Słońce świeciło jasno, promieniami oblewając wysuszoną, podeptaną przez miliony łap ziemię. Tego poranka dołączyła do nich jeszcze jedna para, nic niewiedząca o swych licznych poprzednikach. Zmierzała ona w kierunku miasta, a jej właścicielka w głowie miała tylko swoją wojowniczą ocenę, nie osobniki, które wcześniej przemierzały tę drogę. Nie zauważyła więc pary znajomych oczu, błyszczących w porannym świetle, złowrogo wpatrujących się w nią z daleka. Zresztą, lepiej dla niej — teraz powinna się skupić. To nie było właściwe miejsce, ani właściwy czas, by zderzyć się z wydarzeniem z przeszłości.
Niestety życie nie czeka na właściwy moment.
Na razie, przekonana o swoim szczęściu para łap wraz ze swoją właścicielką powoli zmierzała między ludzi — czy też dwunożnych, jak psy z klanu zwały ów gatunek. Astrid, czyli ów posiadaczka kończyn, raczej nie myślała o nich jako odrębnej istocie, toteż niezbyt przejęła się ich zmęczeniem. Widocznie nikt z tej dwójki nie spał zbyt dobrze poprzedniej nocy, myśląc o nadchodzącej ocenie.
Tak jak zostało wspomniane, Milcząca Łapa miała dnia dzisiejszego zostać wojowniczką. W milczeniu, jak wskazuje samo imię, znosiła ona wszystkie nerwy i wątpliwości, które ją trawiły, by patrzeć prosto w słońce wraz z zaciętym wyrazem pyska. Była pewna, że cokolwiek się nie wydarzy, za nią będzie jej mentor, by jej pomóc – tak naprawdę jednak w głębi jej serca tliła się pewność, iż takowej nie potrzebuje. Skoro Wilczy Cień zadecydował o awansie suki, widocznie na niego zasługiwała.
Musiała.
Miasto rosło w oczach z każdym posunięciem się jej biednych, utrudzonych łap. Szorstki asfalt bynajmniej nie był najwygodniejszym podłożem do długiej wędrówki, jednak jego ilość wciąż się zwiększała, w miarę zanurzania się w gąszcz budynków.
Gdzieby Astrid nie odwróciła wzroku, wszędzie napotkałaby szare drogi i wysokie, również szarawe budynki. W oknach ów mieszkań krzątali się dwunożni, a uczennica mimowolnie poczuła przepływ gniewu, podczas gdy na nich patrzyła. Zdała sobie bowiem sprawę, że być może ci sami wyrzucili jej matkę ze swojego schronienia. Zarówno życie Costy, Levisa, jak i życie samej Astrid wyglądałoby inaczej, gdyby ludzie mieli choć trochę litości dla swych pupili.
Parę młodych dwunożnych, zapewne samic, rysowało coś na chodniku. Członkini Ventusu popatrzyła się na nie bez wyrazu. Darły się one, gdy ich warkocze podskakiwały, i wydawały się grać w jakąś grę. Klasy – przypomniała sobie czworonożna. Nie pamiętała ona, skąd zna tę zabawę, ale była pewna, że jest to jej poprawna nazwa. Rysowanie kolorowymi kamieniami i chodnikach, a potem tańczenie. Pasuje jak ulał.
Tuż za nimi znajdował się plac pełen różnych przedmiotów. Gdy Milcząca Łapa należała jeszcze do włóczęgów, lubiła patrzeć na niego godzinami wraz ze swoim bratem. Zawsze zbierało się tutaj wiele dwunożnych, których potomstwo skakało do siebie i szczekało radośnie. Kiedy teraz na niego patrzyła, w Astrid obudziło się uczucie, którego nie potrafiła nazwać. Zresztą, trudno stwierdzić, czy nie mogła go ona rozpoznać, czy zwyczajnie nie chciała tego robić. Jakakolwiek odpowiedź jest poprawna, uczennica zwiesiła głowę i podążyła dalej, odpychając nieprzyjemne myśli. W roztrząsaniu czegokolwiek teraz brakowało sensu.
Milcząca Łapa sama nie wiedziała, czego szuka. Stwierdzając, iż wybierze się właśnie tutaj, kierowało nią przeczucie. Ona sama nie mogła uwierzyć, że prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu nie poszła za swoją logiką — i to w tak ważnych dla niej okolicznościach.
Do tego miejsca miała sentyment. Miało tu miejsce tak wiele cudownych i tak wiele smutnych zdarzeń, że Astrid po prostu nie mogła pójść gdzieś indziej. Nachodziło ją wrażenie, że powinna się jakoś odpłacić temu miejscu, i raz na zawsze zakończyć ten rozdział swojego życia. Uciekła od tego wszystkiego w chwili, gdy dołączyła do klanu. Teraz wróciła, by to potwierdzić. Miało ochotę krzyczeć „Tak, jestem członkinią Ventusu, a to jest mój dawny dom! Już tutaj nie należę!”. Wolała jednak po prostu w ciszy, bezceremonialnie, pożegnać się z tym wszystkim, co znała do tej pory. Zresztą, sama nie byłaby pewna, czy to, co krzyczy, jest prawdą.
Być może nie były to tereny jej klanu, jednak nie łamała kodeksu wojownika; te miejsca należały do niej. Była tutaj na swoim własnym terytorium. Chociaż powinna polować na terytorium należącym do całego klanu.
Ciekawe, czy podążył za mną mój mentor? — zapytała się sama siebie, w myślach oczywiście. Oglądnęła się przy tym za siebie. — W końcu nie są to tereny Wietrznych. Pewnie stwierdził, że mam pchły w mózgu, i zadba o to, bym oblała tę ocenę. A potem oświadczy liderowi, że chce zmienić ucznia.
Jeżeli podążył i coś mu się stanie, to będzie jej wina. Milcząca Łapa zacisnęła szczęki. Straszliwie nie chciałaby, aby ktoś z jej klanu płacił cenę za jej głupie sentymenty. Błagała Gwiezdnych, by coś, cokolwiek oprócz śmierci, powstrzymało Wilczego Cienia od zapuszczenia się za nią w labirynt tych ulic. W końcu wystarczy, że zobaczy, iż upolowała zwierzynę. Nie musi przecież widzieć polowania.
No właśnie. Zwierzyna — uświadomiła sobie. — Co ja zamierzam złapać? Dwunożnych?
Odpowiedziała jej cisza. Być może dlatego, że nie zadała tego pytania na głos, więc nikt go nie usłyszał, albo nie miał jej kto odpowiedzieć, a ona sama nie wiedziała, co przyniesie jako potwierdzenie swoich zdobytych umiejętności. Zrezygnowana nie widziała innego wyjścia jak ukraść coś dwunożnym, dlatego postanowiła udać się do jednego z miejsc, w których ci jedzą posiłki.
Raźnie ruszyła więc w stronę pewnej parceli, która nie raz i nie dwa stanowiła miejsce jej obiadu. Gdyby Astrid mogła, osobiście poczęłaby reklamować tę restaurację. Niestety nie znała pojęcia restauracji, nazwy ów restauracji, nie miała ona czasu oraz nie wiedziała, gdzie miałaby to robić. Najważniejszym powodem jest to, iż psy i tak nie mogłyby nic tam zamawiać, a wątpliwe, by właściwe byłoby nakłanianie do tego dwunożnych. Zresztą i tak dwunożni trzymaliby się z daleka, jakby tylko zobaczyli to miejsce.
Cóż, budynek do najpiękniejszych nie należał. Jego ściany, niegdyś żółte, teraz przeciekały brązem, a do tego były mocno rozmokłe. Duży, neonowy napis, głoszący nazwę lokalu wyglądał, jakby miał spaść na przypadkowego przechodnia. Okna były okropnie brudne, co zresztą stanowiło pewną rodzaju tradycję. Nikt tutaj nie sprzątał i nikogo szczególnie nie obchodziło, jaki wygląd restauracja prezentuje. Jedno jest pewne — idealnie nadawałaby się do „Kuchennych Rewolucji”, o ile Magda Gessler nie zeszłaby na zawał, gdyby ujrzała ten oto budynek. Milcząca Łapę na szczęście nie obchodził wygląd potencjalnego miejsca połowu, dlatego jako jedna z nielicznych zdecydowała się wejść do środka. Gdyby wiedziała, ile żywych stworzeń tego nie zrobiło, być może pomyślałaby nad tą decyzją dłużej.
Zasad tutaj było kilka, a o wszystkich Astrid doskonale wiedziała. Zresztą, sama je układała. Raz, nie należy próbować tego całego cyrku wieczorem. Dwunożni po pijaku nie są najlepszymi przyjaciółmi, w szczególności, iż mają tutaj cały spory zapas noży kuchennych (tak, Astrid się o tym przekonała). Dwa, do wejścia i wyjścia służą tylne drzwi, które, z racji nietrzeźwości właścicieli, wieczorami nie są zamykane — i pozostają tak aż do popołudnia następnego dnia, zanim ktoś zrozumie, że coś jest z nimi nie halo. Trzy to nie wrzeszczeć, cztery, nie brać wszystkiego jadalnego, co się widzi, bo czasem coś nie jest jadalne. Z tego wziął się punkt numer pięć: patrzeć na termin spożycia (a w zasadzie wąchać, czy niejedzenie nie jest przeterminowane). W skrócie — bułka z bekonem. Pójdzie szybko.
Milcząca Łapa obeszła budynek dookoła, ostrożnie stawiając każdy z kroków i węsząc w powietrzu. Gdy stanęła przed drzwiami wraz z klamką, zawahała się. Nie było jej tutaj bardzo długo. Wszystko mogło się zmienić.
Ale gdyby nad tym myślała, to zawsze wszystko może się zmienić, prawda?
Skoczyła więc na drzwi, a te się uchyliły. Powoli, skrzypiąc, rozwarły się, ukazując zacienione i stare wnętrze. Uczennica weszła do środka, rozglądając się na boki. Nic nie mogło ujść jej uwadze. Ten teren nie wyglądał już jak jej własne, prywatne miejsce do polowań.
Przez brudne okna do środka wdzierało się mętne światło, jednak jego ilości były tak niewielkie, iż Milcząca Łapa musiała wytężyć wzrok, by ujrzeć koniec pomieszczenia. Dzisiaj nie było tu nikogo, a po zapachu można było się domyśleć, iż status ten nie zmieniał się to od dawna; wszelkie zapachy dwunożnych wywietrzały. A razem z nimi woń mięsa. Astrid poczuła, jak ogarnia ją zmęczenie. Zaczęła żałować, że wczorajszej nocy nie poszła spać wcześniej, że postanowiła zostać wojowniczką i że w ogóle tutaj weszła. Lepiej było wygrzebać jakieś gówno ze śmieci i dać sobie spokój.
Pod ścianami stało dużo opuszczonych przedmiotów, a na ich czele blat. Gdyby zaś Milcząca Łapa zechciała zagłębić się w temat, spostrzegłaby również za następnymi drzwiami rzędy stolików. Wszystko jednakowo brudne, zakurzone oraz stare. Wyglądało to, jakby razem z odejściem Astrid ów miejsce straciło wolę życia. Suka mimowolnie zaczęła żałować, że je opuściła. Powinna była zostać. Zbyt wiele rzeczy się przez ten czas zmieniło.
Wietrzna spojrzała do kosza. Nic nie znalazła. Potem zaczęła skakać na lodówkę i nosem otwierać kolejne szafki — pustka. Do jej nosa wdzierał się pył i kurz, a za każdym podskokiem na jej grzbiet spadała kolejna dostawa brudu. Milcząca Łapa otrząsnęła się z irytacją, jednak w głębi duszy zachowała spokój. Pamiętała, że było tutaj jeszcze jedno miejsce.
Tak naprawdę nigdy w nim nie była, gdyż zawsze kręciło się tam wiele osób. Ktoś wchodził po tajemniczych schodach, również kto inny z nich schodził. Natomiast zapach jedzenia prowadził z tamtego miejsca zawsze, choćby nie wiem ile osób biegało i krzyczało.
Astrid poczuła tą znajomą woń, a z jej serca spadł gigantyczny kamień.
Jedzenie. Mięso. Brzmi staro, wygląda staro i pachnie staro, ale w tym miejscu nie jest to niespodzianką — wpadło jej do głowy.
Powoli zaczęła schodzić w dół, zastanawiając się, jakim cudem wejdzie na górę z tym całym łupem; po zapachu mogła się spodziewać, iż jest tam sporych ilości mięsny skarb. Natomiast zarówno na początku góry, jak i gdy z niej zeszła, nie pachniało to wszystko zbyt dobrze. W dziwnych, białych prostokątach, zwanymi lodówkami, przechowywało się jedzenie zdatne do spożycia, natomiast w rzuconych pudłach nie było go prawie wcale. Zresztą, w tych kartonach mięsa praktycznie nie było. Dwunożni musieli je zabrać gdy odeszli.
Milcząca Łapa nie jest sierotą, także udało jej się znaleźć parę dobrych kęsów. Znaczy… Jest sierotą. Ale nie taką mentalną, dobra?
Z racji psiej inteligencji zapakowała to do jednego z worków i tak oto wniosła na górę schodów, wyniosła za drzwi i wyruszyła w drogę powrotną. Za sobą elegancko zamknęła bramę dzielącą to spleśniałe zadupie ze światem, i nie martwiąc się o losy tego oto budynku odeszła. Chociaż musimy przyznać, że oglądnęła się parę razy za siebie. I pożegnała się z nim w myślach. Nie wiadomo, ile pożyłaby, gdyby właściciele byli bardziej rozgarnięci.
Dziękujmy pijakom.
Worek był ciężki, o czym niestety przekonała się w niedługim czasie Milcząca. Nie musiała zajść daleko, by zaczął jej ciążyć. W związku z tym co chwilę robiła postój, to natomiast testowało cierpliwość jej melancholijnej natury. Podczas jednego z ów postojów jej wzrok przykuła jedna uliczka; bił z niej nieprzyjemny zapach, a jej ściany zwężały się w miarę jej długości. Astrid wiedziała, że coś się w tej uliczce stało. Z niewiadomych jednak powodów nie mogła sobie przypomnieć, co takiego.
Stała więc tak, zapatrzona w nią. Uliczka wydawała się zapatrzona w nią. Obie tak patrzyły, stojąc w ciszy, nieruchomo, każda we własnych myślach, jednak w jakiejś dziwnej symbiozie. Być może kiedy się jest ścianą, stanie bez ruchu nie jest to trudne, jednak ze strony psa naprawdę wiele wymaga. Gdzieś na krawędzi świadomości coś dawało o sobie znać Wietrznej, a zaraz potem obiegało, tak, że uczennica musiała ów wiadomość gonić po wszystkich zakamarkach swojego umysłu i jeszcze dalej.
Worek natomiast wydawał się krzyczeć, by ta go podniosła i odeszła z tego okropnego miejsca.
Jeżeli worka naprawdę nachodziły te myśli, trudno byłoby mu się dziwić. Kawałek głównej drogi wydawał się odrywać od swojej matki, asfaltem zachodząc bardziej w prawo, bez jej opieki tracąc sprawność i urodę. Ochronę stanowiły mu ściany, o niezbyt zdrowym, niemal zielonkawym kolorze. Jeżeli ktoś był wystarczająco uważny, mógł zauważyć kawałki szkła przy każdej z nich. Niesamowitym obserwatorem natomiast być nie trzeba było, by ujrzeć pełno szklanym butelek; niektóre w odcieniach zieleni, aby być miłym, należało uznać za ozdoby idealnie komponujące się z brudem. Te szklane też zresztą nie wychodziły źle. Można było przez nie oglądać piękne, popękane rysy, na betonowych klockach. Prawdziwe miejsce dzieło sztuki.
Ten oto zakręt wydawał się opuszczony w całej swojej brzydocie. Jak gdyby wszyscy porzucili go, na rzecz nowych, ładniejszych, lepszych i świeżo wybudowanych, z których korzystano tak, jak je się świeże bułeczki. Czy możliwe jest, aby uliczka się mściła? Jeżeli tak, to ta już swojej zemsty dokonała nie raz i nie dwa, zarówno na dwunożnych, jak i czworonogach, które osikały jej piękne, pełne historycznych łez i rys, ściany.
Trochę dalej pewien osobnik, który obserwował ją od jakiś dwóch godzin. Teraz wpatrywał się w tę scenę: zagubionej wojowniczki i jej worka, z dość świeżym, pachnącym mięsem, na tle tych jakże pięknych ścian. On nie musiał sobie nic przypominać. Wydarzenie sprzed blisko dwóch lat wystarczająco mocno utkwiło się w pamięci, aby teraz stanąć jak żywe przed oczami. Pies mimowolnie zacisnął szczęki, na myśl, iż torba ze skarbami mogłaby należeć do niego; skoro pokonał tę sukę raz, i teraz zabierze jej uczciwie znalezione pożywienie. Ulica nie zna litości. On nie zna litości.
Zbliżył się powoli, jak zbliżają się koszmary. W jego zamiarach było skoczyć, szybko i dotkliwie raniąc. Następnie chwycić pożywienie i uciec. W jego głowie pojawiło się stwierdzenie, iż będzie to podobne do snu; przyjdzie powoli, odejdzie szybko, jakby twoja matka nagle cię obudziła, wołając „Do szkoły!”. Potem natomiast samiec sam się zapytał siebie, o czym on myśli.
Zaatakował.
Ale od poprzedniego razu Milcząca Łapa zdążyła nabyć umiejętności.
Członkini Ventusu odskoczyła błyskawicznie na bok, wprawiając w zakłopotanie swego rywala. Schowała zęby, a jej irokez sierści opadł. Jej oczy zmieniły wyraz z gniewnego zaskoczenia na dobrotliwą i pogodną pobłażliwość.
— Odej-
Teraz Astrid przypomniała sobie, kim jest jej wróg. A ów wróg gadać z nią nie zamierzał. Wolał walczyć. Skoczył z impetem, runął na uczennicę. W niej samej, mimo opanowanej natury, obudziła się nienawiść do tego osobnika. Zabrał jej jedzenie. Umarłaby bez klanu. Teraz ona zrobi to samo. No, tylko że zamiast zabrać nie podzieli się, a zamiast przeżyć ten osobnik umrze.
Ona już zrobi wiele, żeby mieć tę pewność.
Wyszczerzyła kły i zrzuciła go ze swojego grzbietu. Jak grzmot dopadła go, nim ten zdążył się podnieść i wbiła zęby w jego brzuch. A w zasadzie zrobiłaby to, gdyby nie nagły manewr włóczęgi; samiec w dziwny sposób przetoczył się, po czym stanął. Zęby Milczącej trafiły na pustkę.
— Podzielmy się i nie będzie walki — obcy spróbował, sapiąc.
— Ach tak? Teraz nie chcesz walki, co?! — Astrid z furią wykrzyczała, powalając go na ziemię. — Kiedy umierałam z głodu, chciałeś, tak? Ale już przeciwnik nie jest taki słaby, co? — próbowała opanować swój ton głosu i emocje, co powoli jej się udawało. Było bardzo gorąco. A ona nie miała gdzie ugasić pragnienia. Nie mogła użyć swej całej energii na zabicie nieznajomego. Przecież musi jakoś dotargać to jedzenie do obozu.
Korzystając z chwili jej roztargnienia, pies stanął na łapach. W jej oczach błysnął gniew, ale samiec ledwo chodził. Wiedział, że nie ma siły walczyć, jednak również nie ma sił uciekać. Jedyne, co mógł zrobić, to umrzeć z honorem.
Członkini Wietrznych nie miała problemów z dopadnięciem go. Ta walka była raczej potyczką. Miała ona w niej ogromną przewagę, dzięki technikom, których nauczył ją jej mentor. Wątpliwe, żeby ten włóczęga miał mentora.
Zabić, czy nie zabić? — Milcząca Łapa biła się z myślami, wiedząc, że na szali jest czyjeś życie. Kodeks wojownika to jedno. Zemsta: drugie.
Tak, ja wiem, że każdy w takich chwilach wybiera to drugie. Nikt nie zabija. Nikt nie ma serca. Wszyscy okazują nagle litość, chociaż wcześniej wybuchali z gniewu. Gdyby życie było bardziej życiem, nie robiłby tak nikt. Każdy by zabijał. Uczennica wiedziała, co powinna zrobić. Gwiezdni musieli zrozumieć jej decyzję.
— Niech Gwiezdni nad tobą czuwają.
Miejmy nadzieję, że przodkowie nie zezłoszczą się, że powierza go ich opiece.
Odstąpiła od psa i chwyciła swoją zwierzynę. Odeszła. Nie oglądała się za siebie. Teraz dokończyła wszystko, co do dokończenia miała. Nareszcie, w spokoju, mogła zasiąść na swoim legowisku i nie martwić się o przeszłość.
Życie nie jest życiem. Jest niesprawiedliwe. A ten włóczęga zasłużył na śmierć.
Ale ja nie jestem od wydawania i wykonywania wyroków — dokończyła Milcząca Łapa w myślach.
***
W południe Milcząca Łapa, bo kto inny, zawitała do obozu. Wycieńczona, ledwo rozumująca, co się dookoła niej dzieje. Jednak dotarła. I to było wszystko, co musiała rozumieć i wiedzieć. Wszystko, z czego musiała zdawać sobie sprawę.
Psy patrzyły się zdziwione na uczennicę. Kiedy Astrid odłożyła swoją zdobycz na stos zwierzyny, spojrzenia członków klanu pozostały tam. Dzięki temu Milcząca Łapa mogła samotnie odejść, by zaraz zasnąć w swoim legowisku. Średnio obchodziło ją, czy jej mentor szedł za nią. Jeżeli tak, czy powiedział o tym komuś. Bo gdy doszło co do czego, to, zamiast cieszyć się, że zaliczyła ocenę, liczył się dla niej tylko sen. Nawet nie to, gdzie śpi, i że posłanie nie jest zbyt czyste. Wreszcie mogła wypocząć.
Tak naprawdę nigdy się nie dowiedziała, czy jej mentor obserwował poczynania uczennicy, gdyż nigdy się o to go nie zapytała. Wolała milczeć w niewiedzy, bo zakładała, że do szczęścia nie jest jej to potrzebne. Zresztą, chyba wolała nie wiedzieć, co Wilczy Cień uważa o tym wszystkim. Co uważa o uczennicy, która wybiera się na spacer poza terytorium klanu. Co uważa o bitwie z przypadkowo napotkanym psem. Z włamywaniem się do restauracji. Z…
Jeszcze tego wieczoru uczennica stała się pełnoprawną wojowniczką Ventusu, otrzymując imię Milczącego Pyska. Sama je sobie wybrała, już w dniu, w którym stała się częścią tego całego wariatkowa. Gdyby nie to, iż była uczennicą — Łapą — od dawna nosiłaby ów miano. Ale nieważne, czy nosiłaby je. Ważne, że nosi je teraz.
— … Witamy cię jako pełnoprawnego członka klanu, Milczący Pysku!
Milczący Pysk! Milczący Pysk!
W oczach wojowniczki błysnęła duma. Wiedziała, że patrzy na nią jej doświadczony mentor, przygłupawy Stracony Pazur oraz Pszczółek, który mimo młodego wieku został wcześniej wojownikiem. A jeżeli Vanita istnieje, to spogląda też na nią Costa i Levis.
Teraz, po tylu księżycach, nareszcie czuła, że jest członkiem tego klanu. Z krwi i kości. Chociaż działała kiedyś na własną łapę, teraz to nie miało znaczenia. Te wszystkie psy były gotowe traktować ją jako członka rodziny, cieszyć się z jej sukcesów i płakać z upadków… Z tym płakaniem to przynajmniej większość. A kiedy umrze, oni wszyscy będą czuwać przy jej ciele, odprowadzając do Coleum. Jeżeli istnieje.
Poprawa.
Odprowadzając ją do Coleum. Ponieważ istnieje.
[3010 słów, Milczący Pysk otrzymuje 30 punktów doświadczenia i nowe imię]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz