Czwarte zgromadzenie medyków Kłaczka zbliżało się wielkimi krokami. Pierwsze z nich odbywał jeszcze jako szczeniak, został na nim mianowany. Miał wtedy nieprzyjemne wrażenie, że wszyscy poza jego mentorem zerkają na niego jakoś dziwnie. Nie rozumiał jednak kompletnie, czym było to spowodowane. Wyglądał jak zwykle, świetnie, nikt nie powiedział mu nic niemiłego, a jednak oczy medyków wyrażały wiele różnych emocji. Sytuacja tak była dziwna. Niemniej, brązowemu zbytnio to nie przeszkadzało, bo jego nowy wtedy mentor nie okazywał najmniejszego wzruszenia. Czyli wszystko musiało być w porządku, prawda?
Jego pierwszy sen na Płyciźnie był… Fantastyczny. Myślał, że wizja, w której jego matce zagrażało niebezpieczeństwo, była ciekawa, ale to nic w porównaniu z ognistym obrazem, jaki tym razem pojawił się przed jego oczami. Jeśli tak miały wyglądać wszystkie wizje, nie mógł się już doczekać kolejnych.
Tyle, że kolejnych nie było, a przynajmniej nie poza zgromadzeniami. Kłaczasta Łapa zastanawiał się, czy nie zapytać o to Petera. W zasadzie mógłby, bo sznaucer był dla niego zawsze bardzo wyrozumiały, ale młody nie wiedział, czy powinien zawracać mu głowę takimi drobnostkami. W końcu medyk ognistych nigdy nie mówił mu, że miewa wizje, pytał tylko ukradkiem, co w swoich widział syn Rzepakowej. Nie mogło być to więc nic istotnego.
W każdym razie kolejne dwie jego wizje były równie ciekawe. Nawet jeśli morze pokryte piaskiem nie urzekło nadzwyczajnie serca brązowego. Widok ten był majestatyczny, choć nie znaczył dla Kłaka nic a nic. Co innego ostatni sen! Morze krwi wyryło się w jego głowie niczym rzeka kanion. Bardzo żałował, że nie było to bardziej dosłowne, bo z pewnością doceniłby to na żywo.
Nie ma co się więc dziwić, że i tym razem szedł ze sznaucerem na Płyciznę z niemałą ekscytacją. Co tym razem ujrzą? Pogrzebane na wpół rozłożone szczątki? Mówiące szkielety? A może jakiś kataklizm? Możliwości było tak wiele!
Nie pojawili się pierwsi, chociaż jak zwykle wyszli dość wcześnie. W wodzie siedziało już samotne Rumianek. Kłaczasty nie miał za często do czynienia ze starszym uczniem z Flumine, chociaż ich klany ze sobą graniczyły. Słyszał jednak o nim od Szczurzego Kichnięcia. Rude wydawało się Ognistemu zbyt słabe i kruche, by warto było zawracać sobie głowę dobrymi kontaktami. Przywitali się bez większych emocji. Wodne wyglądało na zdenerwowane, ale Kłaczasty dopiero po chwili załapał, co było tego powodem. Nigdzie nie widać było jego małego, wesołego mentora. Czyżby i jego zabrały miejskie żniwa? Prawdopodobnie. Syn Rzepakowej nie był pewny, jak teraz powinno to wyglądać, nigdy tak naprawdę nie widział mianowania na medyka. Peter, nawet jeśli widział, prawdopodobnie też nie orientował się aż tak dobrze w tradycjach klanu, by rozstrzygnąć, jak powinni potraktować Rumianek. Dlatego cała trójka milczała, czekając na bardziej obeznane w tym temacie psy.
Niezręczną ciszę przerwały im świergoczące dźwięki rozmowy Cynamonowej Pestki i Manaciego Olbrzyma. Przybyli oni prawie równo z medykami z Tenebris, którzy jakby w kontraście nie mówili zbyt wiele.
— Dobrej nocy, kochani! — przywitała się Owsianka, na co odpowiedziały jej mniej entuzjastyczne pomruki.
Brązowy nie wiedział do końca, co o niej sądzić. Z jednej strony długo wydawała mu się całkiem nieprzytomna, z drugiej od niedawna zaczęła być strasznie aktywna. Zbyt aktywna jak na jego gust.
— Gdzie Podgrzybkowa Sierść? — Lisi Wrzask, bez dalszych uprzejmości, zadał pytanie, które wszystkim chodziło po głowach.
— W Coelum — odparło Wodne, siląc się na spokój.
Na Płyciznę opadł cień przygnębienia. Dwa słowa wystarczyły, by całkowicie zabić lekki nastrój tej nocy. Wszyscy obecni rozumieli, co to oznaczało.
— Nie żyje? — rzucił zszokowany Manat.
Kłaczasty trochę nie rozumiał, o co takie wielkie halo. Psy umierały. Miasto miało zalać się krwią. Nic w tym dziwnego.
— Rumiankowa Łapo, co się z nim stało? — zapytał dość trzeźwo Szara Skała.
— Piaskowa Mara odebrała mu stanowisko i niedługo później było już po wszystkim — wyjaśniło rude.
Ognistemu to jak bardzo owijało w bawełnę, wydawało się wręcz komiczne. Medyk Flumine zdechł i tyle, po co dodawać do tego takie ładne słowa? Lepiej powiedziałoby na co, może byłaby to jakkolwiek ciekawa informacja.
— Co zrobiła ta szalona suka? To wbrew kodeksowi! — zawarczał Lisi.
Syn Irysowej aż zadrżał na dźwięk jego głosu.
— Nie udało nam się jej przekonać, że to nieodpowiednie — odparło ostrożnie Rumianek.
Do wszystkich jakby powoli, z kolejnymi chwilami docierała coraz dobitniej ta informacja.
— To straszne. — Manaci westchnął, jakby nadal był pogrążony w rozmyślaniach o zmarłym przyjacielu. — ale Flumine nie może zostać bez medyka.
— Możemy oficjalnie mianować na niego Rumianek — zauważyła Cynamonowa Pestka, bujając się niecodziennie.
Znów zapadła chwila ciszy, w której czasie nikt nie był pewny, co zrobić.
— Myślę, że ty, Manaci Olbrzymie, powinieneś mianować Rumiankową Łapę — odezwał się Szara Skała, prawdopodobnie stwierdziwszy, że inaczej stracą tylko czas, do niczego nie dochodząc.
— To prawda, w końcu przyjaźniliście się z Podgrzybkową Sierścią — zgodził się, trochę bardziej opanowanym głosem medyk Tenebris.
Wietrzny popatrzył po zebranych, po czym pokiwał głową. Najwidoczniej dla wszystkich zebranych miało to sens. Manat podszedł do Wodnego i stanął naprzeciwko.
— Jakie imię chciałobyś nosić? — zapytał rude, zanim przeszedł do typowej formułki.
— Rumiankowe Ziele.
Ciemnoszary wydał z siebie pomruk potwierdzenia, po czym rozpoczął uroczystość.
— Ja, Manaci Olbrzym, medyk klanu Ventus, wzywam naszych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenowało ono ciężko, aby zrozumieć Kodeks Medyka, i z waszą pomocą będzie dumnie służyć swojemu klanowi przez wiele księżyców. Rumiankowa Łapo, czy obiecujesz przestrzegać zasad medyka i stać z dala od rywalizacji pomiędzy klanami, aby bronić i pomagać każdemu psu, nawet kosztem swojego życia?
— Obiecuję — odparło pewnie rude.
— A więc z mocą Coelum nadaję ci imię medyka. Rumiankowa Łapo, od tego momentu będziesz zwać się Rumiankowe Ziele. Witamy cię jako pełnoprawnego medyka klanu Flumine.
Olbrzym polizał ramię mianowanego i zaczęły się okrzyki jego imienia. Kłak nigdy nie rozumiał, co to miało na celu, ale nie zamierzał podważać tradycji. Wychylanie się z szeregu w tym wypadku całkiem było mu nie na łapę.
Kiedy tę formalność mieli już za sobą, mogli położyć się w wodzie, by wyśnić wizję. Ognisty liczył na to, że nareszcie zdarzy się coś ciekawego.
Zamknął oczy, początkowo osuwając się w ciemność, która powoli zaczęła znikać, zastąpiona malowniczym obrazem jeziora, które tak dobrze znał. Był… W domu? Na to by wychodziło. Słońce przebijało się promieniami przez drzewa, tworząc naprawdę miłą atmosferę. Gdyby nie to, czego się spodziewał, mógłby powiedzieć, że jest nawet zrelaksowany. Teraz jednak nie wiedział, co o tym myśleć. Gdzie trupy, gdzie chaos i cierpienie? Nie tak powinno to wyglądać. Zrobił krok w kierunku wody, przez co wylądował nagle w Ogrodach. Tam także wszystko wydawało się takie ciepłe, aż prosząc o drzemkę. Kłaczasty potrząsnął łbem.
— No nie mówcie mi, że to będzie wszystko. — Parsknął, sam nie wiedząc, czy mówi do siebie, czy do Gwiezdnych.
Następnym miejscem, w jakim się pojawił, były pola, ewidentnie Ventusu. Wiał leniwy, pieszczotliwy wiatr, który przyjemnie gładził jego sierść. Wszystko było tak cholernie, paskudnie idealne. Idąc jednak tym tropem, kolejne miało być Flumine. U wodnych była sieczka, tam na pewno zobaczy coś zabawnego. I tym razem się rozczarował. Był na plaży, oglądał zachód słońca. Nagle zdawało mu się, że słyszy znajome szczeknięcie, ale równie dobrze mógł być to jedynie omam. Gdyby miał jednak przypisać na siłę do kogoś ten głos, upierałby się, że był to Szczurzy. Co on jednak robił w jego wizji? Odwrócił się gwałtownie, by to sprawdzić. Był to jednak koniec.
Obudził się, rozglądając zdezorientowany, pod czujnym spojrzeniem swojego mentora. Pozostali rozmawiali już o tym między sobą.
— Brzmi jak dobry znak — powiedziało Rumianek, akurat gdy brązowy otrzeźwiał.
Reszta się z nim zgodziła. A syn Rzepakowej… czuł się po prostu oszukany. Sam nie wiedział przez kogo. Przez los, przez Gwiezdnych, czy przez samego siebie. Miał ochotę sapać i drapać dno, ale powstrzymał się, bo podejrzewał, że nie da rady przeżyć poniżenia związanego z tłumaczeniem się z takiego zachowania.
— Tak, chyba w końcu będzie spokojnie — przyznał z ulgą Manaci Olbrzym, chociaż na jego pysku nadal rysował się smutek.
Jeszcze chwilę psy napawały się tym, że pierwszy raz od dawna, ich wizja była pozytywna, po czym zaczęły powoli wracać w swoje strony.
Kłaczasty początkowo szedł u boku Szarej Skały w milczeniu, ale w końcu nie wytrzymał i zapytał:
— Też na koniec słyszałeś ten głos? — wymamrotał, niezadowolony.
Peter spojrzał na niego spokojnie, po czym powiedział coś, czego brązowy nigdy by się nie spodziewał:
— Nie miewam wizji, Kłaczku.
Ta informacja była dla ucznia szokiem, chociaż tak naprawdę czy powinna? Prawie nigdy o tym nie rozmawiali, sznaucer zawsze jakoś dziwnie wypytywał go o sny ze zgromadzenia, a mimo to młodemu nigdy nie przyszło do głowy, że to o to może chodzić.
— O, hm, no tak — odparł brązowy, jakby się tego domyślał.
— Chcesz mi opowiedzieć o tym głosie? — dopytał go mentor, widząc, jak męczy to młodszego psa.
Kłak rzadko poruszał takie rzeczy sam z siebie, tym bardziej po takiej długiej ciszy. Coś musiało być na rzeczy. Syn liderki chwilę zastanawiał się jak to ugryźć.
— W tym śnie… Gwiezdni po kolei ukazali nam każdy z klanów, wszystkie te miejsca były piękne, spokojne, wręcz idealne. — Prychnął przy tym zirytowany. — Ostatnie było Flumine, plaża i usłyszałem za sobą wołanie.
— Wiesz, kto to był?
— Nie — skłamał Kłak bez mrugnięcia okiem, jeszcze tego brakowało, by tłumaczył się Peterowi ze swoich relacji z psami z innych klanów.
— To dlaczego cię to martwi? — zapytał Szary, ni to jakby szukając dziury w słowach ucznia, ni to jakby faktycznie chcąc mu pomóc dojść do prawdy.
— Nikt o takim czymś nie wspominał, a pomyślałem, że może to być ważne, ale chyba mi się wydawało — przyznał, przyspieszając nieco kroku.
Dopiero po chwili, przypomniał sobie, że powinien zaczekać na swojego mentora, więc nieco przyhamował. Przez całą drogę do domu nie był pewny, co mogło to oznaczać, ale wiedział jedno — dawno nie poczuł się tak zawiedziony. O głosie, dał radę zapomnieć dość szybko. Wolał sam siebie przekonywać, że wyobraźnia go ponosiła.
[1589 słów, Kłaczasta Łapa otrzymuje 15 punktów doświadczenia i 6 punktów treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz