Sarni Tupot o mało nie eksplodowała ze szczęścia, gdy usłyszała, iż jej brat ma chłopaka. Poważnie, to była chyba najlepsza wiadomość, jaką mogła usłyszeć! Kijankowa Kałuża i Gołębia Łapa byli razem tacy uroczy, że wojowniczka myślała, że dostanie cukrzycy. Chyba zostali dla siebie stworzeni! Byli dowodem, że Gwiezdni istnieją!
Od niedawna planowała zorganizować dla nich coś specjalnego; randkę w dwie pary oczu. Na uboczu, w świetle księżyca, przy szumie morza i krzykach mew. W zaroślach, ze świecami, a dookoła nich kwiaty. Kto by się nie cieszył? Sarenka była pewna, że jej brat i jego chłopak będą przeszczęśliwi. Sama dołączyłaby do nich z Kruczą Łapą, i zrobiliby podwójne spotkanie, tylko że zapomniała o tym powiadomić Kruczka. Ale nie zrażała się! I tak będzie super! Podwójna randka innym razem!
Cóż, Sarenka niezbyt umie trzymać coś tajemnicy, a w ów czasie również nie należało to do jej najlepszych umiejętności. Ciągle chichotała się i mówiła „Mam tajemnicę, i nie powiem, jaka jest!”, że chyba nawet głupi zorientowałby się, że coś planuje. Sarni Tupot w rzeczy samej miała zamiar urządzić coś wielkiego.
— Och, tylko jak im zabrać to światełko? — powiedziała sama do siebie, gdy zobaczyła dwunożnego z ów świecidełkiem, którym oświetlał sobie drogę.
Wojowniczka zamyśliła się, wpatrując w osobnika. W jej głowie pojawił się pomysł. Był on dość prosty, jednakże powinien zadziałać.
— Hej! Jestem straszna, powinieneś się mnie bać! — wykrzyczała, skacząc na biedną ofiarę. Zaraz też Sarenka przejęła się, drąc wniebogłosy:
— Straszliwie przepraszam! Nie wiedziałam, że jesteś nią! Zakładałam, że jestem męskiej płci… Przepraszam, że podarłam ci sukienkę! Nie chciałam…
Musiała niestety przerwać, gdyż dwunożna zamachnęła się na nią torebką. Sarni Tupot przechwyciła świecący przedmiot, zwany latarką, i skowycząc odbiegła. Wszystko planowała urządzić dzisiejszego wieczoru. I to też zrobiła, gdyż szczęśliwym trafem po drodze przechwyciła jeszcze jedną, szalenie niezbędną rzecz. Była gotowa.
Poszła na plażę i pożyczyła jeden z leżaków. A w zasadzie dwa. Czuła się winna, że bierze ich aż tyle, dlatego zostawiła na pozostałych mysz. Jej wyrzuty sumienia nie dawały jej spokoju, dlatego dołożyła też kawałek kiełbasy — ukradła go spacerującym po mieście dwunożnym.
— Cóż… Będzie mniej dla Kijanka i Gołąbka — westchnęła. — Ale to byłoby niegodziwe z mojej strony, gdybym nie odpłaciła się tym biednym dwunożnym. Zabieram im leżaki. Pożyczam. No ale jakby teraz ktoś chciałby z nich skorzystać, to mogłoby dla nich nie starczyć! Biedne stworzenia!
Ów krzesłami zagrodziła pewien teren, tworząc swego rodzaju koło. W jego środku położyła naprawdę sporo odpowiednio wcześniej wydzielonej strawy; parę jajek, kiełbasa, i jakiś dziwny kawałek żarcia dla dwunogów. W zasadzie nie wiedziała, co to dokładnie jest, ale pachniało dobrze. I było przypieczone. Chyba coś w rodzaju mięsa z tych czarnych ognisk.
Pozrywała dużo, naprawdę dużo kwiatów. Każdego z osobna też przepraszała, że odbiera mu życie; wytłumaczyła im, iż jest to dla dobra większego celu, także myślę, że roślinki były spokojne. Na pewno się nie zmarnowały (według Sarniej). Sarenka przystroiła nimi leżaki, dokładając jeszcze parę gałązek. Potem miękko uklepała piasek i wbiła w ziemię „małe, urocze światełko” — jak je nazwała. Prościej; wykopała dołek, w który włożyła latarkę, tak, aby świeciła w niebo.
— No — zadowolona ponownie odezwała się do siebie, chociaż było to też po części skierowane do kwiatków. — Teraz jak wyjdą na spacer brzegiem morza, to na pewno nie zgubią drogi powrotnej!
Następnie wróciła do obozu, najszybszą drogą, jaką znała, przystrajając ją kwiatami i rysując po jej bokach wzorki. Zaczęła żałować, że nigdy nie wybierała się na eksplorację, gdyż gdy tylko wróciła do domu, praktycznie wszyscy spali, a inne psy zdziwione pytały się, dokąd panienka wybiera się tak późno. Trochę zajęło Sarence prowadzenie uprzejmych rozmów na temat tego, jakie dzisiaj ładne niebo, ale koniec końców dotarła do legowiska wojowników. Na szczęście jej brat i Gołębia Łapa nie spali; właśnie rozmawiali razem. Wojowniczka aż oburzyła się sama sobie, że śmie im przeszkadzać. Jednak… Jak mogłaby ich teraz nie zawołać?!
— Hej, mój kochany braciszku, Kijanku i jego kochany chłopaku, Gołąbku! — niemal wyśpiewała. — Chodźcie! Mam coś dla was!
— Teraz? — spytał Kijanek. — Przecież jest noc.
— No właśnie! — Sarni Tupot była niezrażona. — Idealna pora na przygodę!
Jakoś wywlekła ich na pole. Gdy tylko tego dokonała, niemal zaciągnęła ich na plażę. Całą drogę, pod przymusem, opowiadała im o tym, jak się starała, i pokazywała im wszystkie szlaczki, które w ciemności mogliby przeoczyć. Przy tym mówiła, jakie loki Kijanka są ładne w tym świetle, i że Gołąbek naprawdę musiał nabrać mięśni. Słowem — opowiadała im tyle komplementów, ile zdołała wymyślić. Oczywiście dbała o to, by miały w sobie, chociaż połowę prawdy.
— Musimy się zatrzymać na chwilę — oznajmiła, gdy już prawie doszli do plaży. Jej oczy zaświeciły się z dumy.
— Nie wiem, czy wiecie — kontynuowała. — Ale pewnie wiecie. Jesteście tacy inteligentni i macie wielką wiedzę! Ale jak nie wiecie, to nic takiego… W każdym razie dwunożni, by przypieczętować swój związek, zakładają takie ozdoby na swoje łapy.
Wyjęła zza krzaków dwa, świecące okręgi. To były ów przedmioty, bez których obejść się nie mogło i które zabrała wraz z latarką.
— Samiec zakłada je sami-
— Ale to nic — szybko dodała, czując ogromną winę. — U was możecie założyć je sobie nawzajem. Na ogony — zachichotała. — Bo nie wiem, czy dalibyście radę na łapy… Ale jak chcecie, to próbujcie!
Jest tak romantycznie — pomyślała wesoło, rozpływając się.
<Gołębia Łapo?>
[889 słów: Sarni Tupot otrzymuje 8PD]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz