9 maja 2022

Od Wieczornej Łapy do Nagietkowego Poranka — Zgromadzenie klanów

Wieczorynka myślała, że zgromadzenie będzie czymś cudownym. Psy, zgromadzone razem, w świętym miejscu, podczas tego specjalnego momentu pełni księżyca... To coś mistycznego. Widziała w tym też ciekawą okazję na zajrzenie w życie innych klanów. Oczywiście wiedziała jak operuje Ventus, jednak Tenebris i Flumine pozostawały dla niej kompletną zagadkę. Zanim ktokolwiek z was o tym pomyśli, zapytanie Omszonej Krtani nie wchodziło w grę. Wieczorynka czuła niechęć do swojego ojca, a co dopiero jego brata, który przez połowę czasu szwendał się, zamiast wypełniać swoje obowiązki. Pasowali do siebie, jednak Industria zasługiwała na kogoś lepszego niż oni, a ona to pokaże.
Och jak bardzo Wieczorynka się zawiodła.
Myślała, że brak jej ojca na zgromadzeniu to dobry znak. Że rozpocznie to passe dobrych momentów. Że sami Gwiezdni na nią spojrzeli i mrugnęli swoim iskrzącym oczkiem, pokazując, że są przy niej. Zamiast tego dostała w pysk swoją matką i bandą brudnych Bezgwiezdnych, bezczeszczących Gwiezdny Szczyt. Nie mogła patrzeć na ich łapy, plugawiące te tereny. Powstrzymywała wymioty, które podchodziły do jej gardła, zaciskając zęby, myśląc, jak oni śmieli tutaj... Tutaj przychodzić!
— Co oni tutaj robią? — syknęła, siedząc obok swojej siostry i mentorki.
Różana Łapa przekrzywiła delikatnie głowę.
— Jak to co oni robią? — w jej oczach kryło się niezrozumienie.
Wieczorna Łapa nie mogła zrozumieć, w jaki sposób jej siostra nie widzi w tym problemu. Sapnęła głośno i wywróciła oczami.
— Nie wierzą w Gwiezdnych, nie są nawet... Nie są nawet prawdziwym klanem — warknęła cicho, strosząc się lekko, tłumacząc najlepiej jak tylko umie. — Nie powinni tutaj przychodzić.
Nie zdążyła nawet mrugnąć, gdy jeden z tych... Tych brudnych ateistów do nich podszedł. Biały, przypominający chmurę jak Południowy Puch z Ventus. Wyglądał jak jego mniejsza wersja.
— Hej!! — posłał jej szeroki uśmiech, machając ogonem na wszystkie strony.
Ognista nie podzielała jego entuzjazmu.
— Po co tu przyszedłeś?
— Przywitać się z wami! Hej, skąd jesteście? Wiecie, że to moje pierwsze zgromadzenie? — spytał wesoło.
Uśmiech nie schodził mu z pyska.
Wieczorynka miała ochotę przegryźć mu gardło.
Zaraz po nim, przyleciała kolejna Bezgwiezdna. Zlatywali się jak muchy do starego truchła. Jej oczy były tak samo obrzydliwe jak te Ciepłej Pleśni czy Wieczornej Łapy.
— To chyba niegrzeczne nie wierzyć w Gwiezdnych — powiedziała cicho Różyczka.
— Co to Gwiezdni? — zapytał zakłopotany chmurkowy pies.
Wieczorna Łapa nie wytrzymała. Ten kretyn śmie tu przychodzić, a nawet nie ma pojęcia o jakichkolwiek zasadach? Czy Bezgwiezdni nie posiadają kręgosłupa moralnego? Czy są kompletnie puści, porzucili jakiekolwiek wzmianki o swoich przodkach, sprawiając, że ich młode nie mają nawet szansy na zbawienie?
Są obrzydliwi.
— To miejsce jest święte, a ty je bezcześcisz swoimi niewiernymi łapskami! — wybuchła, pokazując mu lekko swoje śnieżnobiałe zęby.
— A ty swoją agresją, mądralo — warknęła Bezgwiezdna. — Chodź, Poziomku, szkoda czasu. Widzisz, że ma problemy z agresją.
Wieczorynka popatrzyła na nią pobłażliwie.
— Jesteś bezczelna. Nie macie prawa tutaj być, bronie tylko tego co należy do klanów — stała dumnie, patrząc się na nich z wyższością.
Poziomek nie zamierzał się ruszać.
- Ale! Chciałem się z nimi zakolegować, Śnieżynka…! — zawołał za nią, odwracając się znów do Wieczornej Łapy. — A czemu bronisz Klanów przed nami?
Uczennica Industrii wbiła pazury w ziemię, spinając swoje ciało, gotowa by skoczyć. Kątem oka zauważyła, jak jej siostra się odsuwa. Dobrze, niech trzyma się z daleka od tych Bezgwiezdnch.
— Bo jesteście brudnymi niewierzącymi! Brakuje wam kręgosłupa moralnego. Jak możecie tutaj przychodzić, na świętą ziemię, błogosławioną przez Gwiezdnych, skoro nie wierzycie? — spytała, patrząc się na nich z góry.
Włożyła w swoje słowa całą wiedzę i uprzedzenia, jakie otrzymała od Drżącego Szeptu. Chciała, by jej mentorka, w ciszy przyglądająca się całemu zdarzeniu, była z niej dumna. To ona była dla niej rodziną. Widziała w niej starszą siostrę, oparcie i najlepszą towarzyszkę. Rozgoniła chmury samotności, które się nad nią pojawiły gdy jako jedyna postanowiła pozostać w Industrii. Nie miała nikogo bliższego w klanie.
— Dobre z ciebie dziecko, Wieczorynka. Jestem z ciebie dumna — szepnęła cicho biała wojowniczka, upewniając się, że tylko jej uczennica mogła to usłyszeć.
Jedyne co ta imbecylka z Bezgwiezdnych umiała z siebie wypluć, to słowa tak bardzo podobne do tego co Omszona Krtań mógłby powiedzieć.
— Gwiezdni, spierdalaj. Gówno o nas wiesz — wywróciła oczami.
Zaraz zawtórował jej Poziomek. Skrzywił się lekko, przestępując nerwowo z łapy na łapę.
— Nie mów tak! Możemy tu być… tak samo jak i wy!
Nim Wieczorynka zdążyła się odezwać, Różana Łapa spytała ciągle zakłopotana.
— Nie rozumiem, dlaczego nie wierzycie w Gwiezdnych?
Poziomek jedynie wzruszył ramionami, jakby to nie było żadnym problemem. Pusta, głupia przybłęda.
— Jesteś tak naiwna, żeby wierzyć we wszystko, czego ci nagadają? — Śnieżynka prychnęła z pogardą, zerkając na Różaną.
Podjudzona pochwałą swojej mentorki i bezczelnością tej głupiej Śnieżynki, warknęła:
— To jest zgromadzenie klanów, a wy nie jesteście klanem — sapnęła, kontynuując. — I to głupie, że nawet nie wiesz czemu, nie wierzysz w Gwiezdnych! Oni nam pomagają, a wy ich ignorujecie.
Poziomek lekko się skulił, speszony. Szybko jednak odzyskał swoją pewność siebie.
— Jak to nie jesteśmy… Jesteśmy tu, i to się liczy! Czy… Czy masz z nami jakiś problem?
Nim którekolwiek z nich zdążyło się odezwać, Śnieżynka znowu wyrzygała papkę słów.
— Chodźmy, Poziomku. Ta ignorantka chyba nawet nie wie, co oznacza klan. Jeszcze ci zrobi krzywdę — chwyciła go delikatnie zębami za kark i spróbowała pociągnąć w dorosłego Bezgwiezdnego.
Wywróciła oczami.
— Dobrze, wracajcie do swojego niby klanu! — rzuciła za nimi.
Drżący Szept lekko się uśmiechnęła, spoglądając znowu na swoją uczennicę. Delikatnie się do niej pochyliła.
— Dobrze. Umiesz się kłócić. To prawie tak ważne jak umiejętność prania psom dupska.
Wściekle machnęła ogonem, spoglądając na swoją mentorkę. Już chciała coś powiedzieć, jednak Poziomek wylądował koło niej.
— I po co tutaj wracasz? — warknęła.
— Dlaczego nas nie lubisz? Nie zrobiliśmy nic złego! O!! — powiedział dumny z siebie, jakby to cokolwiek zmieniało.
Nie mogła uwierzyć, jak tępy ten szczeniak był. Nie potrafił nic zrozumieć, a połączenie nawet dwóch kropek było dla niego zbyt wielkim wysiłkiem. Nie wierzyli w Gwiezdnych, nie byli klanem, więc czemu byli na zgromadzeniu klanów, pod błogosławieństwem Coelum Wieczorna Łapa traciła cierpliwość do jego braku pomyślunku.
— Naprawdę sądzisz, że chce się powtarzać? Może powinieneś lepiej się zastanowić nad sobą i nad tym dlaczego jesteś niewierzącym ignorantem?
— Nie mam sobie nic do zarzucenia! To mój nowy dom i jestem tu szczęśliwy! A ty się lepiej… Lepiej... Zamknij!
— Jak ty... Jak ty śmiesz!
Była o krok od zdzielenia Poziomka po mordzie, ale się powstrzymała w ostatniej chwili. Złamałyby brawo Gwiezdnych. Westchnęła, powoli się uspokajając i biorąc głęboki wdech, by zapanować nad swoim ognistym temperamentem.
— Jeżeli Bezgwiezdni to twój nowy dom, to trzymaj się ich terenów, bo w końcu ktoś cię wyrzuci jeśli będziesz wtykał nos w nie swoje sprawy — powiedziała poważnie, patrząc mu w oczy.
Bezgwiezdny się nie poddawał.
— Nie pozwolę, żeby ktoś traktował mnie i rodzinę źle! — wystartował z mordą do suczki, podchodząc nawet bliżej i prawie stykając się z nią nosem. — Zamknij się już!
Odskoczyła szybko z obrzydzeniem od Poziomka.
— Nie dotykaj mnie — powiedziała ostro.
Do akcji znowu wkroczyła Śnieżynka.
— Poziomek, przestań! Na zgromadzeniach panuje rozejm, nie sprowadzaj na siebie gniewu Gwiezdnych! — złapała go za ogon i pociągnęła mocniej. — Bo zaraz powiem tacie! — wykrzyknęła. — Znaczy, znaczy Jazgotowi! — poprawiła się szybko.
Popatrzyła na suczkę, która powoli ciągnęła go w stronę Jazgotu.
— Dobrze, zabieraj go stąd — wywróciła oczami.
Widziała, jak chmurkowy pies kłócił się ze swoją... koleżanką. Wieczorna Łapa jednak westchnęła pod nosem i otrzepała się, jakby zrzucając z siebie dotyk Poziomka. Przeszedł ją lekki dreszcz.
— Dlaczego oni tutaj mogli przyjść? — podniosła wzrok na Drżącą.
Jej mentorka odpowiedziała krótko:
— Bo przywódcy są zbyt głupi, by im zabronić.
— Właśnie widzę — westchnęła ciężko. — Przecież... To niepoważne.
— I wyobraź sobie, że postanowiliby wypowiedzieć nam wojnę. Oni mogliby z nami teraz walczyć, bo przecież ich nie obowiązuje kodeks wojownika. A by bylibyśmy bezbronni — Drżący Szept pokręciła głową z niedowierzaniem.
Ukłucie strachu pojawiło się w sercu Wieczornej Łapy. Przełknęła cicho ślinę i aż usiadła z wrażenia.
— Myślę, że przez głowę mojej matki czy babci taka myśl nawet nie przeszła — powiedziała, robiąc krzywą minę.
— Cieszę się, że chociaż z ciebie coś będzie — mruknęła cicho. — Chociaż ciebie można uratować.
— Mhm... Szkoda, że więcej psów nie jest wiernym Gwiezdnym — wymamrotała, wbijając wzrok w niebo.
Starała się jakby policzyć wszystkie gwiazdy na nocnym niebie, będąc wręcz onieśmielona ich ilością. Pośrodku nich mrugał do niej okiem wielki, pełny księżyc, którego blask sprawiał, że noc nie była aż tak ciemna jak zwykle.
Jej myśli powędrowały w spokojniejsze miejsce. W miejsce, gdzie... Wszystko było tak, jak być powinno. Każdy pies świata wierzył w Gwiezdnych i należał do jednego z czterech klanów, będąc mu lojalny. Tak jak mówił kodeks. Nie było morderstw, intryg, zaginięć. Nie było międzyklanowych szczeniąt, zdrad. Nie było... Jej.
Z rozmyślenia wyrwał ją Nagietkowy Poranek, który z pełną grzecznością zwrócił się do Drżącego Szeptu.
— Dobry wieczór — skinął głową w stronę swojej byłej, chwilowej mentorki i jej uczennicy. — Mógłbym przez chwilę porozmawiać z Wieczorną Łapą?
Podniosła wzrok na Nagietka. Kiwnęła delikatnie głową, odwracając się w jego stronę i wstając.
— O co chodzi? — zapytała łagodnie.
— Chciałabyś, proszę, odejść na stronę?
Pokiwała głową i powoli podreptała za Nagietkiem, kawałek dalej, w cichsze i puste miejsce.
— Czy coś się stało wujku?
— Czy się stało... Ciężko jednoznacznie odkreślić. Chciałem powiedzieć, że słyszałem część twojej rozmowy z Bezgwiezdnymi — zaczął najłagodniej, jak potrafił i zatrzymał się w końcu trochę dalej od reszty psów.
Suczka pokiwała powoli głową.
— Mhm, tak. Niestety do mnie podeszli.
— Czy zrobili ci coś złego? — wolał się upewnić. — Słyszałem, że rozmowa była ostra... Nie spodziewałem się po tobie takich słów — jego ton wskazywał na to, że jest delikatnie zawiedziony, ale próbował, jak zawsze zresztą, zrozumieć osobę, z którą rozmawiał.
Wieczorynka nie zrozumiała, dlaczego Nagietek nie widział w ich obecności nic złego.
— Nie powinno ich tutaj być. Czy to nie jest wystarczający powód? Nie wierzą w Gwiezdnych, a ta ziemia jest przez nich błogosławiona.
— Cieszę się, że wierzysz w Gwiezdnych. — Pochwalił ją na początek. — Masz rację, to niezbyt dobrze, że oni nie wierzą, ale... Niestety mają do tego prawo. Ale brak tej wiary wcale nie oznacza, że są do nas źle nastawieni, albo że by powinniśmy być tak nastawieni do nich. Każdy z nich w przyszłości może się nawrócić, jeśli tylko spotka odpowiednią osobę i będzie chciał. Tak samo... Nie chciałbym, żebyś traktowała ich źle. Twój tata nauczył mnie, że nie ważne, czy się z kimś zgadzasz, czy nie, czy kogoś lubisz, czy też nie, powinno się mieć do każdego szacunek, Wieczorna Łapo. Szczególnie że to dzień zgromadzenia klanów. Wszelkie walki, nawet potyczki słowne nie powinny mieć dzisiaj miejsca. Chyba nie chcemy złamać kodeksu? Jesteś bardzo mądra, na pewno byś tego nie chciała.
Nagietek usiadł koło Wieczorynki. Miał nadzieję podejść ją psychologicznie.
— Psy, które nie władają brzydkim językiem, zyskują więcej przyjaciół. Zyskiwanie wrogów... nie ma sensu. Z tego są same kłopoty.
Przez całą wypowiedź Nagietka, uważnie się na niego patrzyła, milcząc. Powoli układała w swojej głowie całość jego wypowiedzi, rozumiejąc, że biedny nie wie, o czym mówi.
Westchnęła.
— Dziękuje ci za twoje słowa Nagietkowy Poranku, jednak nie sądzę, że są dla mnie przydatne. Nie uważam mojego ojca za przykład dobrego wojownika, gdyż złamał kodeks, czego owocem jestem ja. Co ważniejsze, według mnie skoro Bezgwiezdni nie szanują kodeksu, nie zasługują na szacunek od nas. Nigdy oczywiście nie odważyłabym się zaatakować bez powodu żadnego z nich, a zwłaszcza nie podczas zgromadzenia — mówiła spokojnie, patrząc się w oczy Nagietka. — Według mojej opinii, masz zbyt miękkie serce dla nich.
— ...W kodeksie co prawda nie ma niczego o wiązaniu się z osobą z innego klanu. A kodeks ten znam na pamięć od początku treningu, jeśli nie wcześniej. Który punkt złamał Ciepły?
— Zasadę o lojalności wobec klanu — patrzyła mu poważnie w oczy, lekko marszcząc brwi. — Powinieneś to wiedzieć.
— Nie wydaje mi się, aby wykazał się dotąd nielojalnością. Poza tym... Czy nie jesteś dla niego zbyt surowa? Ciepły cię kocha — powiedział, jakby to cokolwiek miało zmienić.
— A ja sadze, że jest głupcem — odparła bez skrępowania.
Obejrzała się na Drżącą, która ją zawołała.
— Muszę iść Nagietkowy Poranku — mruknęła i powoli odtruchtała w stronę swojej mentorki.

° •. ✧ ✧ ✧ . • °

Następny dzień w klanie nie był dla niej łatwy. Stres i wściekłość po spotkaniu Bezgwiezdnych na zgromadzeniu dalej rozpalały jej serce. Nie wiedziała, jak powinna się przez to czuć. Skręcało ją w żołądku, a myśl o możliwym ataku podczas następnego zgromadzenia spędzała jej sen z powiek. Nie chciała tego przyznawać, ale... W głębi serca tak bardzo się tego bała.
Dopiero skończyła trening z Drżącym Szeptem i jedyne, o czym marzyła to schowanie się w swoim pudełku i zaśnięcie. Nie zdążyła nawet zjeść, jednak nie czuła potrzeby, by to robić. Nawet na to siły nie miała. W połowie drogi do magazynu złapał ją jednak Nagietkowy Poranek. Zachodzące Słońce błyszczało za nim.
— Wieczorynko? Możemy porozmawiać?

<Nagietkowy Poranku?>
[2070 słów: Wieczorna Łapa otrzymuje 20PD oraz 7PT]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz