To był sen. Od początku wiedziałem, że to wszystko było snem, jedynie otaczającą mnie fikcją, która namieszała mi w głowie. Ubzdurałem sobie jakiś słaby koszmar, który był najgorszą wizją, na jaką mógłbym wpaść — ale skoro to wytwór symulacji, już wszystko będzie w porządku.
Cały świat rozmazuje mi się przed oczami. Skupiam się jedynie na odległym punkcie gdzieś przed sobą. Przypominam sobie wszystkie kroki podczas polowania, które tłumaczyła mi Nakrapiana Gwiazda (a przynajmniej w czasach, kiedy jeszcze miewała dla mnie czas). Myślę o tym, jak skradała się z gracją przy ziemi, a chwilę później jej różnokolorowy pysk zaciskał się na zaskoczonym ptaszku. Krew pokrywała szkarłatem jej futro, ale ja byłem podekscytowany tym, że ucząc się od suki, zostanę kiedyś godnym wojownikiem, nawet jeśli związane z tym będą ofiary.
Problem w tym, że to nie jest polowanie na coś, co zaraz stanie się moim jedzeniem. To pogoń za szczęściem i przeszłością, albo raczej czymś, co te dwie rzeczy skutecznie imituje, oszukując moje zmysły na wszelkie sposoby.
— Odważny Kle! — krzyczę, kiedy znajomy pies się ode mnie oddala. Ociężale stawia swoje łapy na chodniku, idąc ramię w ramię z jakimś Dwunożnym.
Może Odważny Kieł postanowił zostać pieszczochem? Nie mógłbym go winić. Nieistotne, czy postanowił wrócić do swojego dawnego przyjaciela, Bezwłosego, o którym tyle mi opowiadał historii wojennych, czy obrał jakąkolwiek inną drogę życia. Jak cokolwiek mogło się teraz liczyć poza tym, że owczarek żyje?
Wiedziałem to. Chcę krzyczeć, wrzasnąć na Nakrapianą Gwiazdę i Irysowe Serce, powtarzając sukom: „a nie mówiłem?!”. Zmarły był zupełnie innym psem, który nie miał nic wspólnego z moim przyszywanym ojcem.
Mimo że przyspieszam, owczarek nie odwraca się nawet na chwilę. Urywanym oddechem bez ustanku powtarzam jego imię, mając nadzieję, że w końcu zwrócę na siebie jego uwagę. Pogrążony w myślach, ignoruję to, że w tle Biała Zamieć mnie nawołuje. Dlaczego miałbym poświęcić obecność najważniejszej osoby w moim życiu dla nieznajomej wojowniczki? Dlaczego Biała Zamieć próbuje przeszkodzić mi w tym, żebym ponownie mógł być szczęśliwy?
Doganiam Odważnego Kła, jednak kiedy ten nie zwraca na mnie uwagi, leniwie patrząc się kilka metrów dalej i posłusznie truchtając na uwięzi swojego Dwunożnego, postanawiam zdobyć jego atencję w inny sposób. Kłapnięciem szczęki moje zęby lądują na jego ogonie, który targam złośliwie, przyciągając do siebie.
— Auć! Co jest, do cholery?! — wydziera się na mnie. Jego niski, ochrypły głos wydaje mi się dziwnie zimny i obcy, jakby pies stracił do mnie resztki swoich ciepłych uczuć.
— Odważny Kle, staruszku! — raduję się, w odpowiedzi merdając ogonem. — Nie poznajesz mnie? Tak się cieszę, że żyjesz!
— Kogo nazywasz staruszkiem, szczeniaku? — warczy. Jego Dwunożny przyciąga go bliżej do siebie, na co wojownik podąża za nim, kompletnie mnie ignorując. Człapię za nim, starając się nadążyć za krokiem.
— Odważny Kle, wracajmy do domu — proszę. — Chyba że… och, jeśli chcesz być z tym Dwunożnym, nie ma sprawy! Ja zostanę wojownikiem, żebyś był ze mnie dumny! Ale dlaczego zachowujesz się, jakbyś mnie nie znał?
Pies łypie na mnie groźnie, ignorując moją obecność i leniwie obwąchując jakiś hydrant.
— Odważny Kle — mówię stanowczo. — To ja, Wojownicza Łapa. Nie pamiętasz mnie? Wychowywałeś mnie, kupo lisiego futra! Dlaczego mnie zostawiłeś?!
— Potrzebny ci weterynarz, dzieciaku — odpowiada, a w jego oczach widać coś pomiędzy złością a współczuciem. — Nie taki od ciała. Odwiedź weterynarza od głowy, bo chyba nikt inny ci już nie pomoże.
Zamieram, stając na środku chodnika. Czy to naprawdę miałby być on? Odważny Kieł, który porzucił mnie samego, pomimo że wychowywał mnie jako swojego syna już od początku naszej przygody? Odszedł na zawsze, uprzednio traktując mnie jak śmiecia, odpadek ze stosu Flumine, papierek, który wala się po ulicy porzucony przez Bezwłosych.
Siadam na zimnym betonie, zwieszając głowę. Nakrapiana Gwiazda miała rację z tym, że jestem do niczego — może nie miała czelności powiedzieć tego wprost, ale nie da się ukryć, że wszyscy we Flumine mają mnie po dziurki w nosie. Impulsywny, mówią. Głupi, komentują. Nawet mój najbliższy przyjaciel musiał wziąć to do siebie, żeby teraz porzucić mnie, jakby nigdy nic nas nie łączyło.
Biała Zamieć dogania mnie. Czuję jej obecność obok siebie, ale nie odwracam głowy nawet na chwilę, zbyt wykończony wszystkim, co właśnie się dzieje. Czemu wojowniczka za mną szła? Mogła zostawić mnie samego, jak zrobili wszyscy inni. A skoro prędzej czy później to zrobi, jaki jest sens w próbowaniu wyłudzić ode mnie mojej sympatii?
— Hej, Wojownicza Łapo — zaczyna, trącając mnie przyjacielsko w bok. — Miałam ci coś pokazać, ale to nie tędy droga.
— Zostawił mnie — szepczę. — Ty też mnie zostaw. Jestem sam. Muszę być sam.
Słyszę ciche westchnięcie suki, kiedy siada obok mnie. Potwory wymijają nas na Drodze Grzmotu obok, a Dwunożni przechodzą, jakby w ogóle nie dostrzegali naszej obecności.
— To nie on — tłumaczy spokojnie. — Pójdziemy gdzieś indziej i możemy o tym porozmawiać, co ty na to?
— Nie — syczę. — Muszę go znaleźć. Nawet jeśli on mnie zostawił, ja nie mam zamiaru dać mu spokoju. To niezgodne z moim kodeksem moralnym.
Nie zważając na odpowiedź Zamieci, ponownie rzucam się przed siebie, w nozdrza łapczywie wciągając woń tamtego psa. Nie pachnie jak Odważny Kieł, najwyraźniej przesiąkłszy smrodem Dwunożnych, ale mimo to jestem w stanie pójść jego śladami. Z nosem przy ziemi, nie zauważam, kiedy wychodzę poza bezpieczny beton.
Pisk. Coś łapie mnie zębami za kark, odpychając w bok. Jakiś Bezwłosy wydziera się na całe miasto. Na chwilę oślepia mnie światło, a krew szumi w uszach, nie dopuszczając do mnie dźwięków z zewnątrz.
Kiedy uświadamiam sobie swoje położenie, Biała Zamieć dyszy ciężko, wyczerpana biegiem. Na Drodze Grzmotu w połowie ścieżki stoi zatrzymany Potwór, który najwyraźniej wjechał w słup po drugiej stronie. Wychodzący ze środka Dwunożny wydziera się to na mnie, to na słup, to na przechodniów.
Scena przypomina mi jedną ze smutnych opowieści klanu o tym, jak niektórzy wojownicy zginęli, tracąc życie pod kołami. Wszystko wygląda podobnie, z tą różnicą, że coś przed tym, jak sam stałem się ofiarą, chwyciło mnie za skórę na karku, odciągając na bok. Zerkam na Białą Zamieć, nie wiedząc, czy powinienem dziękować jej, czy raczej Gwiezdnym, albo i wszystkim na raz. Nie, żebym miał już większą motywację do życia.
— Na Gwiezdnych — mamrocze suka. — Na Gwiezdnych, młody. Mogłeś się zabić.
— To jakiś kundel… Dzwoń po… Tak, schronisko... niedaleko… Tak, niech… Wypadek… Cholerne psy… — Do moich uszu dobiega urywany, niezrozumiały bełkot Bezwłosych w tle.
Nie wiem co robić. Wokół mnie panuje chaos, który kompletnie miesza moje wszystkie zmysły. Powinienem iść za Białą Zamiecią, wrócić do poszukiwań Odważnego Kła, czy odwrócić się na wszystkie wyżej wymienione propozycje i… no właśnie, co? Co mam ze sobą zrobić, jeśli nie ma przy mnie ojca, a cały klan mnie nienawidzi?
Biała Zamieć patrzy na mnie błagalnym wzrokiem. Co chwilę rzuca do mnie jakimś słowem, wytrwale stojąc przy moim boku, choć powinna już dawno dać sobie spokój z błahą pomocą. Wyłączam się, gubiąc we własnych myślach i próbując połączyć ze sobą poszczególne elementy układanki, choć te są na tyle rozrzucone i liczne, że mogę tylko patrzeć, niezdolny do rozszyfrowania wszystkich faktów.
Odciągnięty od otaczającego mnie świata, reaguję dopiero wtedy, kiedy coś podłużnego zaciska się na mojej szyi, a następnie Dwunożny upycha mnie w swojej furgonetce, a razem ze mną Białą Zamieć.
<Biała Zamieci?>
[1166 słów: Wojownicza Łapa otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz