Ten dzień nie był aż taki zły, a przynajmniej miał nie być, aż Kłak nie usłyszał od Petera słów „Zajrzyj do żłobka, zanieś Iskrzącemu Płomieniowi obiad, bo Ognisty Mak dzisiaj nie może”. Co jak co, ale z każdym dniem szczeniaki młodej pary były dla ucznia medyka bardziej i bardziej irytujące. Początkowo jedynie się darły, ale później także zaczęły plątać mu się pod łapami, a co gorsza nadawać jak katarynki.
Kiedy tylko wszedł na strych, coś uderzyło w jego nogę. Czarna kulka zwróciła łebek w jego kierunku.
— Ceść! Cemu wyglądas jakbyś pocuł bąka? — Brązowy ledwo zrozumiał, co piesek bełkocze. — Sces pobawić się?
Syn Rzepakowej wywrócił oczami, korzystając z tego, że w pysku miał zająca, pozwolił sobie zignorować bachora. Na widok bałaganu wywołanego porwanym materiałem aż go skręciło, ale inni uczniowie mogli się tym zająć. Jemu w końcu nikt tego nie zlecił. Z gracją przeskoczył obok szczeniaka, próbując się nie potknąć o czarną kulkę i stanął przed rudą.
— Och! Kłaczasta Łapo, dziękuję ci bardzo za…
— Ta, nie ma za co — przerwał jej niezbyt miło uczeń, kiedy już pozbył się mięsa z pyska.
Iskrząca zamrugała, popatrzyła się na niego z niezrozumieniem, a później zaśmiała, jakby to był tylko żart. Medyk zapytał jeszcze, czy aby na pewno nie może jej pomóc jakoś ze zdrowiem, ale gdy tylko dostał zapewnienie, że wszystko gra, odwrócił się i wyszedł, uznając, że skończył swoje zadanie.
Zszedł na dół, do głównej hali magazynu. O tej godzinie nie kręciło się tam zbyt wiele psów, bo większość z nich była zajęta patrolami, polowaniem czy co tam jeszcze mieli w zwyczaju robić w środku dnia. Brązowy wszedł na chwilę do legowiska medyka, gdzie krótko powiadomił Petera, że opuszcza obóz i zgarnął chustę, w której miał miseczkę z papką zmieszanych ziół.
Wyszedł z magazynu, kierując się w okolice jeziora, kiedy jednak był może w jednej czwartek trasy, usłyszał za sobą ciche kichnięcie. Zatrzymał się jak na komendę i odwrócił. Zdążył jednak zarejestrować tylko czarny kawałek wystający zza drzewa. Kłaczasty sapnął, odstawił zawiniątko na ziemię, po czym podszedł w tamtą stronę. Wyciągnął za ogon malucha, co spotkało się z piskiem zaskoczenia i bólu.
— Puść, to boli! — zawył.
Dopiero wtedy medyk się zlitował, rozluźniając zaciśnięte zęby.
— Bardzo dobrze, że boli. Nauczysz się, żeby mnie nie śledzić — zawarczał, ale widząc jak mało wychowawczy wydźwięk to miało, dodał — i wychodzić z obozu bez opieki.
Młody medyk nie wiedział wtedy jednak, że takie podejście do szczeniaków jest pomysłem co najmniej idiotycznym, a efekt będzie zgoła inny niż oczekiwany. Maluch, który zaczął się trząść jak osika, spojrzał na niego nieustępliwie. Ten dysonans wydał się Kłaczastemu trochę zabawny. Chwilę później jednak przestało mu być do śmiechu. Syn Iskrzącej tupnął łapą w irytacji.
— Ty się mną opiekujesz, skoro szedłem za tobą! — wyparł się całej winy.
Brązowy zmarszczył nos.
— Równie dobrze mogę cię tu zostawić. — Wyszczerzył zęby w uśmiechu, który w innych warunkach mógłby być uważany za nawet uprzejmy, teraz jednak ewidentnie wyrażał drwinę. — To jak? Może się przekonamy czy dasz radę wrócić sam?
I znów całkowicie zawiodło to, że wcale nie rozmawiał on z równym sobie a z małym, biednym szczeniakiem, który potrzebował tylko chwili uwagi. Piesek, zamiast znów mu odpyskować lub odpuścić, zwyczajnie się rozpłakał, jak to inni w jego wieku mieli w zwyczaju. Uczeń natomiast… kompletnie zgłupiał. Nie wiedział, co powinien na to poradzić.
— Dobra — burknął w końcu, chcąc chociaż trochę uspokoić kaszojada — Odprowadzę cię do matki, żeby cię nie porwał jakiś dwunożny, a ty nie powiesz nikomu, gdzie szedłem, bo wyniosę cię ze żłobka, kiedy będziesz spał i zostawię po drugiej stronie miasta. Stoi?
Czarny słysząc te groźby, zrobił wielkie oczy, znów jakby chciał wpaść w histerię. Prawdopodobnie pierwszy raz w życiu słyszał, by ktoś się tak do kogokolwiek odnosił. Pokiwał jednak głową, pociągając nosem.
— Świetnie — mruknął brązowy.
Drzewo, za którym chował się Dymek, było puste w środku, dlatego Kłak postanowił schować do niego swoją ziołową mieszankę. Kiedy jednak odwrócił się znów do malucha, tego nigdzie nie było. Pierwszą myślą, jaka przeleciała przez głowę medyka to „Zabije tę małą pokrakę”. Od razu jednak zaczął węszyć, próbując złapać jego trop. Może i był wściekły, a smark nie był jego problemem, ale jeśli ktokolwiek widział, że poszedł za nim, zaczęłaby się masa niewygodnych pytań. W tamtym momencie syn Rzepakowej chciał już tylko odstawić gówniarza do magazynu i liczyć na to, że nie spóźni się zbytnio na umówione kilka dni temu spotkanie.
<Dymku?>
[721 słów, Kłaczasta Łapa otrzymuje 7 punktów doświadczenia i 1 punkt treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz