30 czerwca 2022

Od Białego Kruka CD Omszonej Krtani

Kiedy próbował zaczerpnąć kolejne chwiejne oddechy, czuł jakby na jego klatce leżał niewyobrażalny ciężar. Wszystkie ostatnie wydarzenia uderzyły w niego ze zdwojoną siłą, niczym potwór, który właśnie zmasakrował ciało jego byłej przyjaciółki. Nie chciał na to patrzeć, ale jednocześnie jego wzrok świdrował zwłoki, niezdolny do zaczepienia się na czymkolwiek innym. Jak przez mgłę słyszał słowa Omszonego, ale nie potrafił powiedzieć, co oznaczały. W głowie miał jedynie tępe pulsowanie krwi i chaotyczne bicie własnego serca.
Gdy jednak ciepły pysk Ognistego zbliżył się do niego, wszystkie zebrane w nim emocje puściły. Czarne myśli zalały go, podsuwając złość kolejno na siebie, burego psa, wszystkie minione wydarzenia. Miliardy scenariuszy i „Co by było, gdyby…?” osnuły niczym mgła na jego zazwyczaj chłodne, logiczne myślenie.
Wtulił się w przyjaciela, nareszcie uciekając spojrzeniem od traumatycznego widoku. Łzy polały się z jego oczu, jak jeszcze nigdy. Może czekały przez cały czas na ten konkretny moment?
W swojej rozpaczy nawet nie zauważył, jak bardzo rozłożył tą reakcją Omszonego. Zapomniał zupełnie, że nigdy nie zdarzało mu się przy nim płakać. Nie miało to jednak w tej chwili najmniejszego znaczenia. Za bardzo potrzebował go teraz obok.
— Lepiej? — wyszeptał bury, gdy nakrapiany ucichł.
Brzmiał przy tym, jakby zabrakło mu tchu. Pierwszy raz w jego głosie pojawiło się tyle troski. Na ten dźwięk dalmatyńczyk tylko mocniej przycisnął się do niego.
— Niespecjalnie — wymamrotał, ale już sam jego powrót do świadomości uspokoił nieco drugiego wojownika.
— Chodźmy stąd — odparł dość stanowczo Ognisty, jakby chciał w to wpleść „Odejdziemy od tego i wszystko będzie dobrze”. — Dasz radę?
Biały wziął kolejne dwa, tym razem głębokie wdechy i powoli się od niego odsunął. Pokiwał smętnie głową. Odruchowo chciał znów zwrócić się w stronę drogi, jednak Omszony szybko mu ją zasłonił.
— Chodźmy na tę łąkę przy pastwiskach, mnóstwo tam sałaty. Przyda się teraz nam obu — powiedział, jakby chcąc ukryć w tym, to, co przed sekundą zrobił.
Znów odpowiedziało mu jedynie skinięcie. Pierwsze kroki były dla Kruka szczególnie ciężkie, jakby ktoś na łapach dołożył mu kilka kilo. Kiedy jednak rozruszał nieco spięte mięśnie, było lepiej. Ledwo pamiętał, jak dotarli do wspomnianego wcześniej miejsca. Wszystko zdawało mu się nie do końca realne.
Usiedli na trawie i zanim Biały się obejrzał, rozwiązali problem w najbardziej typowy dla siebie sposób, spijając nieco gorzkawą substancję z okolicznych roślin. Wszystko znów wróciło do tej chwiejnej, uronionej równowagi.
Położyli się bok w bok, pozwalając, by ta sztuczna wesołość, powoli wygasiła poprzednie emocje.
— Myślisz, że to, co zrobiłem, czyni mnie złą osobą? — zapytał w pewnym momencie nakrapiany dość beznamiętnie.
Omszony spojrzał na niego z niezrozumieniem.
— Przecież sama wleciała pod ten samochód, nie kazałeś jej biec jak kretynce. — Parsknął.
Biały westchnął. Wiedział, że Ognisty miał do tego wszystkiego zupełnie inne podejście, ale w tym momencie miał wrażenie, że pies nawet nie próbował postawić się na jego miejscu.
— No… — wymruczał w odpowiedzi, mając problem z wyartykułowaniem swoich myśli. — Ale… Gdyby nie ta kłótnia, to by nie musiała tak biec. Mogłem to zrobić o wiele lepiej.
— To ona się zesrała i darła na ciebie mordę — odparł nieugięcie Mech, wywracając oczami.
Dalmatyńczyk dawno nie miał takich problemów z przekazaniem przyjacielowi swoich myśli. Miał ochotę wykrzyczeć mu prosto w pysk, jakim jest idiotą, jak śmie tak to bagatelizować. Nic by to jednak nie dało poza niepotrzebną kłótnią, a Kruk stracił już dostatecznie dużo bliskich. Mruknął cicho i wtulił się w burę futro, jakby to rozwiązywało wszystkie jego problemy.

✧─── ・ 。゚★: *.✦ .* :★. ───✧

Gdy wracał do obozu był jedną wielką pustką. Miał wrażenie, że wszelkie uczucia, myśli, czy nawet bicie serca całkiem z niego uleciały. Chciał czuć po tym żal, smutek, rozpacz, ale nie był w stanie, nawet kiedy mijały kolejne godziny. I nie było ważne, jak bardzo Omszony starał się tego dnia przy nim być.
Sunął niczym biała zjawa ciemną ulicą. Plama na tle czarnego asfaltu. Było tak późno, że ciężko było doszukiwać się jakiegokolwiek potwora. Może to i dobrze, bo na każdy jego dźwięk w oddali, czy mignięcie świateł dalmatyńczyk zamierał. Wracało do niego z podwójną siłą wydarzenie minionego dnia. Koszmar, który przeżywał raz po raz.
Znajdował się blisko pewności, że jest przeklęty. Jak inaczej można było to nazwać? Cynamonowa nie była taka jak wcześniej, nieważne jak blisko by się tego nie znalazła. Coś w niej pękło. Bananowa Skórka poległa w bitwie z Piaskową Marą. Biały nigdy nie był w stanie jej powiedzieć, jak ważna dla niego była. Nie będzie mógł już jej powiedzieć, jakim szacunkiem ją darzył, mimo swojego często skandalicznego zachowania. Chmurna… O niej nakrapiany nie był w stanie nawet myśleć. Ta rana była zdecydowanie zbyt świeża, by zacząć ją rozdrapywać. Jedynym, którego to całe szaleństwo nie dopadło był Ognisty. Z każdym jednak kolejnym zranionym psem, Biały coraz bardziej się o niego martwił. Nie był w stanie racjonalnie tego wytłumaczyć, ale stale gdzieś z tyłu jego głowy pojawiała się myśl, że i jemu coś może się stać.
Nawet nie zauważył, gdy znalazł się obok stajni. Myślał jedynie o ułożeniu się w pchającym sianie i odespaniu tego całego męczącego go lęku. To właśnie ta niemoc, która ogarniała wszystkie jego mięśnie wydawała mu się najgorsza. Jej nie był w stanie przezwyciężyć. Zanim jednak zdążył przekroczyć próg stajni, zderzył się z dość dużym impetem z jakimś większym od siebie psem. Kruk sapnął cicho, cofając się o krok.
— Prze-przepraszam — usłyszał niewyraźne, nerwowe mamrotanie.
Od razu zrozumiał czyj to głos, a gdy podniósł wzrok na jego właściciela, wszystko się potwierdziło. Gołębie Żebro. Nigdy nie przepadał za tym… w jego oczach kompletnym tchórzem. Miał wrażenie, że pies sam sobie wymyśla problemy, niepotrzebnie panikuje i zwyczajnie sam się tym krzywdzi. W pierwszym odruchu chciał na niego zawarczeć, kazać uważać na łapy, po czym zwyczajnie minąć. Znów jednak irytację zastąpił u niego poprzedni stan.
— To n-nic — odparł cicho, dopiero gdy usłyszał swój złamany głos, zauważył, że sam mocno drży.
Nie potrafił już tego ukryć, w sekundzie wszystko zaczęło w nim buzować z podwójną siłą. Miał wrażenie, że jedna drobna rzecz dzieli go od płaczu.
Gołąb uniósł nieśmiało głowę, spoglądając z zaskoczeniem na dalmatyńczyka, który z każdą kolejną chwilą wyglądał na bardziej zrezygnowanego. Ciężko było powiedzieć, co było bardziej niespotykane, brak opryskliwości z jego strony, czy aż takie roztrzęsienie.
— Coś się stało? — zapytał niepewnie bury pies, jakby za samą tylko sugestię o tym miał zostać zrugany.
Nie była to obawa bezpodstawna, w każdym innych warunkach zostałby po prostu wyśmiany. Teraz jednak odpowiedziało mu westchnienie, które w rzeczywistości było głównie próbą uspokojenia się.
— Tak, wiele rzeczy — wymamrotał Biały, mając wrażenie, że cały ciężar tego wszystkiego spadł na niego ze zdwojoną mocą.
Starszy wojownik spoważniał nieco, jakby chciał zdusić w sobie cały strach, jaki w tej chwili go ogarniał i zadał kolejne pytanie:
— Chcesz o tym pogadać?
Nakrapianemu całkiem odjęło mowę. Zrobiło mu się aż głupio. Musiał wyglądać okropnie, skoro pies, który prawdopodobnie nawet go nie lubił, w końcu nie miał do tego powodów, proponował mu coś takiego.
— Nie musisz się nade mną litować — powiedział powoli.
Gołąb jednak wyglądał zadziwiająco pewnie, prawie jak nie on.
— Nie lituję, tylko martwię i mi też się przyda trochę powietrza — odparł.
Z tym już dalmatyńczyk nie miał siły się kłócić. Zabrakło mu pomysłów, wymówek. Skinął jedynie łbem i obok burego ruszył w stronę pastwisk. Zawsze kojarzyły mu się ze spokojem. Przeskoczył nad ogrodzeniem, przeszedł kilka metrów, po czym położył w chłodnej, jesiennej trawie. Obaj milczeli chwilę, nie wiedząc, od czego zacząć tę rozmowę, którą przeważnie powinni odbywać ze sobą bliscy. Ich dwójka w tamtym momencie jednak odczuwała ich znaczący brak.
— Widziałem dzisiaj — zaczął w końcu Kruk, chociaż po tych dwóch pierwszym słowach chwilowo się zawahał. — jak jeden z potworów uderza w Chmurny Zmierzch.
Powiedzenie tego na głos jeszcze dobitniej stawiało krzyż nad jej zwłokami. Gołąb nie odpowiedział od razu, potrzebował chwili, by jakoś przyjąć tę informację. — Była ci bliska? — zapytał w końcu bardzo ostrożnie.
Biały znów westchnął i skinął głową.
— Przyjaźniliśmy się, chociaż ostatnio trochę się to psuło. Pokłóciliśmy się, bo… bo powiedziała, że będzie mieć ze mną szczeniaki. — Zmarszczył przy tym nos, nadal nie mogąc przejść z tą informacją do porządku dziennego. — Kiedy powiedziałem, że jej nie kocham i ich nie chce, zaczęła biec w stronę swojego klanu i… W zasadzie myślałem, że będzie mocniej krwawić.
W tym momencie może ta informacja była całkowicie zbędna, ale z jakiegoś powodu utkwiło to w głowie Wietrznego.
Zerknął na drugiego wojownika, który lekko zadrżał. Gołąb otworzył na chwilę pysk, ale szybko go zamknął, wzdychając. Przysunął się nieco do nakrapianego.
— To... To musiało być straszne — mruknął, ogarnięty bezsilnością. — Czujesz się winny? — spytał łagodnie.
Ze wszystkich pytań, tego chyba czarno-biały spodziewał się najmniej. Jakim cudem ten… w zasadzie prawie całkiem obcy mu pies tak dobrze trafił w czuły punkt.
— Już nie — wyznał zgodnie z prawdą. — Zachowywała się jak wariatka, a ja.... ja wcale nie kazałem jej wbiegać pod tego potwora.
Większy wietrzny westchnął. Naprawdę chciał mu wierzyć.
— To... Był nieszczęśliwy wypadek — powiedział zerkając na nakrapianego, ciągle ze spuszczoną głową. — Jak zareagował Klematisowa Gwiazda?
Biały nagle zesztywniał, kierując swój wzrok w bok, byle nie na swojego rozmówcę.
— Nie wiem? — wymamrotał.
— Nie... powiedziałeś mu?
Syn Cynamonowej Pestki poczuł jakieś nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Było podobne do tego, jakby właśnie bardzo Gołębia rozczarował, ale czemu miałoby zależeć na zdaniu kogoś takiego? Wykrzywił pysk w grymasie.
— Pewnie, że nie. Myślisz, że chciało mi się po tym tłuc na tereny Wodnych? — odparł nieco zbyt opryskliwie, a gdzieś z tyłu jego głosu czaiła się histeria.
Gołąb znów się spiął, przyjmując postawę jakby Biały miał go uderzyć.
— Nie, przepraszam... — wymamrotał.
Nakrapiany skinął lekko głową. Milczał dłuższą chwilę, niezdolny nawet do oddychania, dlatego gdy w końcu mu się to udało, zaczerpnął powietrze wręcz łapczywie.
— A ty czemu łazisz sam po nocy? — zapytał już delikatniej, wręcz jakby chciał się zrehabilitować za poprzednie słowa i dać znać, że go to naprawdę obchodzi. Bury nerwowo spuścił wzrok. Dreszcz przeszedł mu po całym kręgosłupie.
— Nie mogę zasnąć.
Słychać było, że kryje się za tym coś więcej, a nakrapianemu aż zrobiło się głupio, że jedynie on wylewał swoje problemy, dlatego postanowił podrążyć.
— Tego akurat się domyśliłem. Co cię męczy? — dopytał.
Gołębi jednak nie zamierzał mu tego nijak ułatwiać, przez moment milczał, jakby szukając odpowiednich słów.
— Mam… Koszmary — wyznał.
Dalmatyńczyk westchnął.
— A kto ich nie miewa? — mruknął, bardziej do siebie, po czym dodał nieco uprzejmiej. — Co ci się śni?
— To... Skomplikowane — mieszał się dalej bury.
— Daj spokój, ty słuchałeś mojego narzekania. — Nie chciał widzieć tego w inny sposób. — To ja mogę posłuchać trochę twojego, nawet jak nie będzie miało sensu. Starszy wietrzny westchnął, uderzając nerwowo ogonem o trawę.
— Wciągnąłem się w niezbyt... Moralne interesy — wymamrotał, zerkając na swoje blizny na bokach.
Nakrapiany popatrzył na niego z jawnym zaskoczeniem.
— Ty i jakieś lewe porachunki? Okej, tego się nie spodziewałem. — Nieco się ożywił, przysiadając naprzeciwko psa, by móc mu się dokładniej przyjrzeć. — Opowiadaj, jestem ciekawy.
Gołąb jednak na niego nie patrzył. Grzebał tylko nerwowo łapą w ziemi.
— Biały Kruku, naprawdę nie wiem, czy powinienem.
Syn Cynamonki przekrzywił głowę na bok. Całkiem nie rozumiał takiego zachowania i, co to wszystko miało w ogóle wspólnego z koszmarami.
— Wiesz, sny to tylko sny — powiedział mało elokwentnie. — Nic w nich nie dzieje się naprawdę, mało kiedy można nad nimi zapanować, więc to nie twoja wina, że śni ci się to, a nie coś innego.
Drugi pies jednak nie wyglądał na przekonanego jego słowami. Nie było w tym zresztą nic dziwnego, bo ich poglądy od zawsze różniły się jak dzień i noc.
— Gdyby to było takie proste, to naprawdę wiele rzeczy byłoby inaczej. — Bury westchnął ciężko. — I... Przecież wychowali cię medycy, jak możesz mówić takie rzeczy?
Gdy tylko padło „medycy”, Biały wywrócił oczami. Oczywiście, że jego wierzący towarzysz nie mógł powstrzymać się od wytknięcia mu tego. W głowie mu się nie mieściło, że nakrapiany po ziemi stąpał twardo, nie był przekonany do bzdur o Gwiezdnych, nie ważne, ile razy o nich słyszał.
— To, że mnie wychowali, nie znaczy, że muszę od razu wierzyć w te wszystkie ich opowiastki. Zresztą, nawet jeśli Gwiezdni istnieją, to na bank mnie nienawidzą. — Zaśmiał się nerwowo, chcąc odwrócić to wszystko w żart.
Nie można jednak było powiedzieć, że całkiem w to nie wierzył. O jakiejś sile nadprzyrodzonej robiącej mu na złość faktycznie rozmyślał dość często.
Gołębiowi włosy na karku stanęły dęba.
— Czemu tak mówisz? — zapytał zlęknionym tonem.
Nakrapiany zabujał się w tył i w przód, znów chichocząc. Zdawał się nic sobie nie robić z reakcji burego, ale całkowicie mijało się to z prawdą. Miał wrażenie, że jeśli nie zareaguje jak zwykle śmiechem, zacznie się trząść lub płakać.
— Bo tak jest! — odparł — Albo to, albo jestem przeklęty! Kogo nie polubię, to coś mu się dzieje. Wariuje, umiera… — Nagle cała pewność i wesołość z niego uleciała. — Tylko Omszona Krtań jeszcze tym nie oberwał.
Kiedy ta myśl pojawiła się w jego głowie, przestało być to w jakikolwiek sposób zabawne, stało się jedynie mrożąco przerażające. Z lekkiego otępienia i smutku, wyrwało go niespodziewane pytanie drugiego wietrznego, który chciał jedynie ustalić, czy dobrze rozumie, co jest między nimi.
— To... Twój chłopak?
To pytanie strasznie mocno strzeliło Białego. Drugi raz tego dnia zostało mu podsunięte, co czuje do Ognistego. Po raz kolejny jego serce mocniej na to zabiło i sam nie wiedział, co odpowiedzieć. Zbyt wiele wątpliwości, domysłów go otaczało.
— co? Nie, nie, my... — zaprzeczył zdecydowanie zbyt szybko, by było to naturalne, ale zaraz po tym z westchnieniem spróbował się wytłumaczyć. — Tylko się przyjaźnimy. Chyba. To trochę skomplikowane.
Gołąb bez problemu zauważył, że temat jest dość grząski, przez co nerwowo wbił wzrok w podłogę.
— Przepraszam — wymamrotał, na co jego rozmówca skinął głową. Bury milczał chwilę, próbując poukładać myśli, a po chwili dodał: — Dlaczego „jeszcze„?
W pierwszym momencie syn Cynamonki nie miał pojęcia, czego dotyczyło pytanie. Miał wrażenie, że najbardziej pasowało do tego „Dlaczego jeszcze się przyjaźnicie?„ albo „Dlaczego jeszcze nie jesteście razem?”. Dopiero po kilku sekundach zrozumiał, że tyczyło się to zdania, że Omszonemu jeszcze nic się nie stało. Cała, lekko niezręczna energia uleciała z niego, zastąpiona znów napływającym przeciążeniem.
— No wiesz — zaczął niespokojnym tonem. — skoro na razie każdego po kolei to spotkało... pewnie i na niego przyjdzie moment.
— To... Chyba trochę niemile tak myśleć o swoim przyjacielu — upomniał go Gołąb.
Białego zmroziło na chwilę.
— Nie chcę, żeby mu się coś stało — pokreślił od razu stanowczo. — Jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu i chcę, żeby był bezpieczny, ale… Zwyczajnie przestaje w to wierzyć.
Nie o to jednak chodziło buremu psu.
— Ja... — zaczął, choć mówił bardzo niepewnie. — Myślę, że manifestacja ma naprawdę wielką siłę i jeśli będziesz tylko powtarzał w głowie to, że... coś mu się stanie to myślę, że nie skończy się to dobrze.
Nakrapiany milczał chwilę, układając to sobie w głowie. Te informacje na tak wielu frontach przeczyły jego myśleniu. Tak bardzo chciał się po prostu wkurzyć na drugiego wojownika, a jednak nie mógł. Słowa Gołębia kołatały mu raz po raz. „Jeśli będziesz tylko powtarzał w głowie to, że... coś mu się stanie to myślę, że nie skończy się to dobrze”.
Po chwili zadumy w końcu wstał, zrobił kółko i położył się obok Gołębia na trawie. Potrzebował rozchodzić znów zdrętwiałe ze stresu mięśnie.
— Mówisz, że tak często go wyzywałem od idiotów w głowie, że stał się jednym z nich? — zażartował w końcu, chcąc nieco rozładować atmosferę.
Tak nagły żart, zaskoczył starszego Wietrznego. Zerknął na towarzysza, nie wiedząc, jak interpretować jego zachowanie.
— To... Nie do końca tak działa — stwierdził.
Biały jedynie westchnął. Tym razem łaskawie odpowiedział wprost.
— Wiem, to był żart — odparł, jakby to było oczywiste. — Kazałeś mi nie myśleć, że coś się stanie, więc zmieniam temat. Może po prostu powiesz co u ciebie?
Takie nagłe przekierowanie rozmowy także wybiło burego z rytmu.
— Umh... Staram się być dobrym wojownikiem — powiedział niepewnie. — Ja i mój chłopak... Byliśmy ostatnio w sadzie.
— O, masz chłopaka? — Nakrapiany nawet nie krył, że nie ma zielonego pojęcia o życiu drugiego wojownika.
— No... No tak! Kijankową Kałużę — ożywił się nieco Gołąb.
Nakrapiany jednak na to imię lekko się skrzywił.
— Mh — mruknął na potwierdzenie, że wie kto to, ale szybko dopytał już sympatyczniej — Jak było? Rzadko tam chodzę.
— Całkiem przyjemnie, choć... Chyba wolałbym nie wracać po ciemku — przyznał większy pies z cichym westchnieniem.
— Mogliście już tam zostać do rana — odparł Biały, rozbawionym tonem.
Nie widział w tym najmniejszego problemu. Jemu bardzo często nie chciało się wracać, gdy został z Omszonym i Ognisty praktycznie nigdy nie protestował na wspólne nocowanie pod gwiazdami lub w polu. Takie momenty były szczególnie miłe.
— Kijanek nalegał, by wrócić i no…
— I pewnie ciężko było mu odmówić — dopowiedział sobie syn Cynamonki. — Między wami też jest taki... Że wiecznie go nosi i ciągle z czymś wyskakuje?
— Trochę tak — przytaknął bury, nerwowo kładąc jedną łapę na drugą. — Choć przynajmniej dzięki temu nie siedzę ciągle w obowiązkach.
Nakrapiany starał się z całej siły, by nie było widać po nim niechęci do tego osobnika, ale nic nie potrafił na to poradzić. Zawsze wydawał mu się podobny do Omszonego, tylko jakiś gorszy. Wydawał się bardziej sztuczny, wymuszony, starający się na siłę.
— Strasznie mnie tym irytował na patrolach. Szczególnie jak się nad czymś upierał — przyznał. — Ale skoro tobie to odpowiada... to chyba lepiej trafić nie mogłeś. Nie chciał mimo wszystko, by Gołąb poczuł się źle, słuchając wyzwisk na temat Kijanka. Tej nocy w końcu okazał mu naprawdę sporo wsparcia, należało mu się, chociaż kulturalne wysłuchanie, co u niego.
— Mhm... — zamruczał bury, wzdychając.
Wbił wzrok w gwiazdy, zamyślając się nad czymś. Biały miał wrażenie, że jednak nieco go uraził swoim podejściem lub tak różnymi poglądami. Zerknął na większego wojownika, ale zanim zdążył coś powiedzieć, wymsknęło mu się potężne ziewnięcie. Ten dzień strasznie go zmęczył.
— Chyba obrabianie tyłków będziemy musieli przełożyć na inną noc — zażartował, wstając.
Trochę go to zaskoczyło, ale ciemne oczy od razu zwróciły się w jego kierunku.
— Idziesz już spać?
Dalmatyńczyk skinął głową.
— Spałem dzisiaj pół dnia, ale przesadziłem trochę z... hm, poprawianiem sobie humoru po wypadku, więc padam na pysk — wyjaśnił, a po chwili wahania dodał: — Dobranoc.
— Dobranoc, Biały Kruku — padła cicha odpowiedź.
Nakrapiany zerknął jeszcze raz na drugiego wojownika, skinął mu jeszcze raz głową i wrócił najciszej, jak potrafił, do stajni. Westchnął ciężko, opadając swoje posłanie. Ta niespodziewana rozmowa wydawała mu się naprawdę miła i podświadomie trochę żałował, że ta z Omszonym nie wyglądała podobnie. To on był mu najbliższy i z nim chciał dzielić takie chwile. Często myślał, by poruszyć z Ognistym tak wiele spraw, ale aż za bardzo wiedział, że zostanie to zbagatelizowane albo wyśmiane. Taki już był Mech. Potrafił być świetnym przyjacielem, ale gdy tylko Wietrzny zahaczał o poważniejsze tematy, bury miotał się jak ryba wyciągnięta z wody. Biały zdążył się już do tego przyzwyczaić, niemniej chwilowa zmiana towarzystwa była dość ciekawa.
<Omszony?>
[3059 słów, Biały Kruk otrzymuje 30 punktów doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz