9 lutego 2022

Od Omszonej Krtani CD Białego Kruka (Białej Łapy) — Event Walentynkowy

nie każcie mi myśleć kiedy to się dzieje, jasne? Opierdalałem się, więc teraz mam, karma wraca czy cokolwiek, wyjebane, jest 4:20, a ja mogę powiedzieć tyle, że oba momenty dzieją się przed mianowaniem Białego i Chmurnej :^)
Status quo był taki, że Mech na swoje śmieszne narkotyczne przygody chodził sam. Jego brat wylatywał z puli możliwych opcji już przy pierwszym spojrzeniu. Grzeczny kurwa dzieciak, który przecież nie będzie łamał tego pieprzonego kodeksu i szlajał się Gwiezdni wiedzą gdzie, tylko by złapać jakiś zastrzyk adrenaliny. Rzygać się chce od tej jego "nienagannej etykiety" i moralności urwanej z księżyca, podlizywania się do każdego starszego z klanu, kto tylko mu wpadnie pod łapy, powtarzając ich słowa jak jakieś zacięte nagranie. Jakby nie miał własnego zdania i umiał tylko podłapywać rzeczy wypowiadanie przez innych, wylewając je potem na biednego Omszonego. Ciepła Łapa był pieprzonym przekleństwem i zmorą jego życia, więc nawet gdyby był ostatnią żywą duszą na ziemi poza nim, Mech nawet nie pomyślałby o zaproszeniu go na swoje łażenie. Kiedyś co prawda próbował naciągnąć Drżącą na wyprawy, ale skończyło się to gorzej niż lepiej i szczeniak mimowolnie trzęsł tyłkiem przez parę dni po ich pierwszej wyprawie.
Także był sam.
A potem pojawił się on. Ten mały głupi szczeniak, który śmierdział pieszczochami, świeżym sianem i myślał, że może mu kurwa podskakiwać. Przecież Omszony był dwa razy większy niż ten gówniarz, mógłby go przygnieść jedną łapą, kompletnie go unieruchomić, patrząc mu ostro w oczy, zupełnie jak... no właśnie. Idąc przed siebie, cicho pośmiewywał się z małego narkomana, zerkając na niego co chwilę. Jego chojracki wzrok powoli łagodniał, zmieniając się na lekko zakłopotany. Jakby powoli zaczynał zastanawiać się nad swoimi życiowymi wyborami. Mały smród na szczęście nie zdążył się rozmyślić, bo nucący pod nosem Omszona Łapa w końcu znalazł to czego potrzebował.
— Ej kurwa! Mały! — zaśmiał się do dalmatyńczyka drugi uczeń. — No i patrz, co my tutaj mamy... — wyszczerzył się, wlepiając wzrok w czerwone kwiaty maku, pełne czarnych nasion.
Młodszy pies dosiadł się niedługo do niego.
— Nadal nie rozumiem, czemu się z tego aż tak cieszysz — powiedział młodszy pies.
— Ochh, uwierz mi — zaśmiał się Mech. — Zaraz się przekonasz.
W ten oto sposób, niewinny, nakrapiany pies został wprowadzony w dziki, cudowny, straszny, marzycielski i niebezpieczny świat narkotyków, w którym Ognisty już od dawna maczał swoje łapy. Miło było się z kimś nim w końcu podzielić, bez chujowej reakcji, krzyku czy niedowierzania, czy innego wyśmiania. Nie, on chłoną wiedzę jak mała i nowa gąbka, nieskażona brudem świata.
Teraz leżał w trawie, z rozmarzonym uśmiechem i otępiałym wzrokiem wbitym w niebo, razem ze swoim nowym kolegą.
Mech nigdy by nie pomyślał, że kogoś takiego potrzebuje. Ot, głupiego towarzysza, który zaśmieje się z jego żartu czy poleży razem w trawie. Uczeń nie krytykował go za jego wybory w życiu, ba! Kurwa sam wpierdalał się z Omszonym w nie. Pies westchnął z uśmiechem i przymknął swoje oczy. Musiał usnąć, bo obudził go przeraźliwy wrzask, brzmiący jakby kogoś kurwa co najmniej mordowano, w bardzo brutalny sposób.
— Biała Łapo! — na horyzoncie zatliła się mała postać, śmierdząca Wietrznymi.
Mech spojrzał na swojego kompana.
— Liczyłem, że serio nazywasz się Ciapuś — zaśmiał się, a drugi uczeń, wciąż lekko jeszcze wstawiony zareagował chichotem.
— Biała Łapo, co ty tutaj robisz? — suka sapnęła, marszcząc swoje brwi w wielkim oburzeniu. Jak na takie krótkie nóżki nieźle zapierdalała. — Znowu omijasz trening! To nie jest zabawne.
— Bananowa Skórko...
— I kto to jest? — skierowała swój wzrok na Mcha.
— Jeszcze byś chciała wiedzieć...
Bananka (kto ją tak kurwa nazwał? A podobno to Rzepa dziwnie nazywa swoje szczyle) fuknęła.
— Tak, chciałabym wiedzieć, ponieważ za niego odpowia... Biały czemu ty się tak śmiejesz? Co ci jest? — przysunęła się i go powąchała. Uniosła się i warknęła cicho. Przypominało to bardziej żałosny pomruk. — Ognisty, coś ty mu zrobił?
— Jaaa? — Mech parsknął, jakby nie wierząc, że ta wariatka może mieć do niego jakiś kurwa problem. — Nawet go kurwa nie dotknąłem, więc nie pierdol. Co, jest twój? — zaśmiał się. — Nie zesraj się, nie nadgryzłem go. Jeszcze — oblizał swój pysk.
Wojowniczka Ventus patrzyła się na młodszego, ale i większego od siebie ucznia, z ogromnym oburzeniem. Jak... Jak on śmiał do niej tak mówić?
Wzięła głęboki wdech, nie mając siły na ten cyrk.
— Biała Łapo, wstawaj, idziemy — zarządziła.
Uczniak chciał się wykkłócać, ale jej wzrok szybko wybił mu to z głowy. Jęknął żałośnie i sie powoli podniósł. Mech uznał, że na chuj on tam dalej sterczy, sam zaczął się zbierać. Nie jego cyrk, nie jego małpy czy mali narkomanie. Już był gotowy wracać do domu, aż głos tego kurdupla znowu nie zabrzmił mu w uszach.
— A gdzie ty się wybierasz, co? Idziesz z nami, muszę wiedzieć, co z nim zrobiłeś.
W ten sposób Mech wylądował na niechcianej wycieczce do obozu Ventus. Była to podróż rodem z najgorszego wypadu szkolnego, gdzie Ania trzy rzędy wcześniej zarzygała Kajtka, cool kidy z tyłu puszczały piosenki na głośnikach (każdy inną), a na telewizorze leciały Disco Robaczki. Droga dłużyła się, była sztywna jak cholera, a ta pieprzona szmata, która zabijała ich wzrokiem za każdy chichot czy inny szept nie pomagała. Zachowywała się, jakby była jakaś lepsza od niego. Czy każdy z psów z Ventus ma ego wyjebane kompletnie w kurwa kosmos, czy po prostu trafiał na samych zjebów?
Gdy w końcu tam doszli, przed samym wejściem do obozu siedziała kolejna suczka, na której pysku po zobaczeniu Białego wymalował się szeroki uśmiech. Od razu do niego podbiegła, przytulając go. Wtuliła nos w jego futro, wzdychając z uglą. Kim ona kurwa była? Nie byli do siebie za chuja podobni, była za stara, by być jego siostrą czy partnerką...
— Biała Łapo, mam nadzieje, że jesteś z siebie dumny — fuknęła Bananowa Skórka. — Po tym jak Owsianka cię przygarnęła, zajęła się tobą, ty tak jej się odpłacasz.
To była jego kurwa matka? Adoptowana kurwa matka? Rzepakowa nigdy tak nie reagowała na nawet dłuższe zniknięcia Omszonego, a ta zachowywała się, jakby ten szczyl uciekł na co najmniej parę księżyców, a słuch po nim zaginął.
Uczeń wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem. "Owsianka" była ciągle zajęta przytulaniem Białego, a Bananowa Skórka napierdalaniem nad jego głową, jakim to niewdzięcznym gówniarzem jest i jak bardzo powinien dziękować dla suczki, że ta dalej chce go trzymać.
Mech po raz kolejny uznał, że to nie jego cyrk, nie jego małpy i zanim ktokolwiek zauważył, spierdolił, odwracając się jeszcze raz, by spojrzeć na tę jakże przeuroczą scenkę.

* * *

Od tamtego wydarzenia minął księżyc, ot może dwa. Mech w końcu kurwa został mianowany, przybierając cudowne imię Omszona Krtań. Pozbył się tego pieprzonego członu Łapy, na którego myśl chciało mu się rzygać. W pewnym sensie pozbył się też Sowiego Pazura, nie musząc spędzać z nim każdego dnia i każdej nocy, a jedynie okazjonalnie kłócić się o to, jaką porażką życiową pierworodny syn Rzepakowej nie jest. Żeby Mech mu tylko nie pokazał jaką porażkę może z niego zrobić. Nie był już tym nieporadnym szczeniakiem, którego można przydusić. Żaden psychopata nie będzie nim kurwa pomiatał.
Mówiąc już o psychopatach, dlaczego kurwa Omszony trafiał na ich tylu? Właśnie musiał zdzielić po pysku swojego ex, który trochę za wiele sobie wymyślił. Jeśli myślał, że może drzeć pizde po Mchu, to się kurwa bardzo pomylił. Wojownika nie obchodziło, jak bardzo samotnik potem błagał o przebaczenie. Jak bardzo wspominał ich miłe momenty, jak jeden drugiemu wylizywał łagodne i czule sierść za uchem. Wtedy dla Krtani liczyło się tylko to, by ten chuj zrozumiał, jak ogromny błąd popełnił. Pogruchotał mu łapę, wymazując sobie z głowy jego ciepłe słowa i obietnice, które składał jeden drugiemu. Z tak ogromną satysfakcją w oczach, patrzył się, jak wypłoszony kundel uciekał w popłochu.
Cóż, na pewno było to widowiskowe zerwanie.
Teraz chciał odpocząć i się uspokoić. Dość związków na dzisiaj, dość tych głupich zbliżeń, lizania sobie nawzajem dupy i przereklamowanej miłości. Miał ochotę obrócić ten dzień do góry nogami, sprawić, że stanie się błogi i ciepły. Żadnych pieprzonych romansów.
Idealnie na horyzoncie zobaczył dobrze znaną mu sylwetkę dalmatyńczyka. Mimowolnie się uśmiechnął na wspomnienie ich ostatniego spotkania.
— Ej ty! Biały, kurwa! — zaśmiał się, powoli do niego podbiegając. Uczeń zbierał akurat mech. Ironicznie. — Co ty na wyrwanie się z tego gówna?
Skąd Omszony mógł wiedzieć, że przez ten dzisiejszy wypad pozna kurwę, co będzie zatruwała mu życie przez tak wiele księżyców? 
 
<Biały, bubusiu? Idealny prezent o 4 rano, nie sądzisz?>
 [1355 słowa: Omszona Krtań otrzymuje 13PD + 13PD za event]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz