To był długi czas, odkąd ostatnio ujrzała światło, a na sierści poczuła ciepło, płynące prosto z promieni słońca. Nie pamięta czasów, kiedy ostatni raz się uśmiechała, a wesołe chichoty szczeniąt rozpalały jej serce. Wszystko przepadło, zniknęło w eterze, a ona wciąż tutaj była. Żyła; ale czy inni żyją? Czy wciąż pamięta ich pyski?
Ruszyła do przodu; oczy, przyzwyczajone do zmroku, nie męczyły się tak szybko, pozwalając suczce obserwować wszystko wokół z nadzwyczajną szczegółowością. Nozdrza podrażniał smród zgnilizny oraz stęchłego drewna, które rozkładało się przez wilgoć; nie uczyniło to jednak, żeby cofnęła się i wróciła do ukrycia, w którym spędzała całe dnie oraz noce, chociaż tak naprawdę nie była w stanie stwierdzić, jaka jest pora dnia.
Ukryta, samotna, razem ze szczurami, które dotrzymywały jej towarzystwo i żyły w symbiozie niczym drzewo z grzybem. Miała wyjść tylko po zioła, które potrzebne były dla klanu. Misja prawie zakończyła się powodzeniem, gdyby nie potyczka z hyclami. Trafiła do schroniska na dosłownie chwilę, gdyż pojawił się starszy pies, z siwizną na poł głowy, przypominającego mędrca. Starzec wytłumaczył jej, gdzie powinna się udać, by uciec i wydostać z tego piekła — sprawa nie wyglądała kolorowo. Suczka skaleczyła się podczas ucieczki przed hyclem, a jej odporność okazała się na tyle słaba, że doszło do infekcji. Dwunożni zastanawiali się nad faktem uśpienia jej, ponieważ nikt nie miał pieniędzy, by ją wyleczyć.
W końcu pewnego wieczora podążyła za wskazówkami starszego i otworzyła źle zamknięta klatkę, po czym pognała przed siebie, pokonując wysokie ogrodzenie, aby finalnie znaleźć się tutaj — w miejscu, gdzie spływały zanieczyszczenia oraz wszystko innego, czego ludzie potrzebowali się pozbyć. Mieszkała w tym odorze tyle czasu, że zdążyła już dawno zapomnieć, że otaczająca ją wilgoć stała się z nią jednością, a w szczurach odnalazła prawdziwych przyjaciół.
Życie w ten sposób jednak zaczęło ją nużyć; ciągła ciemność i jedzenie trawy czy znalezionych resztek martwych myszy przestało jej wystarczać. Potrzebowała czegoś więcej, czegoś, co mogłoby na nowo ją uszczęśliwić. I wtedy, zupełnie niepostrzeżenie, kiedy zapadła w długi, niespokojny sen ujrzała rozmazaną sylwetkę psa. Wpatrywał się w nią świecącymi, białymi oczyma, by zaraz rzec:
— Wstań, ma droga Gwiazdo, gdyż należysz do nas, a twoi przodkowie są z ciebie dumni. Wstań i idź, by wskazać drogę innym, wybranym i poprowadź ich do życia wiecznego wśród nas. Ja żem oznajmiam cię światłem oraz nadzieją, ostatnim nieugaszonym płomieniem, który może uratować nas, Gwiezdnych.
Suczka wpatrywała się prosto w roześmiane, płonące białym ogniem oczy i uważanie słuchała.
— Należysz do nas, ma droga Gwiazdo, i należeć będziesz już zawsze; więc wstań i idź! Prowadź innych! Nie zawiedź swego prawdziwego, jedynego rodu — cichy szept rozgrzał zziębnięte serce Miodowego Nektaru, sprawiając, że z chwilą, kiedy biała jawa zniknęła, obudziła się i wyszła z ukrycia.
Wyprostowała się, pozwalając, by delikatne światło księżyca otuliło jej sierść, po czym uśmiechnęła się i zaczęła powtarzać słowa, które przed chwilą wypowiedziała do niej biała postać. Rozszerzony pysk w tym delikatnym półmroku wyglądał jak pysk wilka, czekający, by zaatakować swoją ofiarę.
Była jedną z Gwiezdnych. Należała do nich i zamierzała teraz sprowadzić innych na właściwą drogę. Gwiezdni ją dostrzegli i uznali za światełko nadziei, nie mogła tego zaprzepaścić.
Zanurzyła nos w brudnej, śmierdzącej cieczy, która kilkanaście księżyców wcześniej zapewne doprowadziłoby do uczulenia, po czym wyprostowała się i zawyła:
— Porzucam swe dawne imię, by stać się wysłannikiem Gwiezdnych. Od tego księżyca zwać się będę Gwiezdny Nektar i przyrzekam sprowadzić pobratymców na właściwą drogę życia, by ratować nasz ród wybranych. — Zrobiła krok do przodu i wygrzebała w mokrej ziemi kilka śladów, próbując w ten sposób zaprzysięgać swoje wyznanie.
Odwróciła się raz jeszcze, by spojrzeć na miejsce, w którym spała oraz uśmiechnąć się do starszego szczura, który obudzony hałasem zaczął wyglądać za suczką. Gryzoń zdawał się jej machać na pożegnanie, kiedy zniknęła pomiędzy krzewami i śmieciami, wyrzuconymi przez Dwunożnych. Myślała teraz tylko o tym, by spełnić życzenie Gwiezdnych, gdyż to przecież jeden z nich przyszedł do niej we śnie, by mianować ją na wysłannika. Czuła się spełniona oraz jedyna w swoim rodzaju, dlatego teraz, kiedy na nowo odzyskała sens życia, chciała zrobić wszystko, by zapewnić wybrańcom lepszy byt.
Łapa, którą przed laty skaleczyła i wdała się infekcja nie była w pełni sprawa, a sierść w jednym miejscu była wyjątkowo wyskubana. Suczka jednak pomimo tej kontuzji zgrabnie przeskakiwała przez wyższe trawy, zaniedbane przez ludzi, by skierować się w stronę klanu, do którego niegdyś należała. Wątpiła, iż ktoś mógłby ją pamiętać — chociaż nie wiedziała ile czasu minęło, to z tyłu głowy miała świadomość, że nie był to krótko.
Będąc już bliżej tego, co kiedyś nazywała domem, wyczuła obcy zapach; mokry, płowy pies stanął tuż przed nią. Wyglądał na wyjątkowo wychudzonego, ale także silnego, który z łatwością powaliłby ją na ziemię, gdyby tylko tego chciał. Gwiezdny Nektar jednak się nie bała — wręcz przeciwnie — zrobiła odważny krok w stronę samca, aby głośno i wyraźnie wypowiedzieć podobne słowa, które usłyszała we śnie:
— Od dzisiaj należysz do mnie, drogi Gwiezdny. Wyczuwam od ciebie znajomy zapach, z pewnością musisz podchodzić z naszego rodu. Jesteś silny, a twe oczy świecą w blasku nocy. Przyjdź do mnie, a zapewnię ci bezpieczeństwo oraz życie wieczne. — Skinęła łbem do brązowego samca, który uśmiechnął się i po chwili histerycznie zaśmiał. Śmiech ten nie odstraszył suczki, lecz dodał jej otuchy, że z pewnością zaraz zyska pierwszego pomocnika.
— O czym mówisz? — zapytał się, a jego głęboki głos przejął na chwilę władzę nad dźwiękami natury.
— Wydajesz się zaskoczony, ale takie są realia, mój drogi Gwiezdny. — Wyprostowała się. — Jesteś jednak wyjątkowy i dołączając do mnie zobaczysz, na czym twoja wyjątkowość polega.
Samiec prychnął.
— Zabijesz mnie, jeśli się sprzeciwie, prawda?
— Wolałabym, żebyś dołączył do moich szeregów. Widzę, że tego chcesz. — Przybliżyła się do niego. — Pragniesz czegoś nowego, dzięki czemu odnalazłbyś swój sens w życiu, prawda? Mogę to uczynić, jako wysłannik Gwiezdnych, gdyż nazywam się Gwiezdny Nektar. Poprowadzę cię.
— Co mam zrobić? — Brązowy pies wyszczerzył białe kły, na co suczka uśmiechnęła się szeroko.
Gwiezdny Nektar odwróciła się i poruszyła wargami, co samiec z łatwością odczytał jako "chodź ze mną". Ruszył więc za kulejącą suczką w miejsce, w którym niedawno przyjęła nowe imię i zrobić musiał dokładnie to samo — zamoczył nos w zimnej, skażonej wodzie, a Gwiezdny Nektar szeptała do siebie, by nadać pierwszemu wybranemu nowe imię:
— Dzisiaj porzucasz swe stare imię, by stać się wybranym i nieść ratunek rodowi Gwiezdnych. Nazywać więc się będziesz Zimny Kieł i bronić będziesz swojego ludu oraz godności. — Zawyła do księżyca. — Możesz wstać, Zimny Kle.
Czarne futro masywnego samca zabłyszczało na świetle, a Gwiezdny Nektar do niego skinęła. W tak krótkim czasie udało zyskać się jej pierwszego członka, którego bronić będzie do swej ostatniej kropli krwi; a razem uda im się znaleźć kolejnych, których nawrócą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz