12 grudnia 2021

Od Lawendka do Morza

Lawendek nie mógł ustać w miejscu, o czym boleśnie musieli przekonać się jego rodzice; wieczne pilnowanie malucha nie wchodziło w grę, gdyż szczeniak wydawał się teleportować, wciąż opowiadając o tym, co widział lub co zamierza niedługo zobaczyć, i okrążając obóz setki razy, usiłując spełnić swoje stwierdzenia. Jeżeli raz powiedział „Znajdę różowego kwiatka!”, to było jasne, iż chociaż ziemia jest całkowicie sucha, ten pójdzie szukać swojego różowego kwiatka choćby na księżyc albo i dalej. Być może nie zamierzał być on niegrzeczny, ale wychodziło, jak wychodziło — Lawendek był strasznym utrapieniem.
Natomiast jego rodzeństwo raczej tej sprawy nie widziało w tym świetle. Gdyby zwalić to na to, że praktycznie nic jeszcze nie rozumieli, ich aprobata dla zachowania brata zostałaby wyjaśniona. Zresztą, nawet jeżeli któreś z młodzików uważało go za niespełna rozumu, to nie wypowiadało tego na głos. W końcu swoim zachowaniem Lawendek nie robił nikomu krzywy, oprócz wojowników, którzy musieli go potem godzinami szukać. Sam Lawendek szukał towarzysza swoich przygód, przez co również patrzył pod przychylnym kątem na swojego brata i siostry. Padło na Morze.
Dlaczego? Powodów było kilka. Jednym z nich był fakt, iż Lawendek niezbyt przepadał za jej imieniem, a święcie przekonany, że jego siostra domyśla się tego, postanowił jej to w jakiś sposób wynagrodzić. Innym powodem, ważniejszym zresztą, było to, iż kiedy Lawendek wymyślił sobie, iż ucieknie z obozu, tylko Morze była w pobliżu. Pozostała dzieciarnia poszła bawić się z Drewnianym Pazurem.
— Hej, siostrzyczko? — cicho zapytał, w obawie, że ściany mają uszy. — Może poszlibyśmy gdzieś na spacer, poza obóz?
Morze zdziwiona odwróciła się w stronę brata, przestając gryźć dziwny przedmiot nieznanego pochodzenia. Suczka się rozejrzała.
— No nie wiem.
Lawendek w mgnieniu oka stracił pewność siebie. Nie chciał się jednak tak szybko poddawać.
— Może… nad morze byśmy poszli? — zaryzykował, chociaż sam nie rwał się, by iść w serce tak nielubianego przez niego żywiołu.
Obecna tu przedstawicielka płci pięknej nieznacznie mruknęła coś pod nosem, wracając do swojej zabawy. Pozostawiła tym swego brata w kropce.
Lawendek skinął głową, mamrocząc jakieś przeprosiny i sam nie wiedząc, za co ją przeprasza. Czy za to, że zajął jej czas? Sprawił niewygodę? Jakakolwiek była na to odpowiedź, Lawendek poprosił swoją mamę, Solną Ścieżkę, o wyjście ze żłobka. Naprawdę, nie chciał kłamać; częściowo zresztą powiedział prawdę. W końcu chciał się pobawić, a do swojego ojca faktycznie chciał podejść — tyle że po tym, co zrobi.
A to, co zrobi, było jego niesamowicie tajną tajemnicą. Niestety, chociaż Lawendek bardzo chciał, nie mógł powiedzieć swojej mamie, co tak naprawdę zamierza. W duchu natomiast postanowił, że po tym wszystkim zbierze duży bukiet zielonych stokrotek i wręczy go Solnej Ścieżce.
Niebo jest piękne — to była pierwsza myśl Lawendka, gdy ten wyszedł z bezpiecznego miejsca, jakim był żłobek. A było tak w istocie: bezchmurna, niebieska otchłań zawisła nad ogromnym światem, w którego sercu znajdował się obóz Tenebris. Mimo upalnej pogody wiał spokojny i lekki wiatr, a oaza Ciemnych jak zawsze tętniła życiem. Pełno wojowników kręciło się, grzecznie i uprzejmie rozmawiając na temat udanych polowań. Niedaleko nich młodzi uczniowie, jedni więksi, drudzy mniejsi, rozmawiali na temat treningów i ekscytowali się nowo poznanymi manewrami. Parę starszych z nich, wyglądających jakby już dawno mogli zostać najprawdziwszymi wojownikami, z niedowierzającym uśmiechem obserwowali tych młodszych. W końcu znali oni zarówno te prezentowane manewry, jak i te, których młodziki nie zdążyły jeszcze poznać.
Wzrok Lawendka zatrzymał się na jednym, widocznie starszym psie; na jego białym futrze spoczywały ciemniejsze odznaki, które na jego głowie przypominały koronę, obejmującą boki pyska samca. Chociaż był dość niewielkiego wzrostu, porównując z innymi obecnymi, szczeniak czuł, że i serce, i umiejętności ma wielkie. Musi być kimś ważnym — sam do siebie wyszeptał z podziwem.
Prędko otrząsnął się, zrozumiawszy, że musi działać. Pożegnał wzrokiem nieznanego mu jeszcze samca i skierował się na ubocze obozu. Tak naprawdę Lawendek nie wiedział, gdzie jest ubocze, ale los chciał, że trafił do miejsca, gdzie znajdowało się trochę piasku, przyniesionego wraz z wiatrem. Tego właśnie młodzik szukał.
Nie tracąc czasu Lawendek chwycił najbliższy patyk, a następnie zabrał piasek do kupy, równomiernie rozprowadzając go w obrębie najbliższego metra. Potem starał się wyryć w suchej ziemi pofalowane wzorki, ale z racji jego słabych ząbków nie wyszło to najlepiej — należało poprawić malowidło własnymi pazurami. Patrząc na swoje dzieło, zziajany, zrozumiał, że czegoś tu brakuje. Nie wiedział jednak czego. Prędko przypomniał sobie opowieści o pewnych ptakach, które następnie próbował ułożyć z suchej trawy. Nie wiedział on do końca, jak wyglądały, ale postanowił, iż najwyżej opowie o nich.
Teraz mógł z podziwem patrzeć na swoją pracę. Każdy element — według niego, oczywiście — idealnie się komponował z pozostałymi. Najszybciej jak mógł, pobiegł po swoją siostrę.
— Morze, Morze! Chodź! Musisz to zobaczyć! – wykrzyczał.
— Co się stało? — spytała jego siostra.
Lawendek powtarzał „Niespodzianka!”, i ciągnął ją w stronę swojego wytworu. Morze próbowała się bronić, ale bo chwili się poddała. Ledwo żywy z wysiłku szczeniak zaprowadził ją po chwili pod oblicze swego dzieła.
— Co to? — zapytała Morze, a Lawendek poczuł, jak coś w środku niego łamie się na tysiąc kawałku.
— No… Morze — powiedział z nutką nadziei, jednak również z ogromnym wstydem.
<Morze?>
[828 słowa, Lawendek otrzymuje 8 punktów doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz