Powiedzenie, że Gołąb był zestresowany, nie byłoby niczym nowym. Dziwnym byłoby powiedzenie, że jest odwrotnie. Ten już-nie-taki-dzieciak przez większość czasu jednak trząsł tyłkiem przed każdym najmniejszym wyzwaniem, jakie stawiał mu los. Choć z niektórymi już sobie radził, lepiej już gorzej, to, to co właśnie przed nim stanęło, zmiotło go wręcz z planszy. Nie mógł tego się spodziewać i choć wiedział, że ten moment musi w końcu nastąpić... Czy naprawdę musiał kurcze teraz? Sądził w głębi swojego przestraszonego serduszka, że byłoby o wiele więcej lepszych momentów na coś takiego. Ten, zdawał się być po prostu specjalnie wymierzony w niego.
Naprawdę nie chciał mówić, że nienawidzi swojej mentorki. To uczucie było naprawdę silne, męczące i Gołąbek najlepiej nigdy nie chciał musieć go poznać. Wolał, by jego relacja z każdym pozostawała raczej na pokojowym torze, ale gdy... Gdy Dmuchawcowy Lot, nagle mu oznajmiła, że to czas jego mianowania, coś w nim pękło. Żadnego testu wojownika, żadnej miłej, pokrzepiającej rozmowy. Tylko sucha informacja, pozbawiona jakichkolwiek emocji. Kompletnie zignorowała fakt, że większość jego treningu nigdy się nie odbyła — a przynajmniej nie w świecie żywych — i przeszła od razu do sedna. Nie miała dla niego czasu, jej rosnący z każdą chwilą brzuch dawał o sobie jasno znać. Jej zabawa z nim się skończyła.
Gołąb pierwszy raz pomyślał o nienawidzeniu kogoś właśnie w tamtym momencie.
Błagał, łkał ku Gwiezdnym, prosząc, by to wszystko było jakimś koszmarem, nocną marą. Wolał, by Gwiezdni zesłali na niego karę w postaci wizji tego co się może stać. Karę za zaniedbywanie treningów. Na pewno mógł zrobić coś by Dmuchawcowy Lot się nim zainteresowała, choć odrobinę bardziej...
To wszystko jednak było prawdziwe. Zapachy, ciepło słońca na jego skórze i bicie własnego serca, które słyszał we własnych uszach. Przełknął głośno ślinę, zaciskając oczy. Powstrzymywał łzy. Czuł się upokorzony. Nie chciał, by tak to wyglądało. Jakaś część jego wolała, by został uczniem już do końca życia. Wyrywałby pchły dla starszych, słuchając ich opowieści, aż w końcu którąś by się może zadławił. Może i nie jest to najbardziej chwalebna śmierć, ale na pewno los lepszy niż to uczucie poniżenia, które teraz rozpalało jego gardło i żołądek. Jeszcze chwila i zwymiotuje.
Nie stał tam sam. Na szczęście. Blisko niego, ramie w ramie, odciągając od niego część uwagi, stali Spadająca Łza i Bolesny Bark. Oni dzisiaj także mieli otrzymać nowe imiona. Czuł się choć trochę pewniej z nimi u boku, kolejnymi dorosłymi psami, którzy na pewien sposób także przechodzą swoje mianowanie. Obaj skrzywdzeni okrutnymi imionami przez byłą liderkę. Dzisiaj, Brązowa Gwiazda chciał to naprawić.
Przemówił, jednak jego słowa, jedynie dudniły w uszach Gołębia, który był na skraju załamania psychicznego. Widział jak pysk jego łaskawego lidera, powoli się porusza, a słowa, które z niego wychodziły na pewno miały jakiś sens i składały się na zdania. Gołębia Łapa jednak nie potrafił tego zrozumieć. Żadnego z nich.
Odleciał swoimi myślami daleko. Hen, daleko. Zastanawiał się, czy jego ojciec patrzy z góry. Czy jest z niego dumny? Czy... Czy jest dobrym synem? Chciał być dobrym synem, wiedział, że jego matka siedzi gdzieś w tłumie psów, uważnie go obserwując. Czy była z niego dumna? Chciał, by była z niego dumna, ale w głębi czuł, że ją zawiódł.
Wybudził go okrzyk.
— Spadający Promyk!
Wręcz podskoczył w miejscu, wyrwany z toku myśli. Dopiero po chwili, dostrzegając szeroki uśmiech suczki obok siebie, zrozumiał tę sytuację.
— Spadający Promyk...! — powtórzył niepewnie, przytłumionym głosem.
To musiało być jej nowe imię.
Było piękne.
Następna była kolej Bolesnego Barku. Tym razem Gołębia Łapa przyglądał się całemu wydarzeniu, chcąc odgonić swoje myśli od czarnych miejsc w jego uroczej główce. Owczarkowaty powoli wyszedł przed szereg, spoglądając z ufnością na Brązową Gwiazdkę, którego mądry pysk już dawno oznaczył się szarością. Odchrząknął i powoli przemówił.
— Bolesny Barku. Imię, które nadała ci moja poprzedniczka, jest imieniem, którego nienawidzisz. Długo czekałem na to będziesz gotowy na jego zmianę, a gdy w końcu mnie o to poprosiłeś, byłem bardziej niż chętny spełnić twoje życzenie.
Bolesny Bark pokiwał głową, a lider Wietrznych kontynuował.
— Przeżyłeś ogromny ból. Przeżyłeś walkę, która na zawsze cię skrzywdziła. Nie sądzę jednak, że powinieneś się tego wstydzić. Twoja rana pokazuje twoją siłę. Dla mnie i dla wielu innych Wietrznych wciąż jesteś Rozmarynem. To było imię nadane przez twoją matkę, dlatego mianuję cię Rozmarynowym Barkiem!
Na jego pysku pojawił się lekki uśmiech. Patrzył się z ulgą na Brązową Gwiazdę.
Nawet Gołąb uśmiechnął się na moment. Naprawdę miło patrzeć jak Rozmaryn w końcu się uśmiecha. Dawno nie widział takiej radości rozciągającej się na jego pysku. Był pierwszym, który wykrzyczał jego nowe imię, w stronę nieba.
Prawie zapomniał, że to też jego mianowanie. Został tylko on, otoczony klanem. Spadający Promyk i Rozmarynowy Bark wrócili do swoich bliskich, a on tkwił tam. Sam jak palec. Przełknął głośno śline i oblizał nerwowo swój pysk. Chciał wbić wzrok w ziemię, jednak coś z tyłu głowy mówiło mu, że jest to bardzo niekulturalne, więc pomimo wszystkim swoim instyktom, patrzył się na Brązową Gwiazdę, siedzącego na Snopie Siana.
— Gołębia Łapo, twój trening był długi... — zaczął i zamilkł na moment. Zaniósł się kaszlem.
Cień strachu przeszył serce Gołąbka. Czy to zły omen?
Lider jednak po chwili kontynuował.
— Był długi i... To czas byś został wojownikiem. Proszę Gwiezdnych, by spojrzeli swoim łaskawym okiem na ciebie, ucznia, który pracował tak długo na godne wojownicze miano. Gołębia Łapo. Od dzisiaj będziesz znany jako Gołębie Żebro.
Myślał, że się przesłyszał, jednak okrzyki jego nowego imienia szybko sprawiły, że... To było jego imię. Dziwne, osobliwe, ale jego. Nie rozumiał, skąd się wzięło. Nie rozumiał, dopóki nie obejrzał się po sobie.
Był obrzydliwie chudy, a wystające po bokach żebra stały się jego znakiem rozpoznawczym.
[938 słów: Gołębie Żebro otrzymuje 9PD]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz