27 stycznia 2022

Od Orchidei do Szakłaka

Z powątpiewaniem patrzyła przed siebie, w bark w bark idąc z Szakłakiem. Brat Orchidei rozglądał się dookoła, będąc podekscytowanym nową przygodą, ale obecna tu samica nie wyrażała tylu pozytywnych emocji. Jedynie ponurym wzrokiem śledziła burzowe niebo, na którym zbierały się czarne chmury, z każdą chwilą przysłaniające coraz większą część błękitnej (teraz już szarej) kopuły. Deszcz kropił powoli, ale przyśpieszał z każdą chwilą, dzięki czemu ziemia już zdołała stać się rozmokłym bagniskiem; Orchidea krążyła wśród liści, próbując utrzymać się jego powierzchni. To wszystko było jej pomysłem, a świadomość tego nie pozwalała jej wycofać się, oraz sprawiała, że brnęła teraz przez to błoto, oraz za chwilę wejdzie do jednego z opuszczonych bloków. Mimowolnie przełknęła ślinę, w myślach ironicznie wychwalając swoją inteligencję.
— Wiesz — zaczęła, tak naprawdę tylko po to, by pocieszyć siebie samą — teoretycznie to jest nasz obóz. Całe blokowisko jest naszym obozem, więc…
Nie wiedziała, co z tego wynika, także najzwyczajniej wzruszyła ramionami. Jej brat kiwnął z zapałem głową, próbując domyślić się, co miała na myśli, jednak nie odrywając wzroku od wysokich budynków. Chociaż on widocznie cieszył się z ich towarzystwa, Piripiri miała wrażenie, że zaraz ją zgniotą; sprawiały, że czuła się przeraźliwie mała i samotna. Z chęcią wróciłaby do ciepłego obozu, gdyby tylko miała taką możliwość. Wierzyła jednak, że kiedy tylko uda się na eksploracje nieznanego, to denerwujące uczucie minie.
Jazgot nie mógł ich pilnować cały czas, co rzeczą było oczywistą. Miał on swoje obowiązki zarówno jako wojownik jak i jako zastępca przywódcy klanu, i nawet mimo ich zmniejszenia (właśnie przez bachory, oczywiście) nieraz musiał powierzyć swoje szczenięta innym wojownikom. Pokrzywa natomiast nigdy nie była zbyt dobrą niańką — swoją uwagę mogła poświęcić tylko niektórym młodziakom, opowiadając im historie o kwiatkach, a pozostałe, których to nie interesowało… Cóż, właśnie z takich opiekunów jak ona brały się te wszystkie, liczne i niezbyt szczęśliwe wyprawy młodego pokolenia.
Szakłak gwałtownie skręcił w bok, by móc zachować równowagę. Błoto stawało się coraz potężniejsze, przez co oboje musieli się natrudzić, by nie stać się jego ofiarami. Udało się to tylko samcowi, ponieważ Orchidea runęła jak długa prosto w brązową maść, która natychmiast oblepiła ją, unieruchamiając.
— Sz…kłak… — jakoś wyspała jedną z wersji imienia brata, dzięki czemu ten zdołał się obrócić i zauważyć swoją rówieśniczkę.
— Co się stało? Żyjesz? — zapytał, pomagając stanąć jej na łapy. Piri otrzepała się z oburzeniem, spluwając na błoto. — Wiesz, myślę, że musimy się pośpieszyć, bo-
Zdanie przerwał mu grzmot, który z głośnym trzaskiem przebiegł po niebie, rozświetlając świat na jedno bicie serca.
— Słyszałeś to?! — sierść Orchidei stanęła dęba, a jej brat począł dreptać niespokojnie, próbując zachować spokój.
— Chodź tutaj! — krzyknął dość spokojnie, zważywszy na sytuację. Zaraz też zaciągnął swoją siostrę do jednego z budynków, by parę sekund później nastała prawdziwa ulewa.
„Znudziło mi się, wracajmy” — pomyślała Orchidea, jednak nie wypowiedziała swoich zastrzeżeń na głos. Zamiast tego rozejrzała się dookoła, zauważając długie i zakręcające schody; blok, do którego trafili, był prawdopodobnie jednym z największych, jakie znajdowały się na obszarze blokowiska, co wywnioskować można było zarówno przez ilość widocznych mieszkań na partnerze, jak i wiele zwietrzałych zapachów unoszących się w powietrzu. Były jednak one naprawdę słabe, podchodzące sprzed lat, także jedynie naprawdę dobry tropiciel byłby w stanie je wyczuć; szczenięta do nich nie należały, także nie zastanawiając się nad rozmiarem bloku, ruszyły, by obejrzeć różne przedmioty znajdujące się w zasięgu ich oczu.
Szakłak zaczął od obwąchania brązowej i niesamowicie brudnej wycieraczki, cuchnącej tyloma rzeczami, że nie sposób było wychwycić pojedyncze. Orchidea z obrzydzeniem odsunęła się od niej, podchodząc do doniczki z kwiatami. Z rozszerzonymi oczami powąchała je, a następnie delikatnie odgryzła kawałek liścia. Nie był on w dobrym stanie, jednak z racji, iż roślina stała przy niezbyt szczelnej ścianie pełnej deszczówki, jakimś cudem przetrwała. Szczeniak z zafascynowaniem pożarł niemal cały kwiat, razem z łodygą, nie mogąc nadziwić się, jak dobrze smakuje.
Oblizując się jeszcze, poświęciła swoją uwagę Szakłakowi. Szczeniak ten skończył eksploracje klatki i aż rwał się, by zwiedzić resztą część bloku. Nie musiał prosić; nadzieje Orchidei ziściły się, i ona sama nie miała teraz w głowie, by wracać do Pokrzywy. Jej dusza rwała się do przygody, jaką to miejsce mogło jej zaoferować. Wyobrażała sobie, że w przyszłości, wzorem starszyzny, będzie ją opowiadać podczas dzielenia się zapachami, a młodziaki będą słuchać tego wydarzenia z szeroko otwartymi paszczami i oczami błyszczącymi uznaniem. Dodało jej to pewności siebie, niezbędnej, by kontynuować zwiedzanie obszaru.
Szakłak naparł całą swoją masą na najbliższe drzwi, jednak dopiero, gdy pomogła mu jego siostra, te uchyliły się nieco. Całe szczęście, że zamek był już niemal odpadający, gdyż w innym wypadku zapewne młodzi mogliby jedynie pomarzyć o wejściu do środka.
Pierwszym, co obojgu rzuciło się w oczy, był ptak bliżej nieokreślonego koloru siedzący na otwartym oknie. Widocznie jadł on resztki swojego pokarmu, jednocześnie ukrywając się przed deszczem. Nie zauważył on wcale obserwatorów, dla których był on jednym z mitycznych stworzeń.
— Czy wiesz, że ptaki… — wyszeptał Szakłak, który jednak nie zdołał dokończyć swojej wypowiedzi, ponieważ z rumorem przewrócił się, poślizgnąwszy na śliskiej posadzce; z racji otwartego okna wiele deszczu dostało się do środka, podłogę czyniąc lodowiskiem.
Szczeniak wydał zawiedziony pisk, kiedy nieznany okaz natychmiast uciekł, spłoszony obecnością drapieżników.
— …dobrze smakują? Wiem, i osobiście żałuję, że nie mogliśmy go spróbować — z westchnięciem wymruczała Orchidea, otrzymując niedowierzające spojrzenie od Szakłaka.
Wzrok suki zatrzymał się na pięknym, ptasim piórze, które zostało na parapecie. Piripiri nie myślała zbyt wiele; zaczęła swoją wspinaczkę, idąc po krzesłach i stołach, by dostać się wreszcie na szczyt. Brat obserwował ją z dziwną miną, ewidentnie nie wiedząc, co ma o tym zachowaniu myśleć.
— Co ty robisz? — zapytał w końcu.
— Lubisz ptaki, to dam ci prezent! — powiedziała to tak, jakby było to najoczywistszą rzeczą na świecie.
— Uważaj, tam jest ślisko… — szepnął Szakłak.
Młoda wzrokiem oceniła odległość, jaka dzieliła ją od upragnionej zdobyczy. Zacisnęła zęby, czując adrenalinę w żyłach. Być może była inna droga, czy jednak sprawi jej ona tyle frajdy? Nie zastanawiając się już dłużej, skoczyła.
Niewystarczająco, gdyż jej brzuch uderzył o twardą krawędź okna. Przez chwilę straciła oddech, puszczając parapet i z tą samą chwilą spadając na ziemię.
Wstała, chociaż lekko kręciło się jej w głowie. Z radością zauważyła, że jej kończyny nie są wykręcone. To już była dobrą wiadomością dnia.
— Łap — powiedziała, podając Szakłakowi pióro. Jakimś cudem udało jej się je chwycić, tuż przed zaliczeniem twardego spotkania z podłogą. Była z siebie dumna i gotowa do dalszej drogi.

<Szakłaku?>
[1045 słów: Orchidea otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz