Ledwie powłóczyłam łapami. Dyszałam ciężko, idąc z półprzymkniętymi oczami. Czułam się jak gdybym była martwa.
Trening z Cedrowym Deszczem mnie wyczerpał. Moja mentorka zrobiła mi próbę biegu. Miałam PRZEBIEC 250 DŁUGOŚCI LISA! Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że moja nauczycielka wzięła się za mnie. Wybacz Cedrówko. Przykro mi, że nie jestem tak łatwa w trenowaniu jak mój brat, Płomienny Dech. Mi również jest przykro, że jest kujonem i zapierdalał z tym treningiem, jakby nie miał nic innego do roboty, jakby nie miał mózgu, jakby nie miał życia, szczęścia, hobby. Jakby nic go nie obchodziło, tylko to, by ukończyć ten debilny trening w najlepszym możliwym czasie - dwunastu księżyców.
Był łatwym uczniem, bo amebą. Ja mam mózg, więc myślę. Nie robię wszystkich ruchów jak robot. Staram się je zrozumieć.
Tak więc, podsumowując, naprawdę nie mam zielonego pojęcia, dlaczego Cedrowy Deszcz się na mnie uwzięła. Po co przyśpieszać? Dokończymy trening w ciszy, spokoju, tak, jak się zaczął, na moim poziomie, nie na poziomie ameby.
Z takim nastawieniem, marudna i nie w sosie, doczłapałam do legowiska uczniów i w ciemności położyłam się na moim posłaniu. Mrok nocy opatulił wszystko dookoła. Starając się nie myśleć o wyimaginowanych stworach czających się w kącie, zamknęłam oczy i wpadłam w objęcia Morfeusza.
***
Wstałam południem następnego dnia. Słońce przypiekało. Prażyło wręcz. Siano, na którym się położyłam, trzasnęło, gdy dźwignęłam się na łapki. Z niezadowoleniem spostrzegłam, że jestem cała w kurzu.
Na wpół przytomna, mrugając zaspanymi oczami, wyszłam z sypialni uczniów. Właśnie chciałam się skierować na myjkę, by odbyć swoją ranną toaletę, gdy...
Zobaczyłam JĄ.
Stała, a w tle rozciągały się piękne sylwetki koni, których rżenie roznosiło się echem po korytarzu. Stała, spoglądając prosto w me rozwarte oczy. Stała, a na jej sierść padało tysiące promieni słonecznych. Stała, a po chwili na jej pysku pojawił się uśmiech. Uśmiech, który...
Nagle dotarło do mnie, że wyglądam paskudnie.
Oblałam się rumieńcem tak wielkim, że moja nowa crushi była zdziwiona. Moja kręcona sierść zwisała zakołtuniona, w oczach były śpiochy. Osiadał na mnie kurz. Byłam obleśna.
Czym prędzej wycofałam się z jej pola widzenia, drżąc ze wstydu.
Cała roztrzęsiona niemal teleportowałam się na myjkę, automatycznie wchodząc do wiadra z letnią wodą, które przygotowała dla mnie Sarni Tupot — moja siostra jest bardzo przydatna. Wystarczy ją o coś poprosić, a będzie to sumiennie wypełniała. Przykładem jest to, że codziennie rano przygotowuje dla mnie czystą wodę i szampon do mycia, dla koni, ale to nie ważne. Bez różnicy, serio.
W tamtej chwili nie myślałam jednakże o siostrze. Drgając jak w febrze, zanurzyłam się w wodzie. W mojej głowie był tylko jeden obraz. Obraz Spadającej Łzy. Mimo woli się uśmiechnęłam. Zaraz potem uświadomiłam sobie, że miałam beznadziejny start. Cholera.
Szybko namydliłam się, nie zwracając uwagi na to, że część szamponu wpadła mi do pyska. Może przez to oprzytomnię. I będę mieć świeższy oddech.
Spłukałam z siebie szampon, prychając i parskając. Gdy byłam pewna, że jestem już czysta i pachnąca, skończyłam kąpiel.
Wyrównałam pazurki, ścierając je o chropowatą ścianę. Poprosiłam Sarenkę, by rozczesała mi sierść, a ona się zgodziła oczywiście. Następnie wpadłam jak piękna, letnia burza do legowiska uczniów, zbierając z mojego posłania najpiękniejsze kwiaty.
Bo, jak ktoś nie wie, dekoruje swoją sypialnię pachnącymi kwiatami. Tak jest ładniej, bardziej przykuwa się uwagę.
Z kwiatami w pysku, koloru pudrowego różu i fiołkowego fioletu wybrałam się na poszukiwanie Spadającej Łzy. Byleby ją znaleźć! Byleby ją rozkochać we mnie!
[557 słów: Liliowa Łapa otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz