— Maaamooo! — wołała, ale odpowiadało tylko echo. — Taaatooo!
Przez pierwszą godzinę myślała, że ktoś na drugim końcu tunelu próbuje ją przedrzeźniać. Bo w jakim innym celu miałby odkrzykiwać te same słowa w kółko i w kółko? Irytowała się, fukała, a czasem nawet znajdowała się na granicy płaczu. Co za okropny potwór robił sobie z niej żarty, kiedy była śmiertelnie przerażona nowym otoczeniem?
Z czasem jednak suczka zaczęła rozumieć, że to jej własny głos odbija się gdzieś daleko i wraca. Tak też wyciągnęła wniosek, że jaskinia musi się kończyć... gdzieś. Nie była pewna, jak długo musi iść, ale wiedziała, że w końcu wydostanie się z ciemnicy. Słyszała wszystkie, nawet najdrobniejsze dźwięki. Najmniejsza kropelka wody spadająca z nieszczelnego sufitu nie śmiała umknąć jej uwadze. Im dłużej znajdowała się w podziemnym labiryncie, tym bardziej jej zmysły się wyostrzały. Słyszała bicie własnego serca i szum krwi. Miała wrażenie, że słabnie. W dodatku nieludzko bolała ją tylna połowa ciała, nogi odmawiały posłuszeństwa. Stawiało koślawo krok za krokiem, czasem kulejąc i kołysząc się na boki. Męczyła się za każdym razem, gdy traciła równowagę. A działo się to średnio co dziesięć minut. W którymś momencie odniosła wrażenie, że powietrze z płuc zaczyna gdzieś umykać jak z przebitego balonika. Powoli, boleśnie, przez świszczący pysk.
Żałowała, że nie była ostrożniejsza. Mogła nie zaglądać do szpary pod torami. Nawet nie zdążyła zareagować, gdy ziemia osunęła jej się spod łap i runęła w dół. Upadek bolał, bo wylądowała na sztywnych łapach. Spięta ze stresu, długo nie mogła się pozbierać. Leżała i krzyczała, póki nie zaczęło ją skrobać w gardle, a każde kolejne słowo dławiła zyskująca na sile chrypa. To właśnie wtedy wstała, by zaryzykować i ruszyć tunelem. Gdy przełyk przestał nieco szczypać, ponowiła wołanie rodziców, tym razem ciszej i rzadziej. Odpowiadało tylko echo.
Zaryła pyskiem o ziemię, mając w głowie zapętlone wspomnienie upadku z wysokości. Dookoła kręciła się cała armia pająków. Bała się, gdy zaczęły wspinać się po jej ciele. To było nieprzyjemne. Obawiała się, że cała ta pajęcza mafia pożre ją żywcem. Tylko że nie miała już siły, by się chociaż otrząsnąć i zrzucić pasażerów na gapę. Miała wrażenie, że jest jej coraz ciężej, jakby robactwo ważyło więcej niż powinno. Szczenięce powieki wkrótce opadły, a Dofinka odpłynęła. Nawet nie zauważyła, kiedy straciła przytomność.
Obudził ją nieznajomy zapach. Nie miała jednak wystarczająco dużo energii, by rzucić okiem na to, co dzieje się dookoła. Wiedziała tylko, że frunie, bo nie czuła gruntu pod łapami. Zasnęła na dłużej. Podobne kilkusekundowe pobudki nawiedziły ją jeszcze kilka razy. Podczas jednej z nich, czuła w pysku dziwny posmak nieznanego zioła. Nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić jego smaku, bo język miała suchy i sztywny niczym badyl.
W końcu, zdawało by się, że bardzo gwałtownie, poczuła trawę pokrytą rosą, łaskoczącą po nosie. Zbudzona kichnięciem, poczuła nagły przypływ stresu. Była w nieznanym miejscu, otoczona przez obce psy. Przestraszyła się i poderwała, próbując przybrać pozę ostrzegawczą, ale kto bałby się takiego chucherka? Zaszczekała i położyła po sobie uszy. Nie podobała jej się ta sytuacja. Nie mogła sobie przypomnieć, jak tutaj dotarła ani co wydarzyło się przed zapadnięciem w długi sen. Zupełnie, jakby ktoś wziął olbrzymią gumkę i wymazał wszystko z jej szczenięcego łebka. Czyżby uderzyła w coś lub została uderzona prosto w głowę?
— Spokojnie, mała istotko. Jesteś już z nami bezpieczna. Jesteśmy wysłannikami Gwiezdnych, ich oczami w świecie żywych. Twoim przeznaczeniem było znaleźć się wśród nas i głosić ich mądrości. — Obca samica wyrosła przed nią znikąd.
Dofinka nie rozumiała niczego. Jacy Gwiezdni? Jakie przeznaczenie? Kim w ogóle była miodowa samica, która do niej mówiła? Mała suczka usiadła, jednak przez osłabienie szybko upadła na bok, przez co w powietrze wzbiły się niewielkie ilości kurzu i pyłu. Czuła, że bardzo zaschło jej w gardle. Żołądek także upomniał się o swoje, bulgocząc i warcząc.
Szczenię spojrzało zagubionym wzrokiem na nieznajomą. Po kilku sekundach ciszy, ta wyglądała, jakby nagle doznała olśnienia i zawołała jednego ze swoich towarzyszy, który przyniósł niewielką przepiórkę. Położył ją pod nosem młodego owczarka i oddalił się, by nie przeszkadzać w spożywaniu posiłku. Dofinka powoli zaczęła skubać mięso ledwo wyrośniętymi kłami i mielić je, dokładnie, wolno, aby wreszcie przełknąć. Traktowała tak każdy pojedynczy kęs. Nie z ostrożności, bo była na to zbyt naiwna, a z braku energii i doświadczenia w żywieniu się mięsem.
Czuła niepokój, bo nie potrafiła przypomnieć sobie niczego. Starała się. Zawieszała się pomiędzy przeżuwaniem kawałków ptaka, wytężając swój mały móżdżek do granic możliwości. I nic. Chwilami chciała płakać i traciła ze stresu dech. Jak to możliwe, że teraz miała nawet wątpliwości w to, jak się nazywa? Kim była, skąd się wzięła?
— Zacznijmy od początku, Dofinko.
Suka, która wcześniej prawiła jej dziwne kazanie, wróciła. Dofinka... A więc tak się nazywała. Coś jej zaświtało. Najwyraźniej musiała jej się przedstawić, ale kiedy? Czy to była jej matka? Suczka była skonsternowana i średnio przekonana co do autentyczności tego, co właśnie rozgrywało się na jej oczach. Może wciąż śniła? Nie opuszczały jej ani nerwy, ani wątpliwości. Cały czas leżała spięta, lekko pochylając głowę nad rozerwaną przepiórką.
— Proszę pani, a kim pani w ogóle jest? — przemówiła wreszcie zachrypniętym głosem.
Pysk suki rozświetlił delikatny uśmiech, którym nieco uspokoiła szczenię. Może nie miała złych zamiarów, może była jej rodziną? Nie wyglądała na kogoś złego. Czemu miałaby chcieć skrzywdzić jakiegoś dzieciaka?
— Cieszę się, że pytasz. Jestem Gwiezdny Nektar, kapłanka grupy wybrańców samych Gwiezdnych. Wstąpienie w nasze szeregi to największy zaszczyt, jaki może spotkać psa. Będę twoją opiekunką, nauczę cię wszystkiego i przekażę tak dużo wiedzy, ile tylko będę w stanie.
Brzmiało wiarygodnie.
[903 słowa, Dofnika otrzymuje 9 punktów doświadczenia i wjeżdża z buta do Kultu.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz