— Stawiam trzy szyszki, że mój uczeń skopie ci zadek — wtrącił się Peter.
Kłaczkowi wydało się to nawet miłe, że ktoś wstawia się za nim, mimo że przez chwilę przestał zgrywać uroczego malucha.
— Ja stawiam trzy kwiaty maku, że Sowi mu wpierdoli! — wykrzyknął Omszony z ucieszonym ryjem, który nigdy dobrze się jego przyrodniemu bratu nie kojarzył.
Daleko poszła ta wymiana zdań o bardzo niesprawiedliwej bitce, jednak nigdy miało do niej nie dojść. Młodszy syn Rzepakowej zamierzał rozwiązać to w swoim stylu. Uśmiechnął się, wkładając w to cały swój urok, pozwalając sobie zignorować, że wszyscy poza jego super mentorem w niego nie wierzą i rzucił w odpowiedzi na słowa swojego ojca:
— Nie, po prostu trochę się martwiłem o twoje zdrowie.
Tym samym powstrzymał dalsze przejawy agresji oraz zmniejszył tymczasowo zainteresowanie swoją osobą… Przynajmniej ze strony dorosłych psów, bo nie minęła nawet dłuższa chwila, zanim usłyszał zdecydowanie zbyt entuzjastyczne jak na jego gust:
— Hej, pamiętasz mnie?
Kiedy bursztynowe oczy napotkały ucznia z innego klanu, zamrugały szybko z niezrozumieniem. Czy pamiętał? Długie uszy, brązowo-biały pysk… Nie miał zielonego pojęcia kto to, chociaż prawdopodobnie kiedyś z nim rozmawiał.
— Pewnie… — rzucił niby nieśmiało, kłamiąc jak z nut.
To wystarczyło, by jego rozmówca aż podskoczył z radości.
— Dobrze znowu cię tutaj widzieć — zaczął, jakby byli starymi kumplami, co jeszcze bardziej zmieszało medyka — Zastanawiałem się przez tyle czasu, co robisz i co u ciebie. Wiesz, chciałbym się zaprzyjaźnić.
Już tylko to przyprawiło Kłaczka o ból głowy! Nie wiedział, kim ten koleś jest, czy w ogóle z nim rozmawiał, a ten jeszcze mu wyjeżdża z jakimś przyjaźnić… No oczywiście, że chciał. Kto by nie chciał przyjaźnić się z takim słodziakiem, ale czy to wypadało tak się narzucać? Co gorsza, po tych słowach, gość jeszcze bardziej się do niego przybliżył.
— Mogę ci nawet pokazać moje zapachy, które wynalazłem, bo wyglądasz na psa, któremu by się to spodobało, znaczy... po prostu uważam, że twoje futro potrzebuje jakiegoś pięknego zapachu, może kwiatowego?
Syn Sowiego miał do czynienia z wieloma szaleńcami, przykładowo swoją matką czy najstarszym bratem, ale nawet oni nie dochodzili do takiego poziomu absurdu! Brązowy psiak nie miał nawet pojęcia, co jego niedoszły przyjaciel ma na myśli.
— Um... o czym ty mówisz? — zapytał skołowany, wyłapując przy tym dość dziwne spojrzenie Petera.
— Musiałbym ci pokazać, ale mówiąc ogólnie i najprościej jak potrafię, to udało mi się stworzyć zapachy z różnych rzeczy, na przykład z płatków kwiatów czy trawy. Wystarczy wetrzeć je sobie w sierść i zapach zostaje z tobą nawet na kilka dni. Chciałbym zobaczyć, jak byś pachniał z takim zapachem.
Kłaczasta Łapa nie miał pojęcia, co myśleć o takiej propozycji. Była co najmniej dziwna i najwidoczniej nie tylko on był tej opinii.
— Flirtujesz z tym pieprzonym szatanem? — Wtrącił się nagle Omszony, również patrząc na starszego ucznia jak na wariata. — Życie ci niemiłe gówniarzu?
Chyba faktycznie tak było, bo niestraszny był mu nawet sam autor pytania.
— Spokojnie, przecież nie wygląda, jakby był jakimś szatanem... ma bardzo ładne, gęste futro, dodatkowo z zapachem będzie wyglądać jeszcze lepiej. — Jego pysk rozciągnął się w uśmiechu. — Też potrzebujesz? Możesz złożyć zamówienie.
— Czy ty kurwa sugerujesz, że śmierdzę? — parsknął wojownik, patrząc na niego z góry.
Obok niego natomiast kręciła się jakby poplamiona atramentem suczka, jego uczennica, Sikorkowa Łapa. Ona jednak większą uwagę zwróciła na brązowego psa, będącego ostatnio w centrum zainteresowania.
— Też uważam, że ma bardzo ładne futro. Jak je myjesz?
Wśród większej grupy młody medyk czuł się o wiele lepiej. Mimo tak dużej atencji radził sobie lepiej, bo nie była to pojedyncza skupiona na nim osoba, z którą stał pysk w pysk. Zadarł wyżej głowę i uśmiechnął się lekko, ignorując opinię jego przyrodniego brata. A w czasie, kiedy panowie byli zajęci rozmową o odorze Mcha, odpowiedział Sikorce:
— Oczywiście, moja praca wymaga czystości.
Dalsze słuchanie komplementów przerwał mu pełen wyższości głos śmierdziela.
— Ja już jestem kurwa atrakcyjny, nie potrzebuje niczego, by w tym sobie pomóc — rzucił Krtań ze śmiechem.
Młody alchemik, przekrzywił lekko głowę na bok, by przyjrzeć mu się pod innym kątem. Zdecydowanie zbyt spokojnie podchodził do niestabilnego narkomana.
— Też tak kiedyś twierdziłem, ale po wynalezieniu zapachu szybko się przekonałem, że to właśnie zapachy przyciągają innych.
Omszony zdawał się wykazywać ochotę do dalszej kłótni, ale w tym momencie przywitał się z nim nakrapiany pies i oboje odeszli na stronę, a Sikorka oddaliła się nieco w ich kierunku, podążając za swoim mentorem. Tym sposobem Kłaczek znów został ze swoim… problemem.
— To, co myślisz o moich zapach? Chciałbyś spróbować? — drążył uczeń.
Dosłownie w ostatniej chwili medyk powstrzymał się od wywrócenia oczami. Oczywiście, że nie chciał, nie potrzebował czegoś takiego i nie wydawało mu się to ani trochę higieniczne. Poza tym sama w sobie propozycja brzmiała bardzo cudacznie. Z drugiej strony jednak zaangażowanie oraz podziw w jego stronę, który prezentował, jak mu nagle zaświeciło, wodny, zaczął jaśnieć użytecznością. To wystarczyło, by pyszczek Kłaczastego znów przywdział dwulicowy wyraz.
— Heh, skoro tak ci zależy, to nieuprzejmie byłoby odmówić — przyznał miękko.
Nie wiedział wtedy jeszcze, jak szybko miał tej decyzji pożałować. Ogon drugiego ucznia zamachał wesoło.
— Mam do dyspozycji różne zapachy, ale mogę ci osobiście sam dobrać, który moim zdaniem pasowałby do ciebie najlepiej — wyjaśnił. — Muszę cię tylko powąchać, by określić twoje aktualne walory zapachowe.
To… Było zdecydowanie za wiele. Nie dość, że „określenie aktualnych walorów zapachowych” w głowie Kłaka zdecydowanie brzmiało jak coś bardzo nie na miejscu w towarzystwie, czy może nawet nim samym, to jeszcze intruz miał czelność zbliżyć się do niego! I to na odległość kategorycznie każdemu zabronioną. Po tym całym świętokradztwie począł go dokładnie obwąchiwać. W ognistym zrodziło to tyle całkowicie sprzecznych odczuć, że chwilowo sytuacja kompletnie go przytłoczyła. Prawdopodobnie dla lepiej znających go psów takich jak Węgorzowa Łapa oraz może Szara Skała, byłoby jasne, że jest krok od wybuchu, natomiast prawie obcy wodny nie miał szansy tego zauważyć.
— No... tak — wymamrotał niemrawo brązowy, siląc się na spokój.
— Masz bardzo specyficzny zapach. Określiłbym go oczywiście najpierw jako bardzo ładny, ale ma w sobie coś jeszcze... pierwszy raz spotkałem kogoś o takich zapachu, więc możesz czuć się wyjątkowo. A zapach dla ciebie stworzę najszybciej, jak się da.
Mieszanka przyjemnego łechtania gigantycznego ego Kłaczka i niezręczności, jaką wywołało to zgoła niecodzienne zachowanie, była aż zaskakująca. Zawsze wolał, by podziwiano go z daleka, najlepiej co najmniej kilku kroków. Co prawda nie wiedział do końca, czy zmieniło się to w jakikolwiek sposób, ale na pewno podtrzymywał, że tak bliskie kontakty, z co by nie mówić obcymi, wydawały mu się niepotrzebne.
Gdy tylko brązowo-biały pysk nieco się od niego odsunął, syn Rzepakowej wystosował szybki taktyczny odwrót w stronę swojego mentora, robiąc kilka kroków w tył. Gdzieś z tyłu głowy przeleciało mu życzenie, by nigdy więcej tego gościa nie spotkać na oczy.
— Dzięki, brzmi super — zapewnił go czysto werbalnie.
Na szczęście chyba jego panika była wystarczająco zauważalna, by litościwy Peter poratował go w tej sytuacji.
— Hej Kłaczek, chcesz potem poszukać cykuty? — rzucił, od razu łapiąc zainteresowanie swojego ucznia.
— A możemy w drodze powrotnej? Mamy jezioro tak jakby po drodze… — odpowiedział młody.
Co jak co, ale nazwy i lokalizacje trucizn wyrył sobie w pamięci lepiej od kodeksu.
— Nie, bo Sowi będzie się czepiał, a ja potem będę musiał się z nim użerać. Jak zaśnie, to możemy pójść — zaproponował medyk, całkowicie ignorując fakt, że zastępca stał tuż obok.
Najwidoczniej jednak jeszcze nie tak stare uszy Pazura podłapały temat. Może chciał wyjść na fajnego ojca i dobrze się pokazać, może zrobić na złość Szarej Skale, a może po prostu miał to całkowicie w swoich czterech literach, bo nawet nie spojrzawszy w ich kierunku, burknął do syna:
— Możesz.
Ciężko było powiedzieć, kto z tej sytuacji miał większy ubaw, Kłaczek czy jego mentor. Było natomiast prawie pewne, że starszy pies nie ma zielonego pojęcia czym u diabła była Cykuta i do czego mogła być wykorzystana.
— Dzięki starcze, kochany jesteś. Dzieciak, idziemy nad jezioro — zadecydował sznaucer.
Była to w końcu jakaś dobra wiadomość dla małego pomiotu Infernum, ale radość z tego nie trwała zbyt długo, bo jego niedoszły kumpel dał o sobie znów znać.
— Mogę iść z tobą? Mogę znaleźć ciekawe rośliny, z których mogę stworzyć zapachy.
— Nie — odpowiedział od razu Peter.
Jego uczeń poczuł ulgę i wdzięczność, że to nie on musi wychodzić na pana marudę, niszczyciela dobrej zabawy, który się nie zgodził. W kontrze zaraz dopowiedział z lekkim uśmiechem:
— To nie najlepsza roślina do takich rzeczy. Może innym razem?
< Szczurze? >
[ 1669 słów, Kłaczasta Łapa otrzymuje 16 punktów doświadczenia i 5 punktów treningu ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz