18 lipca 2022

Od Wibrysa do Bzowej Łapy

— Wibrysie, od dziś, twoim mentorem będzie Larwa. Larwo, wierzę, że dobrze zaopiekujesz się tym młodym psem i pokażesz mu jaką ścieżkę powinien obrać, by stać się godnym wojownikiem Bezgwiezdnych.
Wszystko wokół Wibryska wydawało się nierealne. Jakby ta scena była przekoloryzowaną baśniową opowieścią, którą matka opowiadała szczenięciu, które nie może zasnąć. Barwy, dźwięki, uczucia i w sumie wszystko inne bulgotało w ogromnym metaforycznym garze z zupą, w którego samym środku pływał Wibrys. Gdzieś z oddali rozbrzmiewało skandowanie imion nowo mianowanej gromadki uczniów, a ledwo przytomny, rudo-siwy piesek potrząsnął głową i podszedł do niewielkiej wojowniczki, która, jak się domyślał, miała być jego mentorką.
 
* * *
 
Od tamtego momentu, wszystko potoczyło się jak z górki, a życie stało się proste, powtarzające się, nudne. Larwa była… najdziwniejszą mentorką, jaką Wibrys widział. Jego rodzeństwo, na przykład, wydawało się mieć całkiem normalnych nauczycieli. Oczywiście nie byli na pewno perfekcyjni, ale z tego co słyszał, nie zapominali kompletnie o swoim uczniu, ani nie patrzyli przez dobre trzydzieści sekund na nich z nieobecnym wyrazem pyska, by chwilę później wydukać coś o przyniesieniu mchu, albo pomocy w opiece nad szczeniakami, by w końcu w ciszy odejść. Wibrys odczuwał wrażenie, że suczka ciągle się go bała, nawet po kilku księżycach treningu. Pomimo prób, na jego ciekawskie pytania o świecie odpowiadała krótko, często w ogóle, spotykali się tylko wtedy, gdy odbywały się faktyczne treningi walki lub polowania, a nawet na nich wojowniczka prawie się nie odzywała. Dziś nie było takiego treningu. Dla Wibryska takie dni były teoretycznie dniami wolnymi, ale, iż był on grzecznym dzieckiem, zwykle starał się pomóc komukolwiek w okolicy. Inaczej zanudziłby się na śmierć.

Jakoś tym razem nie bardzo mógł znaleźć kogokolwiek, kto czegoś mógłby potrzebować. Zamyślił się na chwilę i przyczepił nos do ziemi. Poczuł jakiś ładny zapach! Lokalizacja źródła woni nie zajęła długo. Dochodziła ona z wnętrza legowiska medyka. Tak samo krótki, a może nawet i krótszy czas zajęło również medyczce, Kurce, zlokalizowanie jego samego.
— Co tu robisz smarku? — zapytała ostro suczka, patrząc na niego podejrzliwie. — Jeśli nie masz nic ważnego do powiedzenia, lepiej stąd szybko znikaj. To nie jest miejsce dla małych smrodów.
— Przepraszam, proszę Pani! — zająkał się pies, podwijając ogon pod siebie. — Już mnie tu nie ma.
— W sumie, skoro już tu przylazłeś i wygląda na to, że nie masz co robić, to zamiast się lenić, skocz się po trochę korzenia żywokostu i podbiał, tylko szybko. I przyswój sobie do swojej małej łepetynki, żeby nie przychodzić pod moje legowisko bez poważnej przyczyny.
Przerażony Wibrys skinął głową i straumatyzowany opuścił miejsce zdarzenia najszybciej, jak tylko potrafił. Bał się bardzo, gdy ktoś na niego krzyczał, albo miał do niego pretensje. To była główna zaleta Larwy, niewiele w ogóle miała z nim wspólnego, więc nie miała też okazji być nim zawiedziona.
— Korzeń żywokostu i podbiał, korzeń żywokostu i podbiał — powtarzał sobie pod nosem, drepcząc ścieżką poza obozem. — Skąd mam wziąć korzeń żywokostu i podbiał?
Rzadko miał okazję wyjść z obozu samemu, przez wspomniane wcześniej bycie grzecznym dzieckiem, więc świat na zewnątrz był raczej obcy. Bardzo, ale to bardzo nie chciał zawieść Pani Kurki. Już wyobrażał sobie, jak się na niego wścieknie, jeśli nie znajdzie tego, o co go poprosiła! Wibrys przecież nawet nie wiedział, jak wygląda żywokost albo podbiał. Jak się nad tym dłużej zastanowił, coś majaczyło mu na kocu umysłu. Żywokost, żywokost, żywokost… Czy nie był on fioletowy? Kiedyś miał okres w swoim życiu, który poświęcił, badając sens i znaczenie ziół, ale negatywne nastawienie Kurki do szczeniąt zdążyło go bardzo szybko zniechęcić. Szedł już dość długo, próbując przypomnieć sobie cokolwiek na temat ziół, których potrzebował. Prawdopodobnie wyszedł poza tereny Bezgwiezdnych. W końcu przystanął i spróbował wziąć się w garść. Jednej rzeczy był pewny, korzenie był w ziemi. Więc z jego dedukcji wynikło, iż jest to najlepsze miejsce, by zacząć szukać. Rozejrzał się w poszukiwaniu fioletowych kwiatków i zaczął przebierać łapkami w ziemi, zaraz pod rośliną.
— Co ty robisz? — zapytał ktoś za nim.
— Dzień dobry — przywitał osobę Wibrys, nie odwracając się nawet, by spojrzeć w jej kierunku.
— Zakopujesz ciało? — nieznajomy pies podszedł do dołu, który kopał uczeń i zaczął sięgać pyskiem ponad głowę psiaka, próbując zobaczyć, co owy robi.
— Może — krótko odpowiedział. — Czy my się znamy?
Czarno-biały pies ucichł na chwilę.
— Widziałam cię na zgromadzeniu — odparła obojętnie. — Kogo zakopujesz? — dodała po chwili.
— Czy nie jest Pani osobą, która mnie popchnęła i powiedziała, że brzydko pachnę? — zastanowił się Wibrys. — Nie było to miłe — oznajmił.

<Bzowa Łapo?>
[726 słów: Wibrys otrzymuje 7 PD i 2 PT]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz