tw: samookaleczanie się, śmierć
Oślepiające powoli słońce podnosiło się na niebie, rozpraszając mrok nocy, swoimi promieniami przebijając się przez gałęzie drzew i padając prosto na ziemię, z której wyrastały świeże kosmyki trawy. Zielone wiły się w górę, połyskując w promieniach i zasłaniając małe zwierzęta poruszające się powoli w trawie. Świeżymi kępkami powiewał lekki, letni wiatr, przy okazji czesząc sierść psów zgromadzonych przed legowiskiem medyka. Psy te przekazywały sobie nawzajem zaniepokojone i zniecierpliwione spojrzenia, widocznie stojąc tutaj sporą ilość czasu.
Konwaliowy Szron w ciszy wyszła z dawnego pokoju gospodarczego, w którym obecnie unosiła się charakterystyczna wyraźna woń ziół, przypominająca, iż pomieszczenie to zamieszkuje klanowy medyk. Za Konwaliową wyszedł on sam, za nim zaś garstka innych czworonogów. Lisi Wrzask mówił coś do nich cicho, a w oczach wszystkich zgromadzonych błyszczał ból i żal. Zachowywali jednak ciszę, zmąconą jedynie okazjonalnymi, cichymi szlochami. Nie chcieli obudzić nikogo, kto spał w tym momencie — większość obozu była jeszcze pogrążona w śnie, i lepiej było dla nich, by zaznali go jak najdłużej w tych okolicznościach. Następną noc w końcu będą musieli spędzić w całkowicie odmienny sposób.
Konwaliowy Szron, mimo swojego opanowania, nie chciała być tym, kto zmuszony będzie do przekazania Aroniowej Gałęzi złej wieści. Nawet ona, jej rodzona siostra, nie mogła się spodziewać, jak zareaguje wojowniczka. Tego ranka była jednak już jedynym członkiem jej bliższej rodziny, nie licząc dwójki potomstwa Fiołkowej Skałki. Karmazynowy i Śnieżna jednak nie wyglądali, jakby byli zdolni do zrobienia czegokolwiek: pierwszy rozmawiał właśnie z Pajęczą Łapą i jego mentorem, próbując zrozumieć, że już jest po fakcie, a on nic nie może wskórać. Jego siostra natomiast zanosiła się płaczem, kuląc się w jednym z kątów korytarza. Przez fakt, że zasłaniała ją stara komoda, była praktycznie niewidoczna dla oczu obserwatorów, którzy mogliby spróbować podejść do niej i ulżyć jej w cierpieniu.
Konwaliowy Szron, jak zawsze opanowana, nie mogła jednak powstrzymać smutnego wyrazu pyska. Przełknęła ślinę, przygotowując się na to, co miało nadejść. Weszła powoli do pokoju myśliwskiego, po obu stronach mijając wielkie trofea w postaci martwych zwierząt. Na starej skórze, pozostawionej tutaj przez dwunożnych, leżała Aroniowa Gałąź. Nie spała jednak. W jej oczach odbijał się głęboki niepokój, biorący się z faktu, iż wyczuwała ona przeraźliwie smutną atmosferę oraz unoszącą się w powietrzu woń śmierci.
Była ledwo rozbudzona. Jej oczy nieprzytomnie powlekły się po otoczeniu, zatrzymując na Konwaliowym Szronie. Brązowa wojowniczka wstała, swoimi jasnymi oczami wpatrując się w dwukolorowe oczy siostry. To było niepodobne do tej Konwaliowego Szronu, jaką znała. Ten smutny wyraz nie gościł nigdy na jej obliczu, bo samica pokładała w Gwiezdnych całą swoją wiarę oraz wiedziała, że wszystko bierze się jedynie z ich woli, a skoro oni byli dobrzy, wszystko, co się wydarzyło, także musiało być dobre.
To natomiast nie mogła być dobra wiadomość, a Aroniowa Gałąź była pewna, że wolałaby jej nie usłyszeć.
— Daj mi jeszcze pospać — powiedziała, kładąc się powrotnie. W sercu zlękła się wieści, jaka miała ją zaraz dojść, i postanowiła zamierzyć się swojemu niedojrzałemu przekonaniu, że może pocieszyć się jeszcze przez chwilę swoją słodką niewiedzą.
Woń śmierci była jednak zbyt wyraźna, by i ją okrył brak świadomości. Aronia z każdą chwilą utwierdzała się w przekonaniu, że nie może zignorować tego, co mówi jej nos. Czuła na sobie kamienne spojrzenie swojej siostry, oczekujące, kiedy jej krewna będzie gotowa usłyszeć prawdę.
Aroniowa Gałąź podniosła się gwałtownie.
— Co się stało? — powiedziała łamiącym się głosem. Musiała to usłyszeć, chociaż słyszeć tego nie chciała.
— Fiołkowa Skałka umarła.
Nastąpiła chwila ciszy. Oblicze Aroniowej Gałęzi nie wyglądało, jakby jego właścicielka zrozumiała znaczenie słów, które padły przed chwilą. Jej pysk nie był wzruszony, a z oczu nie kapały jej łzy. Aroniowa Gałąź czekała na coś, co potwierdzi tę informację. Nic takiego jednak nie nadeszło, więc zadała kolejne pytanie.
— Umarła w nocy?
— Tak.
W sercu wojowniczki naprzemiennie pojawiała się litość, bezsilność i złość. Z każdą chwilą ostatnia wartość rosła, zaćmiewając wszystko inne. Aroniowa jednak nie chciała oddać się bezsilnej furii. Przegryzła wargę, by nie rzucić się na nikogo, a z kącika jej ust popłynęła strużka krwi.
— Czyli umarła spokojne. I jest teraz w Coelum.
— Tak. Gwiezdni najprawdopodobniej ją przyjęli.
— Najprawdopodobniej? — ledwo zatrzymała swoją złość w swoim wnętrzu. — Fiołkowa Skałka nie miała momentu w życiu, w którym uraziłaby ich zdanie. Żyła jak święta. To, że się tam znajduje, jest pewnym faktem, a nie jakimś cholernym przypuszczeniem.
Konwaliowy Szron nie chciała kłócić się z siostrą, wiedząc, że nawet one nie mogą wiedzieć, gdzie jest teraz ich siostra, dopóki nie dostaną znaku bądź też ta nie powie im tego w śnie. Odeszła więc powoli, wiedząc, że Aroniowa Gałąź musi sama zmierzyć się z bolesną rzeczywistością.
W końcu to było wiadome i oczywiste. Fiołek musiała odejść w nagły i niespodziewany sposób.
W oczach Aroniowej powoli pojawiało się coraz więcej wściekłej energii. Nie miała nikogo, na kogo zwalić mogłaby winę za śmierć siostry. Dlaczego więc chciała się na nich wszystkich rzucić i wbić im zęby w skórę? Zaślepionym wzrokiem rozglądnęła się po otoczeniu, czując na sobie zlęknione spojrzenia klanowiczów. Nie miała nikogo, kto sprawiłby, że życie Fiołek było niegodne jej świętej duszy.
A jednak była pewna, że musi wyładować na czymś swoją furię.
Wybiegła jak brązowa błyskawica z obozu, przecinając powietrze. Musiała zrobić cokolwiek, by poczucie winy w jej duszy przestało ją uciskać. „To ty uprzykrzałaś jej życie” — mówiło, gdy wojowniczka przypomniała sobie, jak nawrzeszczała na swoją krewną, gdy ta oczekiwała szczeniąt. Fiołek powiedziała jej wtedy, że nie wie, kiedy umrze. A ona robiła jej wyrzuty, że wobec tego w tak młodym wieku postanowiła mieć młode.
Była wobec niej niesprawiedliwa. I dopiero teraz, gdy patrzyła na te wszystkie sytuacje, gdy niemal śmiała się z jej choroby, widziała swoją arogancję i chamskość. Widziała, że była naprawdę godna swoich rodziców, a oni byli godni córki takiej jak ona. Aronia nie miała wątpliwości, że trafi do Infernum. I że jest to jedyne miejsce, w którym mogłaby spędzić swoją wieczność.
Musiała siebie jakoś ukarać.
W jej sercu pojawiła się jakaś czarna maź, gdy powoli opuszczały ją smutek i żal. Zawyła. Teraz pozostała tylko wściekłość i chęć autodestrukcji. Nie mogła oddać swojego życia siostrze, ale już go nie chciała. Teraz było straszne. To, co zrobiła, i to, co robiła teraz, było najokropniejszym koszmarem, jaki kiedykolwiek jej się przyśnił. Bo to nie mogło być rzeczywistością.
Wbiła zęby w bark, rozszarpując go. Na jej zębach pojawiła się krew. Spływała ona nie tylko z jej pyska, a również z głębokiej szramy na jej łapie. Aroniowa Gałąź wydała kolejny wrzask furii, natychmiastowo myśląc o chęci samobójstwa.
Już po chwili uświadomiła sobie, że nie da rady dojść do żadnego miejsca, które da jej natychmiastową śmierć. Zresztą, czy powinna otrzymać krótką i bezbolesną? Nie. Powinna cierpieć powoli, tak jak nieraz cierpiała przez nią Fiołek.
Wojowniczka waliła swoim ciałem o kamienie, sprawiając sobie samej ból. Nie próbowała go hamować. Rozkoszowała się nim, wiedząc, że jest karą za jej postępowanie.
Jej wyobraźnia podsunęła jej obraz siostry, która zapewne nie pochwaliłaby takiego zachowania.
— Nie możesz tak myśleć — warknęła do siebie samej, już całkowicie odchodząc od zdrowych zmysłów. — Dobrze, że cierpisz, a Fiołkowa jest z ciebie dumna, że przyjmujesz część jej bólu na siebie.
— O czym ty pierdolisz… — powiedziała sama sobie, wydając kolejny, cichszy krzyk.
Za nią zaś stała Sikorkowe Szczęście, z troską w oczach i niemal strachem obserwując jej poczynania. W ciszy, ukryta, bała się przerwać samookaleczania się wojowniczki. Gdy ta jednak zemdlała, Sikorkowe Szczęścia podniosła ją i zabrała w drogę powrotną do domu, tuż do legowiska medyka, który w ciszy przyjął krótkie wyjaśnienia rudej wojowniczki i bez zwłoki zajął się opatrywaniem jej ran.
Sikorkowe Szczęście zdała sobie sprawę, że dopiero teraz poznała tę stronę swojej przyjaciółki. Gdy wpatrywała się w obłoki, powoli płynące po popołudniowym niebie część jej duszy była w jakiś sposób dumna z Aroniowej Gałęzi. Wiedziała, że gdyby ta wyładowała swoją złość na klanowiczach, Fiołkowa Skałka nie byłaby jedynym psem, którego Ciemni odprowadzaliby dzisiejszego wieczoru do Gwiezdnych. Sikorka poczuła też litość dla wojowniczki, która w tak okropny i nieporadny sposób radziła sobie z emocjami.
Prędko też wstała i po raz kolejny podeszła do swojej śpiącej towarzyszki, w zamyśleniu patrząc na jej zakrwawione ciało. Sikorka uśmiechnęła się smutno i zaczęła powoli wylizywać jej rany, mówiąc do śpiącej Aroniowej jak do szczeniaka, oraz opowiadając jej o tym, co powinna zrobić po obudzeniu. To znaczy: przeprosić swoją siostrę za swe zachowanie i poszukać należących do niej rzeczy, aby członkowie Tenebris mogli pochować je razem z nieżywą. Potem zaś, pod gwiazdami, odprowadzą ją do przodków, by mogła tam bez strachu żyć przez całe wieki.
— Nie martw się — powiedziała swoim, jak zawsze, energicznym i pełnym optymizmu tonem. — Kiedyś my do niej też dojdziemy, a wtedy już nie będziemy musiały się we trójkę zastanawiać, kto z naszej rodziny umrze najpierw.
Aroniowa uśmiechnęła się niewyraźnie przez sen, jakby dosłyszała słowa Sikorkowego Szczęścia.
[1450 słów: Aroniowa Gałąź otrzymuje 14 punktów doświadczenia, Fiołkowa Skałka umiera]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz