Świt przychodzi okrutnie szybko. Jego
nadejście obwieszczają dla niej jednak nie pierwsze tego dnia promienie
słońca — nie dostrzega ich, pogrążona wciąż w lekkim śnie — lecz głuchy
łomot czegoś uderzającego o szybę, tuż nad jej głową. „Coś” szybko
okazuje się być „ktosiem”, a owego „ktosia” Biała Tęcza jeszcze szybciej
rozpoznaje jako Wojowniczą Łapę. Młodzik jest zbyt energiczny jak na
tak wczesną porę, zwłaszcza po nocy, podczas której ledwo co spała, tak
energiczny, że aż kolacja niebezpiecznie przewraca się w jej żołądku.
Szczeniaki, które kilka godzin temu dawały jej popalić, nie chcąc
zasnąć, a przed chwilą jeszcze spały sobie w najlepsze, teraz zaczynają
piszczeć niespokojnie, zbudzone okrzykiem ucznia.
Po
krótkiej wymianie zdań między nią a Wojowniczym on zamyśla się —
Biała zdecydowanie nie chce wiedzieć o czym — co suczka postanawia
wykorzystać. Uspokaja maluchy szeptem najsłodszym i najdelikatniejszym,
na jaki może się zebrać samotna matka czwórki nieplanowanych szczeniąt, z
których jeden na każdym kroku niezmiernie ją irytuje (gdyby Lisek nie
był jej synem, już dawno by go gdzieś porzuciła; on sam zresztą też
zdaje się niekoniecznie za nią przepadać, jeśli to w ogóle możliwe, żeby
maluch zdany jeszcze na swoją matkę tak nią gardził), drugi jest małym
buntownikiem (Stokrotka jest naprawdę uroczym szczenięciem, lecz męczące
są jej niezdarne próby stawiania na swoim; Biała nie chce nawet myśleć,
jak będzie wyglądać sytuacja, gdy jej potomstwo jeszcze nieco
podrośnie), trzeci stara się ukrywać swoje wady, a na domiar złego
jeszcze za jakiś przeklęty punkt honoru stawia sobie wyciągnięcie z
niej, kto jest ich ojcem (po co Sreberku w ogóle jest ta wiedza? I kto,
do stu Dwunożnych, powiedział jej, że w ogóle istnieje coś takiego jak
„ojciec”? Już ona znajdzie tego zdrajcę...), a czwarty, choć chyba
najmniej problemowy (i, nawiasem, w tajemnicy przed pozostałą trójką,
mówiąc, chyba ulubieniec Białej), jeśli ma być szczera, niekoniecznie
nadaje się do życia w tym okrutnym świecie (ma tylko nadzieję, że zły
psy nie rozszarpią nigdy, ani dosłownie, ani w przenośni, biednego
małego Borsuczka). Wstaje i, niedostrzeżona przez ucznia z klanu
Wodnych, wychodzi z budynku, by już po chwili stanąć tuż za nim.
Coś
musiało ją zdradzić, zapewne szelest krzewów łopianu. Młody pies
przyjmuje pozycję bojową. Jest spięty, gotowy do walki. Biała początkowo
planowała go znienacka powitać, nieco nastraszyć, lecz teraz w jej
głowie pojawia się nowa myśl. Doskakuje do niego i jednym szybkim ruchem
podcina mu łapy, by już po chwili stanąć nad nim, dociskając jego pysk
do pokrytej śniegiem ziemi. Jego reakcja jest szybka, co suka chwali w
myślach. Już po chwili nie ma jednak czasu na analizowanie jego
poczynań, ponieważ cięższy od niej samiec naskakuje jej na grzbiet.
Czuje jakieś mrowienie w okolicach karku, lecz postanawia je zignorować.
Skupia się na zrzuceniu z siebie ucznia. Kilka uderzeń o popękany mur
ruin i zsuwa się on, znowu ryjąc pazurami w jej skórze.
Wojowniczy
przeprasza. Biała nie wie, dlaczego to aż tak chwyta ją za serce — może
przez to, że stosunkowo niedawno została matką, jest wrażliwsza na
krzywdę innych młodych? Nie chce tego jednak okazać, więc szybko
bagatelizuje sprawę, rana i tak jest dość płytka. Omiata wzrokiem śnieg,
na którym dostrzega kilka kropel własnej krwi. Skrobie po nim pazurami,
starając się przykryć ten szkarłat nową warstwą śniegu.
Ruszają
w drogę. Opuszczają tereny klanu, na których, choć to jej dom, Biała
nie czuje się teraz bezpiecznie. Nie jest na nich bezpieczna, gdy
towarzyszy jej członek innego klanu, z którym w jakiś sposób
współpracuje. Zatrzymują się na skraju parku, w tej jego części, która
nie należy jeszcze do terytorium Wodnych. Na terytorium neutralnym są
bezpieczniejsi, tu mogą udawać, że spotkali się przypadkiem, gdyby
zaszła taka potrzeba.
— Widzisz te
gołębie? — odzywa się w końcu Biała, wpatrując się w otyłe ptaszyska. —
Dzięki Dwunożnym są teraz rozleniwione i ufne. To nie powinien być
trudny cel, więc upolujesz jednego. Lub dwa, jeśli chcesz coś zjeść. Ja
będę w pogotowiu, jeśli będziesz potrzebował pomocy, lecz tak naprawdę
po prostu czekam na śniadanie.
Chcąc
jeszcze bardziej podkreślić swoje słowa, Tęcza siada na śniegu,
wpatrując się wyczekująco w ucznia. Wygląda, jakby chciał coś
powiedzieć, lecz ostatecznie się nie odzywa. (To musi być cud zesłany
Białej przez samych Gwiezdnych!) Zamiast tego od razu zabiera się do
wykonania polecenia. Tak, jak podejrzewała, nie zabiera mu to zbyt dużo
czasu. Już po chwili truchło ptaka ląduje przed jej łapami, a przed jej
pyskiem pojawia się wyszczerzony w uśmiechu pysk.
— Proszę bardzo, posiłek podano.
W
Białej znowu budzi się instynkt macierzyński. Dociera do niej, że
młodzik prawdopodobnie też jest głodny, może nawet jeszcze bardziej od
niej.
— Zjedz. — Przesuwa jego ofiarę łapą po śniegu, tak, że teraz leży pod jego łapami. — Upoluję sobie coś swojego.
—
Nie, nie! — Ptak znowu zostaje przesunięty po ziemi. Jego piórka są
coraz bardziej zmierzwione, a ciałko wykrzywia się pod coraz mniej
naturalnym kątem. — To dla ciebie. Upoluję sobie drugiego. Poćwiczę.
Chcę też jakoś ci zadośćuczynić za to. — Wskazuje na ranę, którą
wcześniej jej zadał.
Suczka uśmiecha się delikatnie. Kiwa łbem i zaczyna jeść. Chwilę później jedzą już oboje.
— Następnym razem może poszukamy jakiejś trudniejszej ofiary, co ty na to? — proponuje Biała, gdy kończą posiłek.
Wojowniczy zgadza się, uśmiechając się szeroko i żywiołowo kiwając głową.
— Muszę wracać do szczeniąt — zauważa w końcu suczka, podnosząc się z ziemi.
Nie
chce tego. Nie chce wracać do tego przeklętego legowiska, do maluchów,
którym zależy na niej obecnie tylko dlatego, że daje im pożywienie i
opowiada o Kodeksie. Wie, że to prawdopodobnie czyni z niej złą matkę,
lecz nie dba o to. Nigdy nie lubiła szczeniąt. A czas ma zapewne przynieść
jeszcze więcej problemów z nimi... Zaciska zęby. Musi się uspokoić. Gdy do
nich wróci, musi być kochaną mamusią. Nie może rozszarpać Liska za jego
głupie uwagi, których jedynym celem jest zranienie jej lub
któregokolwiek szczenięcia spośród jego rodzeństwa. Nie może nakrzyczeć
na Stokrotkę za jej wybryki czy na Sreberko za kolejne pytanie o ojca.
Nie może prychnąć, widząc, jak Borsuczek znowu upada, prawdopodobnie w
akompaniamencie drwin swojego starszego brata.
Żegna
się z Wojowniczą Łapą, który chyba nawet mimo swego irytującego
charakteru jest w jakiś sposób łatwiejszy do zniesienia od maluchów. Z
nim umie się obchodzić. Nie musi uważać, żeby na niego nie nadepnąć.
Pomaga mu szlifować jego umiejętności w walce i polowaniu, co jest o
wiele łatwiejsze od opowiadania po raz setny tej samej głupiej historyjki
czy pocieszania któregoś z jej własnych potomków, gdy coś mu się stanie.
Zaraz
po przekroczeniu granic obozu swojego klanu, spotyka Ciemną Gwiazdę.
Przeklina to w duchu. Naprawdę wolałaby przemknąć do swojego legowiska
niezauważona przez nikogo.
— Biała
Tęczo! Szukałem cię właśnie. — Uśmiecha się delikatnie, choć nie udaje
mu się ukryć zmartwienia. — Nasz patrol wyczuł przy oknie do komnaty
będącej twoim legowiskiem zapach psa należącego do klanu Wodnych.
Dodatkowo pod śniegiem znaleźli kilka kropel dość świeżej krwi. Potem
nie znaleźliśmy cię przy szczeniętach i... — milknie nagle, zauważywszy
czerwień na jej sierści. — Kto tu był? Zrobił ci krzywdę? Zrobił coś
szczeniętom? Posłałem do nich Ciemnego Kła, powiedziała, że wszystko z
nimi w porządku, ale... — warczy, wyraźnie przejęty. Biała przez chwilę
myśli nawet, że to słodkie, że tak się o nią martwi, lecz szybko dusi w
sobie tę myśl.
— Nic się nie stało.
Ten pies pewnie nawet nie zauważył szczeniąt. To był jakiś uczniak,
prawdopodobnie pojawił się tu przez przypadek, nie znając jeszcze granic. Zaskoczyłam go, zaatakował mnie,
myśląc, że mam złe zamiary. Niedługo później się stąd zwinął. Naprawdę
nic złego się nie stało — kłamie. Kłamie jak najęta. Nie chce jednak
narażać na żadne nieprzyjemności ani siebie, ani Wojowniczą Łapę.
—
Pachniesz Wodnymi. Pachniesz nimi bardzo mocno. Jesteś pewna, że to była
tylko krótka walka, po której sobie poszedł? — Ciemna Gwiazda
najwyraźniej martwi się już nieco mniej, lecz za to zaczyna nabierać
podejrzeń. — I gdzie po tym wszystkim poszłaś?
—
Umówiliśmy się chyba, że nie będziemy się bawić w rodzinkę, czyż nie? —
warczy cicho w odpowiedzi. Nie wie, czy powinna odpierać jego atak
swoim atakiem, kompletnie z nim nie związanym, lecz postanawia
zaryzykować. I tak nie ma żadnego lepszego pomysłu. — Nie jesteś moim
partnerem, ojcem tych szczeniaków jesteś jedynie biologicznie. Masz się
więc nie bawić ani w jedno, ani w drugie. Nie powinno cię obchodzić,
gdzie byłam.
— Jestem twoim liderem! Do stu Dwunożnych, po pierwsze mam nad tobą władzę, więc musisz odpowiedzieć na moje pytanie, a po drugie jako lider martwię się o was jak o każdego innego członka naszego klanu — wybucha.
Jego słowa zabierają jej pewność siebie. Kuli się nieco i odpowiada na zadane jej wcześniej pytanie:
— Przez tę sytuację z Wodnym wstałam bardzo wcześnie, więc postanowiłam coś zjeść. Chciałam zapolować. Nie
chcę wyjść z wprawy, nawet przy szczeniakach. I tak spały, więc je
zostawiłam — mówi cicho. Czuje się jak zbesztany przez rodzica czy
mentora szczeniak.
— W porządku. —
Kiwa głową, znowu łagodniejąc. Gdy Tęcza tak na niego patrzy, przez
chwilę zastanawia się, dlaczego tak właściwie tak uparcie go od siebie
odpycha. Przecież, mimo tego, co mu powiedziała, mogliby być rodziną.
Szybko jednak karci samą siebie. Nie wierzy przecież w miłość, więc co
jej po takim teatrzyku? Po co jej ciepło jego boku w nocy, gdy i tak nie
doceniłaby tego tak, jak powinna? — Idź już. Malce już się obudziły, na
pewno na ciebie czekają.
Oniemiała przez własne myśli i uczucia, jedynie kiwa łbem i odchodzi. Wraca do szczeniąt, zanim Ciemny zrozumie, że nie znalazł wciąż odpowiedzi na pytanie, dlaczego od jego zastępczyni można wyczuć aż tak mocną woń członków innego klanu.
<Wojownicza Łapo?>
[1539 słów: Biała Tęcza otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz