7 czerwca 2022

Od Judaszowca do Bożodrzewu

To była ta jedna, święta noc. Niebo było bezchmurne, słońce dawno schowało się za horyzontem, kierując się na drzemkę. Ustąpiło miejsca księżycowi i gwiazdom, które pod jeno nieobecność doglądały swoim czujnym okiem miasta i wszystkich psów. Przodkowie szeptali między sobą o wszystkim i o niczym. O losie Klanów. O ich potędze. O złych psach, które biegały po świecie żywych. Zdecydowały się poskromić ich wszystkich. Jeden z nich, duży, czarny pies zaproponował coś, na co wszyscy przystali z niewyobrażalnym zachwytem i podziwem. Ich zadowolone szczekania przerwał jeden z nich, wyglądający na najstarszego. Jednym ruchem łapy uciszył zebranych i uniósł znacząco łeb do góry. Zamknął ślepia i powąchał powietrze. Nikt nie ważył się mu przerwać chociaż najmniejszym szelestem.
— Niedługo narodzi się on. Ten pies, który nie powstał przez zwyczajny akt zakochanych. — rozpoczął spokojnym głosem, wciąż nie otwierając oczu. — On będzie niósł w swych łapach naszą potęgę. Poskromi wszystkich, którym zachciało się złamać nasz kodeks. Zniszczy każdego, kto odszedł od gwiazd. — z każdym słowem jego głos stawał się coraz twardszy. — Nie będzie żadnym wysoko postawionym psem, nie będzie owiany sławą od narodzin. Narodzi się w zwyczajnej rodzinie, jako jeden z tłumu. Będzie jednak sprawiedliwością, jedyną słuszną karą dla bezbożnych. Naszym synem i największym cudem. 
Psy zawyły równo jak w chórze, tupiąc łapami, machając ogonami. Wzbudziły ogromną chmurę pyłu i kurzu. Pojawił się w niej cień, który rozciągał się do kształtów psich ciał. Wysoki border? Niski jamnik? Masywny jak skała mastiff? Chudy jak patyk chart? Nie. W końcu plama przybrała kształt niewielkiego, przeciętnego psa. Jednego z wielkiej zgrai, niewyróżniającego się niczym specjalnym. Takiego, co wtapia się w otoczenie i nikt go nie zauważy. 
Wszyscy skinęli łbami, patrząc na swoje dzieło. Byli zgodni, że jest idealne. Pies pod cienistym kapturem przedarł się przez nocną łunę. Płynął w atmosferze jakby w strumyku, kręcił się w tańcu, czekając, aż opadnie na ziemię. Patrzono na niego z dumą, dopóki jego ciemna sylwetka nie zniknęła pomiędzy drzewami okalającymi tereny Tenebrisu. Zanurzył łapy w wilgotnej, leśnej ściółce. To właśnie do ciemnych został wysłany półbóg, który odmieni losy tego świata. Biegł przez puszczę, czując w sierści wiatr. Brał pierwsze oddechy, smakując powietrza. Szmery Coelum dodawały mu siły. Znał swoje przeznaczenie. Wiedział, że musi się z nim spotkać. Gdy tylko dotrze do obozu, nic nie będzie takie same. Już widział słaby zarys sylwetek zaciekawionych wojowników. To wszystko było już na wyciągnięcie łapy...
— Juda, nie obijaj się. — ze snu wyrwała go biała suczka. Zawarczał we wściekłości, czując, jak dreszcz próbuje wydrzeć się przez jego grzbiet. Jak ktokolwiek śmiał przerwać mu przepowiednię? Coelum miało mu coś do pokazania. Jego własne narodziny. Najwspanialsze ze wspomnień, jakie mógł zachować. Był wybrańcem. Musiał wypełnić swoje przeznaczenie. A wszystko to potwierdzało. Od zawsze wiedział, że jest wspaniały. Jak najjaśniejsza gwiazda wskazująca zabłąkanym drogę. Kto wie, co jeszcze by mu pokazali przodkowie, jakby ten lisi móżdżek nie zepsuł wszystkiego! 
— Przestań! Zrujnowałaś mi najwspanialszą chwilę mojego życia! — odsłonił zęby. 
— Tak? To fantastycznie. — suka ziewnęła. 
— Coelum miało mi do przekazania wiadomość, a ty to wszystko zepsułaś. 
— A zdążyli ci chociaż powiedzieć co dzisiaj na obiad? — powiedziała ignorancko, patrząc, jak brat zamienia się w wulkan. 
— Tak. — mruknął. — Pieczeń z białego psa o brązowych oczach i irytującym charakterze.
— Niesamowite. 
Przewrócił oczami. Był zażenowany. Jakim cudem obok kogoś tak niesamowitego, musiały się narodzić półmózgi?
— Jesteś głupia. 

<Bożodrzewie?>
[542 słów: Judaszowiec otrzymuje 5 PD]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz