23 lipca 2022

Od Zroszonej Ptaszyny

Akcja dzieje się krótko po zabiciu Piaskowej Gwiazdy.
Stawiałam kroki na sztywnych łapach, a wszystkie emocje, które w sobie tłumiłam przez te wszystkie dni ukrywania się, wreszcie mogły przebić się przez tę ścianę przerażenia, która we mnie siedziała i rosła z każdym dniem. Teraz czułam wielką ulgę. Normalnie jak nowonarodzona. Czułam w sobie wielką siłę, tak wielką, że pozwalała mi ona nawet odrzucić na bok te wszystkie okropności ostatecznej bitwy. Było to najgorsze, co dotąd przeżyłam. Wir pazurów, kłów i wściekłości i, co najgorsze, kotłująca się gdzieś z tyłu głowy myśl, że jeśli nie wygrasz, nie wrócisz do domu. Zostaniesz pokaleczona, zabita, a nawet jak przeżyjesz, Piaskowa Mara wymyśli ci jakieś tortury.
Naprawdę nie wiem, co bym zrobiła, gdybyśmy przegrali. Wolę nie wiedzieć. Na szczęście wygraliśmy! Super, no nie? Też tak myślę. Mówię sobie, że bez sensu tak nad tym myśleć i myśleć, i myśleć, ale urywki z bitwy ciągle pchają się do mojej głowy.
Na szczęście mam przy sobie Słowiczego. Jest to taki słodziak. Mam go ochotę schrupać, bo mimo że sam źle przeżył tą bitwę, starał się mnie pocieszać i wspierać, i w ogóle jest przy mnie. Chciałabym mu się jakoś odwdzięczyć, ale nie wiedziałam jak. Do czasu, aż wpadłam na taki superowy pomysł, obserwując pewną parę dwunogów.
— Słowiczy!!! Chodź, muszę ci coś pokazać!
Słowiczy Brzask roześmiał się, obserwując, jak nie mogę ustać w miejscu. Zachowywałam się jak podekscytowany szczeniak, ale po prostu nie mogłam się doczekać, aż pokażę mu to, co odkryłam.
Powiedziałam mu na prędce, że musimy pójść w stronę rynku, ponieważ odkryłam tam jedno fajne miejsce i myślę, że miło spędzilibyśmy tam czas. Wydawał się zaintrygowany, a przy tym uśmiechał się do mnie nieustannie. Patrząc na jego uśmiechnięty, taaaki słodki pysk, czułam się tak lekko, że miałam ochotę skakać do chmur. Trzeba cieszyć się życiem, no nie? Oczywiście, że tak.
Dojście na miejsce zajęło nam trochę czasu, ale to tylko dlatego, że żadne z nas się nie śpieszyło. Dookoła było tak ładnie, szczególnie że zachodzące słońce oświetlało całą scenerię złotym blaskiem. Oczy Słowiczego wydawały się niemal żółte, gdy padało na nie światło. Dwunożnych było też jakoś mniej, a i tak nikt nie zwrócił na nas uwagi. Słowiczy śpiewał przez znaczną część drogi piosenkę o kiełbaskach, ptakach i kupach. A ja po prostu cieszyłam się, że jest przy mnie.
Stanęliśmy przed nowocześnie oświetlonym, średniej wielkości gniazdem dwunożnych. Serce zabiło mi mocniej, gdy obeszłam budynek, szukając miejsca, które wcześniej przygotowałam.
Poczułam gigantyczną ulgę, gdy dostrzegłam, że miejsce, które uprzednio przygotowałam, było w stanie nienaruszonym.
— Słowiczy, tutaj! — Z mojego pyska wyrwał się radosny pisk.
Gdy najlepszy na świecie pies i partner dołączył do mnie, poczułam się, jakbym na nowo przeżywała test wojownika. Podążyłam wzrokiem za spojrzeniem Słowiczego Brzasku. Spoglądając na parapet usłany białymi i różowymi kwiatami, zastanawiałam się, czy przypadkiem nie przesadziłam z ich ilością. Przygotowane wcześniej dwie porcje najsmaczniejszego jedzenia, jakie znalazłam, wydawały mi się teraz byle jakie. Mimo że krzewy i trawa były elegancko przystrzyżone, w tamtej chwili miałam wrażenie, że są fragmentem jakiejś dzikiej puszczy.
Bojąc się, co zobaczę, przeniosłam wzrok na pysk Słowiczego.
Jego błyszczące oczy i coraz szerszy uśmiech rozwiały moje wszystkie wątpliwości.
— To jest niesamowite, wiesz? Naprawdę miło mi, że się tak postarałaś.
Poczulam rozgrzewające ciepło na sercu.
— A! O! To jeszcze nie koniec! Chodź za mną! — rzuciłam radośnie, podchodząc do przystrojonego przeze mnie okna. Wskoczyłam na parapet, niemal się z niego zsuwając. Zaśmiałam się głośno z samej siebie, lekko zakłopotana.
Słowiczy Brzask poradził sobie z tym idealnie. Prawdopodobnie dlatego, że od małego ćwiczył wspinaczkę na drzewa. Dość dziwne zajęcie jak na Wodnego psa, ale jak widać, przydaje się. No i wiecie, on jest utalentowany na różnych płaszczyznach! Nie ogranicza się do pływania. Jest super.
— Patrz! — szepnęłam, przyciskając nos do chłodnej szyby. We wnętrzu budynku było z dwadzieścia osób. Ściany były dziwne, przeźroczyste jak woda. Odbijały się w nich sylwetki dwunogów, tak, że zdawało mi się, że jest ich dwa razy więcej. Stwory dobierały się w pary i chodzili w nietypowy, zapierający dech w piersiach sposób. Raz za razem wykonywali podskoki, obkręcali się, stawali na palcach.
— Wydaje mi się, że tańczą — odszepnął Słowiczy. Nie miałam pojęcia, dlaczego szepczemy, ale całkiem mi się to podobało. I rzeczywiście, od czasu do czasu obiło mi się to o uszy. Nie spodziewałam się jednak, że dwunożni potrafią mieć taki talent.
— Myślisz, że psy też mogą tańczyć? — spytałam się rozmarzonym głosem, z lekką zazdrością obserwując lekkość dwunożnych.
— Nic nie stoi na przeszkodzie, by spróbować — odpowiedział i posłał mi taki uśmiech, że moje serce fiknęło koziołka.
Tak, jestem pewna, że jesteśmy dla siebie stworzeni!

[748 słów: Zroszona Ptaszyna otrzymuje 7 PD]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz