Bezgwiezdni byli dziwnym klanem. Żądny wiedzy Wibrysek, pomimo swojego niewielkiego wieku, widział już na temat reszty klanów sporo. Albo przynajmniej tyle, co udało mu się wyciągnąć ze swojej rodzicielki, kiedyś członkini Flumine i kilku co ciekawszych wojowników, obeznanych w tych sprawach, a sądząc po ich aktualnym miejscu zamieszkania, o innych psich grupach zamieszkujących okolicę, najlepszego zdania nie mieli, więc i w krętowłosym szczeniaku pielęgnowali z zapałem tę niechęć. Dzięki ich staraniom psiak zwykł jednak myśleć w kategoriach "wszystkie klany poza Bezgwiezdnymi są dziwne". Taka konkluzja wydawała się prawidłowa.
Kolejny piękny dzień powoli nastawał, a cały klan ponownie budził się do życia z myślą, iż Gwiezdni niemal na pewno nie istnieją tak samo jak i nie istnieli wczoraj, czy tydzień temu. Albo inną myślą. Pewnie inną. Właściwie zależało to od psa, każdy pewnie myślał o czymś innym i Wibrysowi ostatecznie, jak wywnioskował, nic do tego nie było. Ziewnął, wygramolił spomiędzy plątaniny łap, ogonów oraz futra swoich najbliższych, po czym przeciągnął się i ku swojemu zaskoczeniu, gdy tylko wyjrzał ze żłobka, wszyscy wojownicy, zamiast dopiero wstawać, według jego własnej narracji, już dawno byli na nogach i załatwiali swoje klanowe sprawy. No cóż, spać do południa można najwidoczniej tylko w żłobku i na emeryturze. Szczeniak odwrócił się, by spojrzeć na własną matkę, Jeżogłówkę, która udowadniała, że jest jeszcze trzeci wyjątek, z którego właśnie w pełni korzystała, wtulona w resztę jego kochanego rodzeństwa i pochrapująca cichutko. Wibrysek zadecydował, że nie ma już ochoty wciskać się tam z powrotem, bo jeszcze obudził by kogoś i musiał wysłuchiwać marudzenia, więc czym prędzej wybiegł z obozu, starając się zaczerpnąć jak najwięcej świeżego powietrza przy jednym wdechu swoim czarnym noskiem. Mimowolnie zamerdał ogonkiem, na ogrom przyjemnych bodźców, które w jednej chwili uderzyły jego ciało. Śpiew ptaków, zapach ledwo upolowanych zwierzyna, albo zielone listki, rozwijające się na drzewach były ich niewielką częścią, ale dawały jakiś obraz tego, co działo się wokół. Piesek nie widział jeszcze pór roku innych niż ta, w której biały proszek spadał z nieba i aktualna, w której wszystko robiło się znowu, żywe, jak według opowieści innych być powinno, ale miał już pewność, że tę właśnie lubił najbardziej. Co z tego, że gdy przyjdzie kolejna, ponownie prawdopodobnie zmieni zdanie. Krętowłosy szczeniak przyłożył nos do ziemi i spróbował przećwiczyć swoje zdolności rozpoznawania zapachów, jak robił ostatnio za każdym razem, gdy zdarzało się mu wyjść na zewnątrz. Nie było to proste, bo za każdym razem gdy to robił, wszystko wokół zmieniało się tak szybko, że nie nadążał z nauką. Ostatecznie poddał się w momencie, gdy wpadł pyszczkiem prosto w jakąś ekstremalnie puchatą, białą powierzchnię, prawie w niej tonąc, ze względu na jej gęstość. Przeraził się w pierwszej chwili, że znowu wrócił ten okropnie zimny śnieg, ale po krótkiej identyfikacji okazał się być jednak psem, a nie żadnym zjawiskiem atmosferycznym, chociaż niebywale przypominał chmurkę. Co śmieszniejsze, z psem, tym Wibrys dzielił żłobek. Nie bardzo wiedział, skąd się on właściwie tam wziął i gdzie są jego rodzice, ale czuł, że to był jego szczęśliwy dzień i dziś mógł się tego dowiedzieć dzięki tej przypadkowej stłuczce.
— Dzień dobry Poziomko — przywitał się grzecznie, już obmyślając plan, jak by tu sensownie poprowadzić rozmowę. Nie znał się na takich rzeczach, ale warto było poćwiczyć, prawda?
<Poziomko?>
[531 słów: Wibrys otrzymuje 5 PD]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz