31 maja 2022

Od Zakwitki do Ćmiej Łapy

Zakwitka była dzisiaj w smutnym nastroju. Gdy rano chciała podejść do Krwawego Zewu, by wypytać go o jego drogę, którą pokonał, by zostać wojownikiem, ten warknął na nią i kazał jej spadać. Potem gdy postanowiła poćwiczyć łapanie motyli z braćmi, ci nie wykazali żadnego zainteresowania. Zakwitce nie mieściło się to w głowie; jak można było być tak obojętnym do spraw, które mogą cię rozwinąć? Przecież łapanie motyli uczy cierpliwości, rozwija równowagę i wpływa tak pozytywnie na organizm, że jak się przesadzi z tym ćwiczeniem, to się niewątpliwie umiera (przynajmniej zdaniem Zakwitki, bowiem ona naprawdę uważała, że ta czynność, o ile powtarzana regularnie, ma niesamowite, wręcz lecznicze właściwości).
Obóz z dnia na dzień stawał się dla Zakwitki coraz bardziej nudny — jako czteroksiężycowa, ciekawa świata, lada moment uczennica, nie miała już tu czego szukać; zwiedziła już wszystkie zakamarki, poznała większość twarzy. Dlatego, niepocieszona, nie wiedząc, co innego mogłaby począć, udała się do legowiska Cytrynowego Liścia, chcąc znaleźć u ojca pozytywną energię.
— Witaj, ojcze — burknęło szczenię z poważnym, niemal kamiennym pyskiem. — Czy znajdziesz dla mnie swój czas?
Cytrynowy Liść spojrzał na nią nieco rozbawiony jej oficjalnym, jakby podpatrzonym u Listka sposobem wyrażania się i skinął delikatnie głową, pozwalając jej wejść.
Biała uczennica, z wyglądu niemal kopia babki, zmarłej liderki klanu, poczłapała ze zrezygnowaniem do swojego ojca, po czym z cichym westchnieniem usiadłą tuż obok niego.
— Tato, co można robić, jak się pies nudzi? — wymamrotała, nic siląc się już na ładniejszy dobór słów.
— Może pobaw się z braćmi? Widziałem Drozda, jak szedł do—
— NIE! — krzyknęło nagle szczenię, piskliwym, wysokim głosikiem. Zaraz potem, jakby przestraszone, skuliło się. — Mam głupich braci. Jeden to dziwoląg, jakiś taki rozkojarzony. Drugi zachowuje się jak Gwiezdny co najmniej, pan wszechświata, władca wszystkich klanów. Mam pecha. — wyburczała, dodając po chwili: — Tata to miał fajnie. Słodki Pysk i Sikorkowe Szczęście są zajefajne, naprawdę! Jestem pewna, że z nimi tata się nie nudził w ogóle — stwierdziła z przekonaniem, wbijając znudzony wzrok w popękaną podłogę.
Cytrynowy Liść wbił również wzrok w stare płytki, jednak bynajmniej nie dlatego, że pytanie go zakłopotało. Głównie chciał ukryć uśmiech rozbawienia, który wykwitł na jego pysku, by przypadkiem Zakwitka nie stwierdziła, że ma ją i jej rozwój w dupie, czy coś równie absurdalnego.
— Cóż, wiesz… — zaczął, zamyślony, wracając myślami do wspomnień z dzieciństwa.
Zakwitka czekała cierpliwie, cichutko, czując, że może się dowiedzieć czegoś interesującego.
— Słodka i Sikorka były super. Zresztą, nadal są, Gwiezdnym dzięki. Ale też się z nimi nudziłem. Wiesz, rodzeństwo bywa czasem wkurzające i to się chyba nigdy nie zmieni.
— To tata też się nudził, jak był taki, jak ja?
Cytrynowy Liść zrobił zakłopotaną minę.
— Yyy… Wiesz, ja nigdy nie byłem taki jak ty — wymamrotał, jakby nie wiedząc, co odpowiedzieć. — Za szczeniaka byłem… bardzo nieśmiałym, trochę nierozgarniętym… dziwolągiem, jak to ujęłaś.
— Byłeś… taki jak Drozd? — Zakwitka niemal wypluła własny język, gdy wymawiała to pytanie. Była pewna, że to ona będzie tym wspaniałym dzieckiem, najbardziej podobnym do ojca-zastępcy.
— Nie byłem taki sam — zaśmiał się Cytrynowy, kręcąc głową. — Ale coś wspólnego na pewno z nim miałem, teraz w sumie też mam. Zresztą, jak z każdym z was.
To przyniosło nieco ulgi Zakwitce, jednak nadal czuła, że to nie wszystko, czego mogłaby się dowiedzieć od ojca.
— A co z tą nudą? Z kim tata spędzał czas?
— Miałem przyjaciółkę, nawet dwie. Z tym że z jedną z nich kontakt mi się trochę posypał. Gdy byliśmy tacy mali, jak ty, robiliśmy różne głupie rzeczy. Jako nieśmiały dzieciak potrzebowałem trochę kogoś takiego, kto byłby bardziej pewny siebie.
Zakwitka otworzyła szeroko buzię. Nie podejrzewałaby, że Cytrynowy miał przyjaciela. Przecież to było zbyt… nierealistyczne. Przyjaciel to luksus. Przyjaciel to ktoś, o kim jej mamusia opowiadała, a kto nigdy nie miał imienia. Przyjaciel był… przyjaciela tak naprawdę po prostu nie było. Nie istniał. Nigdy Zakwitka kogoś takiego nie spotkała.
— A jak zdobyć przyjaciela? — wydukała, pragnąc za wszelką cenę mieć kogoś takiego.
— Nie wiem — odparł Cytrynowy Liść. Lecz nie chcąc zostawiać własnej córki z niczym, postanowił podzielić się z nią swoją historią z dzieciństwa. — Kiedy poznałem Aroniową Gałąź, byłem jeszcze Cytrynkiem. Była mała, trochę przemądrzała i lubiła histeryzować. Nasze pierwsze spotkanie nie zwiastowało wcale tego, że będziemy przyjaciółmi. To była całkiem zabawna sytuacja, tak naprawdę, chociaż wtedy wydawała mi się końcem świata. Aronia wraz z moją siostrą zbudowała jakieś dziwne urządzenie, które Sikorka nazwała Latającą Sikorką, czy coś takiego. To badziewie uderzyło mnie kamieniem. Takim dużym, z rozpędu, prosto w klatkę piersiową. Wylądowałem u medyka i byłem na Aronię śmiertelnie obrażony. Ale ona naprawdę miała wyrzuty sumienia i odwiedzała mnie niemal non stop. Potem to się jakoś potoczyło.
Zakwitce niemal zrobiło się słabo, gdy słuchała tej opowieści. Oczyma wyobraźni już widziała, jak ona sama dostaje gigantycznym kamieniem od jakiejś mądrej, ładnej koleżanki, a potem zostają BFF na zawsze i wspólnie rządzą calutkim Tenebrisem.
— Ojej — wysapała cichutko, wielkimi oczami wpatrując się w Cytrynowego Liścia.
Zastępca klanu, widząc jej minę, posłał jej delikatny uśmiech. Zapadła między nimi krótka cisza.
— Wiesz co, tato… — Gdy Zakwitka otrząsnęła się, odwzajemniła uśmiech ojca. — Idę szukać mojej przyjaciółki. Życz mi powodzenia! Kocham Cię!
Błękitne ślepia Cytrynowego Liścia zajaśniały jeszcze mocniej, gdy usłyszał słodkie wyznanie swojej córeczki.
— Ja ciebie też, Kwiatuszku.
Jednakże jego słów Zakwitka już nie usłyszała, bo była zbyt pochłonięta własnymi pomysłami i wyobrażeniami. Wkrótce, gdy wybiegła z legowiska wojowników, wbiegła do najbliższego pomieszczenia, krzycząc z całych sił jasny komunikat:
— SZUKAM NAJLEPSZEGO PRZYJACIELA! — szczekała piskliwie. — PROSZĘ SIĘ ZGŁASZAĆ DO ŻŁOBKA, W PORZE KOLACJI DNIA DZISIEJSZEGO, PO WIECZORNYM POLOWANIU WOJOWNIKÓW. DZIĘKUJĘ ZA WYSŁUCHANIE!!! DO ZOBACZENIA!!! POZDRAWIAM, ZAKWITKA!!!

<Ćmia Łapo?>
[904 słów: Zakwitka otrzymuje 9PD]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz