Nigdy nie myślał, że tak to będzie wyglądać. W świetle popołudniowego słońca i przy ciepłym wietrze.
Wyciągnął ich wszystkich przed blokowisko, a Jazgot bardzo nie chciał być tym, który pierwszy się odezwie, ale musiał. Dym patrzył na niego w osłupieniu, gdy wypowiadał pierwsze słowa.
— Liderze, rozmawialiśmy o tym. Jesteś chory i twoje zdolności do przywództwa są ograniczone.
— Nieprawda…
— Ledwo się poruszasz.
Udało im się wyleczyć Wianka. To było trudne, ale pies chodził już wśród nich bez gryzących ich owadów. Dym nawet teraz drapał się po karku. Jego skóra pokryta była strupami, a sierść wypadła z jego grzbietu. Żal było na niego patrzeć.
— Uważamy, że należy przemyśleć pewne sprawy — powiedział Ostrokrzew.
Była ich piątka. Ostrokrzew i Rudzik po jego prawej. Młodszy samiec milczał, ale Jazgot czuł na sobie jego skupione spojrzenie. Po lewej Kurka i Mięta ich ostatnia starsza. Potrzebował tego wsparcia, nie mógł załatwiać sprawy sam. Wziął głęboki wdech i spojrzał na Dyma.
Psa, którego sam uczynił liderem.
Psa, któremu starał się służyć radą i pomocą przez te wszystkie księżyce.
Psa, którego...
— Powinieneś odejść.
...planował z tej roli zrzucić.
— Co?
— Nie z klanu — wytłumaczyła Kurka, odzywając się po raz pierwszy. — Odejść z roli lidera.
— Przecież zostałem wybrany. Przez Miękką.
— I dobrze wywiązywałeś się z obowiązków — skłamał Jazgot. — Ale nie sądzimy, że możesz dalej je wykonywać. Radziłeś sobie tak długo, jak mogłeś, ale w obecnej sytuacji...
— To tylko drobna dolegliwość.
— Nie możemy sobie pozwolić na takie dolegliwości, gdy za naszymi granicami właśnie skończyła się wojna domowa — odpowiedział Jazgot. Jego głos spokojny, pewny. Niczym na zgromadzeniu, gdy wszystkie oczy wpatrzone są w niego.
— Podjęliście tę decyzję beze mnie.
— Nie. My nie podjęliśmy żadnej decyzji. Przyszliśmy do ciebie z prośbą, którą powinieneś rozpatrzyć.
Dym nie odezwał się. Syknął, gdy jego pazur zahaczył o jeden z pogryzionych kawałków skory. Jazgot patrzył na wydostającą się stamtąd krew, gdy kontynuował.
— Najważniejszy jest twój powrót do zdrowia. Nie powinieneś myśleć o niczym innym w tym momencie. Wszyscy dobrze wiemy, jak zależy ci na bezgwiezdnych. Dlatego uważamy, że zrozumiesz, jak istotne jest postawienie ich dobra nad twoje ambicje...
— Czy to ty to wymyśliłeś? — Dym patrzył mu w oczy. Ciężko było mu powiedzieć, czy widzi w nich niechęć, czy żal. Na pewno było tam zbyt wiele zrozumienia.
— To była wspólna...
— Tak — przerwał Ostrokrzewowi.
Nie odwrócił wzroku. Trzymał go skrzyżowanego z liderem. Spiął mięśnie. Czekał na skok, na cios. Czekał, aż lider spróbuje zatopić kły w jego skórze, gotowy, by uskoczyć. Gotowy na atak...
— Dajcie mi spokój — warknął, wstając ociężale.
Rudzik zrobił krok w jego stronę, ale Jazgot powstrzymał go podkręceniem łbem.
— Nie teraz — mruknął.
Oczekiwał. Minął dzień, nim którekolwiek z nich usłyszało coś od Dyma. Zwołał ich w ostatnich promieniach słońca, które oświetlali poszarzałe bloki. Dym mówił do wszystkich, ale to jemu patrzył prosto w oczy.
— Rezygnuje z roli lidera. Jazgot przejmuje to zadania.
Chociaż na języku smakowało to jak zwycięstwo, czuł zapach śmierci unoszący się w powietrzu. Przeprosił Miękką w sercu, że do tego to doszło.
Ale ciężko było czuć cokolwiek poza dumą, gdy władza pierwszy raz naprawdę dotarła do jego łap.
[535 słów: Jazgot otrzymuje 5PD]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz