Wcale nie czuję się bezpiecznie. Choć suka pomogła mi z denerwującym łopianem, wiem, że jeszcze chwila, a straci do mnie cierpliwość. Problem leży w tym, że nie zdążyłem zwiedzić ruin. Oliwy do ognia dolewa tym bardziej fakt, że stojąca przede mną śnieżnobiała wojowniczka okazała się zastępczynią swojego klanu, co potęguje moje zainteresowanie obcym miejscem. Nawet pomimo świadomości tego, że od teraz to obozowisko Tenebris, ciekawość boleśnie wbija mi się w tyłek— nie, chwila. To tylko rzep.
Odchrząkuję, starając się powstrzymać cisnący się na pysk uśmiech spowodowany nagłym zwiększeniem dociekliwości.
— Ekhm, Biała Tęczo, czy mogłabyś… — zaczynam, sugestywnie wskazując na swój połyskujący w promieniach słonecznych zad.
— Madam nie wypada zajmować się kuprem innego psa — fuka, najwyraźniej dając mi znak, że nie ma zamiaru zajmować się moim tyłem. Mimo wszystko staram się wykorzystać moment.
— Wiesz, jako zastępczyni powinnaś być wzorem do naśladowania i pokazać mi, jak robi się to fachowo…
— Fachowo wyciągać łopian? — Kiwam głową. — Ta wiedza chyba nie jest ci niezbędna do życia.
— Prawdziwy wojownik potrafi poradzić sobie w każdej sytuacji! — mówię, wypinając z dumą pierś.
Wojowniczka odwraca się ode mnie, jakby gotowa w każdej chwili odejść. Jej mina wyraźnie wskazuje, że jeszcze jedno moje słowo, a wyląduję z rzepem nie w dupie, a w pysku. Przewraca oczami, dając mi ostatnią szansę… albo i nie szansę, raczej swoje ostatnie słowo.
— W takim razie zapytaj swoją mentorkę o radę — rzuca na odchodne, obcesowo stawiając łapę przed siebie w kierunku ruin.
Nie myśląc za dużo, rzucam się przed siebie, przemykając obok Białej Tęczy i zatrzymując się tuż przed suką. Jej biała sierść jeży się nerwowo, gotowa do ataku, ale przeczucie mówi mi, że reakcja jest spowodowana raczej moim impulsywnym zachowaniem, niźli faktyczną chęcią zrobienia mi krzywdy… no, chyba. Nie, żebym znał się na relacjach międzypsich jakoś szczególnie, ale zawsze wydawało mi się, że wzajemne wąchanie sobie tyłków łączy jednostki.
— Nie mam mentorki, madam! — odpowiadam na jednym wdechu. — Znaczy… mam, ale jednak nie do końca mam. Rozumiesz, mam, ale nie czuję się, jakbym miał. Wiesz, o co mi chodzi? No, nieistotne. Nie, chyba jednak istotne… Moja mentorka jest liderką, madam. Ma dużo zajęć. Zdecydowanie zbyt dużo. A ja jestem na szarym końcu harmonogramu. Rozumiesz, co mam na myśli, madam? Zgodnie z kodeksem jest moją mentorką, ale tak naprawdę ostatnio ma z nią tyle wspólnego, co łopian z rzepakiem, wiesz, madam…
Biała Tęcza nie odpowiada. Ba, nawet nie porusza choćby pojedynczym mięśniem swojego ciała. Jedynie wgapia się we mnie swoimi dużymi, ciemnobrązowymi oczami, nie wiedząc, czy powinna mnie stąd przegonić, póki nie rozgadam się jeszcze bardziej, czy lepiej samemu ode mnie uciekać.
— Więc jeśli rozumiesz, co mam na myśli, madam, to możesz mnie nauczyć wyciągać rzepy z futra. Albo nie tylko rzepy. Czaisz, madam? Wszyscy uczniowie w moim klanie zaczynają stawać się wojownikami, a ja dalej zatrzymałem się na etapie tego, że mentorka nie ma dla mnie czasu. Więc zobaczyłem cię, twoje sprawne wyciąganie łopianu i pomyślałem sobie, że pewnie nie bez powodu zostałaś zastępczynią, prawda? Wieeesz, tak się składa, że też chciałbym być zastępcą. Znaczy, wolałbym być liderem Flumine, ale od czegoś trzeba zacząć. Więc widząc madam uznałem, że będzie madam idealną kandydatką na przewodniczkę mojego treningu!
Chwila ciszy, przerywana jedynie moim urywanym oddechem. Odważny Kieł był ostatnią osobą, która została zaszczycona moim potokiem słów — teraz kiedy ponownie to zrobiłem z tą samą pasją, czuję się, jakbym nie uczęszczał w treningu przez tysiące księżyców.
Pozorną ciszę przerywa klepnięcie mnie z mlecznobiałej łapy w łeb. Dąsam się, fukając cicho pod nosem, ale szybko zdaję sobie sprawę, że prędzej to Biała Tęcza powinna być obrażona na mnie, niż ja na nią. Nawet jeśli stosuje przemoc wobec dzieci. Bardzo irytujących, nieznajomych dzieci.
— Mówiłam ci, żebyś nie nazywał mnie madam — warczy, ignorując ogół mojej wypowiedzi. Ewentualnie starając się ukryć nieświadomość związaną z miszmaszem, jaki jej przed chwilą wypowiedziałem.
— Czy mam powtórzyć całą swoją prośbę zamieniając wszelkie madam na Biała Tęczo? — dopytuję z konsternacją. — Moja droga Biała Tęczo? Wspaniała wojowniczko Biała Tęczo? Ulubiona zastępczyni Biała Tęczo? Szanowana mentorko Biała Tęczo?
— Dosyć, zrozumiałam.
— Czy to znaczy, że się zgadzasz?
— Nie.
Ponownie mnie wymija, odwracając kota (albo psa) ogonem. Uszy tuli blisko czaszki, zmieniając kierunek swojej drogi w zależności od tego, jak staję jej przed pyskiem z błagalnym spojrzeniem. Wiedząc, że i tak nie mam nic do stracenia, nie mam zamiaru odpuścić. W końcu, jeśli nie zostanę wytrenowany na idealnego lidera, to jaki mam mieć cel w życiu? Zostanie szarym, niewyróżniającym się wojownikiem absolutnie nie jest zgodne ani z moim stylem bycia, ani z moim kodeksem honoru.
— Posłuchaj, ty szczenięcy owsiku. Skoro jestem tą twoją idealną zastępczynią, powinieneś sobie zdawać sprawę, że zastępcy mają ważniejsze sprawy na głowie niż ich uczniowie — mówi sfrustrowana, kiedy czarno-biała plama ponownie wierci się jej przed oczami.
— Skoro jesteś zastępczynią, czy abyś nie przejmowała tylko części obowiązków? — Mrugam wymownie, po czym zwieszam głowę. — Możesz o mnie zapomnieć, kiedy tylko zostaniesz liderem. Nie, żebym życzył temu ciemnemu psu śmierci, o nie! Rzecz jasna szanuję wszystkich liderów, nawet jeśli kodeks wmawia mi, że są wrogami…
Biała Tęcza szybkim ruchem zrywa pojedynczy rzep i siłą wtyka mi go do pyska. Wbija mi się w dziąsła, na co potrząsam łbem zirytowany. Przez chwilę jestem pewien, że suka zrobiła to, aby uciszyć mój słowotok, zaraz do moich uszu dobiega jednak usłyszany już wcześniej głos — przestaliśmy być sami. Albo wkrótce przestaniemy, jeden kij, istotne jest to, że na obcych terenach nie jestem zbytnio bezpieczny.
— Chcesz lekcji, młody? — zastępczyni zadaje mi pytanie retoryczne. — Zatem lekcja pierwsza: kamuflaż. Kryj się, chyba że chcesz zostać oskubany z tej swojej dwukolorowej sierści, a raczej nie chcesz jako wojownik nazywać się Wojownicza Łysina.
Omiatam szybkim spojrzeniem teren wokół. Podkulam ogon, zauważając, że mimo wszystko nie mam dobrego miejsca, aby się ukryć. Jeśli zacznę uciekać, ktoś zauważy mnie i zacznie mnie gonić. Jeśli skryję się w łopianie, znowu będę pokryty rzepami. Tym bardziej nie mogę pobiec do ruin, będąc od razu wychwycony przez tutejszych mieszkańców.
Ciemna sierść prześwituje między połowicznie zawalonymi murami budynku. Lider nawołuje imię Białej Tęczy, najwyraźniej mając jej do przekazania nagłą informację. Muszę mniej myśleć, a faktycznie zacząć działać, inaczej nie wykorzystam szansy na ucieczkę daną mi przez nieznajomą… a kolejnej mogę nie dostać już wcale. Trochę kiepsko jak na potencjalnego przywódcę, jeśli zginę na terenie obcego mi klanu.
Biała Tęcza, widząc moje wahanie, ku mojemu zdziwieniu postanawia zareagować sama. Chociaż nie wydaje mi się suką, która w normalnych warunkach okazałaby mi jakikolwiek akt miłosierdzia, to bądź co bądź, czarny pies mógłby przecież uznać ją za spiskowca, jeśli znajdzie swoją zastępczynię rozmawiającą z nieznajomym uczniakiem. Niechętnie popycha mnie w bok, przez co z szelestem znowu wpadam w krzewy łopianu. Tym razem jednak, niby to instynktownie, chwytam zębami za ogon towarzyszki, pociągając ją za sobą między rzepy.
<Biała Tęczo?>
[1111 słów: Wojownicza Łapa otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz