Witam. Przepraszam, że to opko jest takie krótkie, ale mam fazę na pisanie krótkich (tak samo jak na przepraszanie). Zauważ jednak, że starałam się i piszę oto ten wstęp: używając wielu barwnych przymiotników, opisujących jakże prestiżowe przeprosiny. Mogłam to napisać jednym słowem, zapraszając Ciebie do kontynuacji. Ale robię to tutaj żeby nabić jak najwięcej słów, by to wszystko wydawało się dłuższe. Nie ma za co, Re (Ja przez chwilę serio myślałam że Bryzowego ma Re) Zuzatek, że masz więcej do czytania moich cholernie interesujących opowiadań :) Pozdrawiam wszystkich którzy to czytają, buziaczki!
O, i ten, to opko dzieje się jakoś latem. Razem z poprzednimi.
Leszczynowa Kępa nie martwiła się. Nigdy.
Dlatego możecie sobie wyobrazić, w jakim była stanie, kiedy zaczęła to robić. W tym momencie.
Myślała, że zaraz eksploduje. Matki nie ma, szczenięcia nie ma, a ona do jasnego pączka musi teraz uganiać się za jakimś Szkrabkiem, który do jakiegoś większego cukrowego pączka zniknął. Nie ma po nim śladu, a ona na ogonie ma Bryzową Łapę, który na gigantycznego pączka z kolorową polewą zdążył uznać ją za wariatkę. I co ona ma, na wszystkie pączki świata, zrobić?!
— No nie wiem — powiedziała zrezygnowana. — Może wróćmy do obozu, pośpijmy, zjemy coś, pogadamy i wrócimy. I zrobimy jeszcze parę innych rzeczy, żeby wrócić jak najpóźniej. Albo wcale. Może coś nas rozjedzie!
— Ale mu moglo se cos stac! — Mgiełka zapiszczała. Porostek nadal siedział cicho, a wojowniczka zauważyła, że młody ma zeza. — Jak Pani kopne w pącka, to nie ulatuje go!
— Co ci się w oczka stało? — poświęciła szczenięciu ze zrąbanym wzrokiem swoją całą uwagę.
Temu natomiast wzrok się zamglił i zaczął chlipać.
— Ojejciu, nie chciałam, strasznie przepraszam! — powiedziała niemal ze strachem. — Sorki!
— Niech Pani zabierze nas do mamy! — Mgiełka niemal warknęła, jak na nią używając przedziwie poprawnej wymowy.
— Hej, Leszczynowa Kępo, może powinniśmy znaleźć ostatniego i ich mamę? — Bryzowa Łapa uśmiechnął się krzywo. — Wiesz, widocznie zaczynają się niecierpliwić.
Wojowniczka Flumine myślała, że wpadnie w szał. Uśmiech, chociaż wymuszony, powoli schodził jej z pyska, ustępując miejscu niepochamowanej wściekłości na te dwie nierozumne istotki (jedną z zezem!) i tego kurdupla, uczącego się dopiero życia (on jest pełnioletni?).
W ostatniej chwili zdała sobie sprawę, że przecież nie może wybuchnąć, zakopać ich pod ziemią i zrobić sobie przerwy na pączka. Mają przewagę liczebną.
— MODLITWA! — wydarła się, upadając na dupę. Zadarła głowę do góry.
Wszystkich wprawiła tym w osłupienie. Co tu się odjaniepawla?
— Co to „motlitwa”? — spytała się cicho Mgiełka Bryzowego.
„Jeszcze ateistka!” — z niedowierzaniem pomyślała Leszczynowa. Dobra, okej, ale faktycznie włóczęga miał prawo nie wiedzieć o Gwiezdnych. Och, znaczy… ŚMIERĆ MU! ŚMIERĆ NIEWIERZĄCYM!
— Gwiezdni, dajcie mi mądrość i kurwa, cierpliwość, abym ich wszystkich nie pozabijała! — zawyła. Trochę uspokojona dodała potem: — o, i jeszcze jakąś cnotę, żeby jedno z drugim mi się nie popieprzyło.
Zamyśliła się. Kontynuowała, wiedząc, jak to zakończyć:
— Dzięki wielkie, moje ukochane trupy! Już nie będę przeklinać!
Myślę, że świat zmieniłby się na dobre, gdyby w skład treningu na wojownika uczono modlitwy. Wszyscy obecni minami potwierdzali tą tezę.
— Co wam, kurwa? — zapytała się poirytowana Kępa. — Wy, młodzi, przestańcie zrzędzić, zepnijcie poślady i chodźcie szukać tego Szkrabka. Tylko on z was wszystkich jest normalny. Mój biedny, mały skarb! Co go wzięło?!
Bryzowa Łapa miał minę: „Ale co ja zrobiłem, że muszę tutaj być?!”.
„Żyjesz.” — odpowiedziałaby mu Leszczynka, gdyby czytała mu w myślach. Dobrze więc, że ta umiejętność nie została jej dana, bo uczniak mógł żyć w spokoju. I umierać. Niech spoczywają w spokoju Ci, których ta wariatka zabiła (chyba na razie nikogo takiego nie ma, muszę to przedyskutować z tym co ją stworzył, bo ogarniają mnie wątpliwości jak patrzę na tą kp. Strasznie ją zrypałam. Zrobiłam z niej jakąś walniętą chrześcijankę).
Podeszła do tej oto gromadki pewna czarna, obca suka, pachnąca papierosami dwunożnych. Może sobie od nich je pożyczyła. Albo od Mcha. Dobra, nieważne, w każdym razie podeszła do nich i strasznie waliła.
„Całkiem ładna!” — z uznaniem stwierdziła w myślach Kępa. Znaczy, wydawało jej się, że w myślach, ale tak naprawdę powiedziała to na głos. Cieszmy się, że miała zapchany nos katarem, bo inaczej z jej ust wyrwałyby się mniej piękne słowa.
— Jestem partnerką matki tych szczeniąt — ostrożnie zaczęła nowoprzybyła.
— Okej, bierz je! — wojowniczka od Flumine odezwała się z radością, że pozbędzie się tych smrodów.
— Ale my jej nie znamy!
Zapadła cisza.
— Wow, ty umiesz mówić, Porostku! — Leszczynowa powiedziała z uznaniem. — Zawsze sądziłam, że jest to dane tylko inteligentnym.
— Nie powinniśmy poszukać ich… Biologicznej matki? — ostrożnie zaproponował Bryzowy, nieufnie patrząc na czarną sukę. Też bym się tak patrzyła na kogoś, kto tak cuchną. Ale Leszczynka nie.
A dobra, ona miała zapchany nos, zapomniałam.
No to mamy już usprawiedliwienie dla jej niecnego uczynku, który zmierzał do wypierdolenia tej dwójki za burtę w ślad Szkrabka.
<Bryzowa Łapo?>
[672 słów, Leszczynowa Kępa otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz