Kto by pomyślał, że podczas upalnych dni Blokowisko będzie aż tak przyjemnym miejscem? Na pewno nie Bazalt. Nie ma, co się jednak dziwić, bo inteligencją to on akurat nie grzeszył. Wszedł do Bezgwiezdnych niczym do siebie dwa dni wcześniej i jak do tej pory nikt jeszcze nie próbował go zagryźć. Beżowy nie do końca rozumiał ten stan rzeczy.
Oczywiście, był świadomy, że Jazgot, za którym chodził niczym rzep, jest w tych stronach ważny, ale nie spodziewał się wręcz uprzejmości od nowo poznanych psów. Sądził, że w pierwszej chwili wszyscy będą patrzyć na niego jak na wroga, a także próbować przepędzić, jak to działo się w innych klanach, jednak mile się zaskoczył. Dopóki hamował swoje zapędy przywłaszczania sobie niektórych przedmiotów, pierwszą rzeczą, jaką przejawiał każdy była ciekawość. Kim był? Skąd się wziął? Przeważnie towarzyszyły temu także pytające spojrzenia rzucane w kierunku Jazgota. A on… o dziwo nadal znosił Bazalta całkiem nieźle! Co prawda, nieoficjalny Bezgwiezdny nie pokazał mu jeszcze wszystkich swoich umiejętności irytowania drugiego psa, bo za bardzo obawiał się, że to będzie dla niego bilet w jedną stronę do wygnania lub piachu. Niemniej, lider przecierpiał ze stoickim spokojem, nawet wpraszanie się natręta do jego hiper super wyjątkowego i zajebistego legowiska. To brzmiało jak przeznaczenie!
Beżowy nadal nie był pewny, czy powinien czuć się częścią tej grupy. Większość uprzejmych psów traktowała go właśnie jakby nią był, prawdopodobnie dlatego, że przywlekł się za liderem. Nikt jednak nie wypowiedział tego na głos, dlatego Bazalt trwał w tym dziwacznym zawieszeniu pomiędzy nie posiadaniem żadnych obowiązków, wiążących się z życiem we wspólnocie, a korzystaniem z jej dobrodziejstw.
Musiał przyznać, że mimo tego niedopowiedzenia, bardzo mu się tam podobało. Miał dach nad głową, jedzenie, a także swojego wybranka, o którego atencje zabiegał. Lepiej być po prostu nie mogło. Krótkimi chwilami, kiedy się zapominał i przestawał zachowywać jak irytujący gnojek, Jazgot zdawał się patrzeć na niego nawet przychylnie. Co, prawdę mówiąc, Bazalta niepokoiło. Miał wrażenie, że pies widzi w nim coś, czego bardzo nie chciał pokazywać innym.
Zdarzyło się w końcu, że w tym rozgardiaszu nowych pysków oraz zapachów, że beżowy zaspał. Dwie pierwsze noce praktycznie nie zmrużył oka, jedynie drzemiąc. Ostatecznie jednak na tyle przyzwyczaił się do tego miejsca, by zasnąć snem sprawiedliwych i stan ten utrzymywał się prawie do południa.
Podniósł głowę, zamrugał nieprzytomnie i zauważył, że jest sam. Jego żołądek nieprzyjemnie się skręcił na to spostrzeżenie. Może towarzystwo miał jedynie od trzech wschodów słońca, ale bez niego mięśnie przeszedł mu nieprzyjemny chłód.
Wstał, otrzepując się, by pozbyć tego paskudnego uczucia. Tak długo był odosobniony, a teraz nagle mu to przeszkadzało? Przecież brzmiało to co najmniej śmiesznie.
Opuścił blok, a jego rozbiegany wzrok zdawał się czegoś szukać. Właściwie to kogoś. Dokładniej mówiąc, kogoś, kto nareszcie miał od niego nieco spokoju, by zająć się swoimi obowiązkami.
Bazalt nie zdążył jednak się ani uspokoić, ani ruszyć resztką szarych komórek, by dojść do tego, co teraz robić. Gdy tylko pierwsze promienie gorącego, położonego w zenicie słońca, padły na jego jasną sierść, wyrósł przed nim uśmiechnięty pysk. Było to tak nagłe, że nieoficjalny Bezgwiezdny ledwo się powstrzymał, by zwyczajnie na niego nie zawarczeć. Nadal życie w tak dużej grupie, gdzie w każdej chwili ktoś może go zaczepić, sprawiało, że obawiał się opuszczenia gardy. Tym razem wygrał ze swoim instynktowym odruchem.
— Cześć, jesteś tu nowy, prawda? — zapytał go wesoło pies.
Był miły, co szybko zdusiło w Bazalcie jego nowopowstały społeczny lęk, dzięki czemu mógł wrócić do swojego ekstrawertycznego, nadpobudliwego ja.
Zachichotał wesoło.
— Aha, przybyłem kilka dni temu, by olśnić was swoim blaskiem — zażartował, bo nawet jego ego nie było aż tak wywalone w kosmos, by mówił to na poważnie.
— Blaskiem? Och, myślę, że musisz go ściemnić, bo będę zmuszony omijać cię szerokim łukiem — odparł nieco starszy pies, podłapując jego przekomarzanie.
Przygasanie jednak nie pasowało Bazalta i nie zamierzał tego ukrywać. Zamachał przyjaźnie ogonem.
— Trudno, będziemy się mijać, bo to nie w moim stylu — rzucił, zadzierając głowę, chociaż wojownik był od niego postawniejszy, ani trochę się go nie bał.
— Nie, nie, nie, nie chodziło mi, że dosłownie — zaczął się szybko tłumaczyć Bezgwiezdny. — Wiesz blask może oślepić, a jakoś nie stoję po brak wzroku w kolejce. Może zacznijmy od nowa, jestem Mlecz, a ty?
Jaśniejszy pies wlepił w niego spojrzenie swoich czarnych oczu, w których pojawiła się masa niezrozumienia.
— Aha… — mruknął w pierwszej kolejności na ten przydługi, komplikowany jak na jego gusty wywód. — Bazalt, przyszedłem tu za… — W tym momencie urwał, by znów się rozejrzeć, jakby czegoś szukał. — Właśnie, widziałeś gdzieś Jazgota?
Mlecz się zamyślił.
— Hmm, nie — powiedział i w tym momencie zainteresowanie exwłóczęgi prawie całkiem uleciało. — ale znam go! Za szczeniaka razem podgryzaliśmy sobie ogony. Ach, te młode lata. Wiesz, teraz gdy ma ważniejszą rolę, nie chce mu przeszkadzać. Ma sprawy na głowie i do tego dzieci. Ja też mam dzieci, znaczy dziecko, ale on, on to ma roboty.
Kiedy wojownik streszczał tak swoją autobiografię, której Bazalt łaskawie nie przerwał, w brzuchu rozległa mu się pieśń godowa waleni, która oznaczała tylko jedno — zgłodniał. A odwieczne prawo wszechświata głosiło, najpierw jedzenie, potem… cokolwiek innego. Kierując się tą zasadą, zaczął rozmyślać, na co ma ochotę. Bezgwiezdni mieli co prawda całkiem sporo jedzenia, ale ile można było jeść surowego mięsa? Należało mu się od życia raz na jakiś czas coś lepszego. Nawet nie pomyślał o tym, że wypadałoby chociaż udawać, że słucha się, o czym opowiada rozmówca. Wyczekał tylko, aż Mlecz wypowie swoje ostatnie słowa.
— Jesteś może głodny? — zapytał kompletnie losowo, nie potrafiąc myśleć o niczym innym.
Na szczęście dojrzalszy z beżowych psów, puścił tę jawną zniewagę mimo uszu.
— W sumie to jadłem o świcie, więc może trochę, a chcesz się czymś podzielić?
Szczerze mówiąc, Bazalt sam nie miał pojęcia. Nigdy nie musiał się z nikim dzielić i wydawało mu się to strasznie dziwne. Niemniej, stwierdził, że pójście po jedzenie z kimś może być całkiem zabawne. A znalezienie sobie przyjaciół poza Jazgotem mogło mu pomóc w zostaniu w tym bezpiecznym, wygodnym miejscu, którego ani trochę nie chciał na ten moment opuszczać.
— Mogę się podzielić, jak ze mną pójdziesz. To wasze jedzenie trochę mi się przejadło — wyznał, chociaż surowe łupy Bezgwiezdnych jak typowy darmozjad podkradł dopiero kilka razy.
Nie zważając na zabójczą temperaturę, jaka ich otaczała, ruszył energicznie w kierunku plaży wraz ze swoim nowym znajomym.
<Mleczuś?>
[1031 słów, Bazalt otrzymuje 10 punktów doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz