Odkąd Dofinka zaginęła, Spalone Życzenie stała się bardziej nadopiekuńcza, niż zazwyczaj zdawała się Sokolikowi. Praktycznie nie spuszczała oczu z pozostałych szczeniaków. Jeśli jednak w najmniejszym stopniu rozumiało się rodzica, któremu zaginęło dziecko, trudno było jej się dziwić. Cóż. Jej syn tego nie rozumiał. Był po prostu zirytowany, że bez niańki nad głową, która poświęcała mu pełną uwagę, nie może rozładować energii. Dlatego właśnie coraz częściej przekierowywał ją na najbardziej destrukcyjną formę, jaką się dało. Prawie całkiem zniszczył swój koc, kawałek po kawałku dzieląc go na strzępy. Co, chyba nie trzeba mówić, nie podobało się zbytnio jego rodzicom, ale zrzucili to zgodnie na odreagowywanie stresu. Co do samej straty, Sokolik nie wiedział, jak się z nią czuje, ale szybko to zagubienie zastąpił gniew. Że Dofinka nie mogła się lepiej pilnować, że była tak głupia, by się zgubić, że teraz wszystko kręci się wokół szukania jej i płakania nad nią.
Tego poranka jednak miarka się przebrała, a z młodego awanturnika wyszła cała frustracja w formie czystej złośliwości.
— Nie, nie wyjdziemy teraz na spacer, Plusk jeszcze śpi — powiedziała po raz drugi, nieugięcie Spalona.
Szczeniak prychnął cicho.
— Zaraz może nie spać… — zaczął wrednie, ale w tym momencie ktoś podniósł go do góry.
Zanim zdążył zorientować się w sytuacji, został wyniesiony ze żłobka przez swojego ojca. Ledwo jednak wyszli przed stajnię, a młody znów stał na ziemi. Rozmarynowy potrzebował chwilę odsapnąć, przez co syn popatrzył na niego sceptycznie.
— Wyszliśmy tylko po to, żebym jej nie obudził, prawda? — zapytał.
— Wiesz, waszej mamie też przyda się chwila odpoczynku… — zaczął powoli starszy.
Sokolik jednak niespecjalnie chciał tego słuchać. Rozejrzał się, był o wiele bardziej zainteresowany, chociażby poranną pogodą, niż pouczeniami względem swojego zachowania. Był pewny, że na dłuższe zaczerpnięcie świeżego powietrza nie ma, co liczyć, bo jego ojciec niespecjalnie nadawał się do wycieczek i dlatego chciał czerpać z tego, ile się da. Słońce nagle jednak przysłonił mu dość duży cień.
— Hej, Burzowa Auro, jakie plany na dzisiaj? — zagadnął Rozmarynowy, zadziwiająco miło, nawet jak na siebie.
Postawny pies zmierzył wzrokiem najpierw jego, a potem szczeniaka, od którego od razu odsunął się krok. Nie było tego może widać z perspektywy jego bratanka, ale mało brakowało, by go nie zauważył i przydeptał.
— Ta, cześć — odparł, wyczuwając podstęp. — Wybieram się właśnie na polowanie.
Starszy skinął głową, jakby z pełnym zrozumieniem, po czym zapytał, zaskakując oba pozostałe psy:
— Może zabierzesz ze sobą Sokolika? Rozpiera go energia, a ja chyba nie dam rady sprostać wymaganiom, jakie ma do spaceru. — Zaśmiał się nieco nerwowo.
Ciężko było powiedzieć, kto miał w tym momencie głupszą minę. Wojownik, który nie miał najmniejszego doświadczenia ze szczeniakami i rzadko w ogóle ostatnimi czasy rozmawiał z bratem, a teraz dostał od niego taką propozycję. Czy może raczej maluch, który praktycznie nie znał swojego wujka i darzył niechęcią wszystkich obcych jakby dla zasady. Obaj jednak zmierzyli się prawie identycznie zaskoczonym, zmieszanym wzrokiem.
— Dajcie spokój, mam wrażenie, że świetnie się dogadacie — zachęcił ich optymistycznie Rozmarynowy, po czym zwrócił się do brata. — Tylko pamiętaj, by nie spuszczać go z oka i nie zabierać zbyt daleko, nawet jeśli…
— Tato — burknął Sokolik, nie mogąc słuchać tych porad.
— Nawet jeśli będzie cię przekonywać, że da radę — dokończył nieugięcie. — I jakbyś mógł nie wracać zbyt późno, bo Spalone Życzenie zacznie się niepokoić.
Burzowa Aura, co by nie mówić, był w szoku. Tak wielkim, że dał radę jedynie skinąć głową na to wszystko. Zdawał się nadal analizować, jakim cudem Bark wpadł na tak absurdalny pomysł i jak w ogóle znaleźli się w takiej sytuacji. Z zastanowienia wyrwało go jednak tylko odrobinę nieśmiałe pytanie:
— To… idziemy?
<Burzowa Auro?>
[586 słów, Sokolik otrzymuje 5 punktów doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz