11 grudnia 2020

Od Białej Tęczy CD Wojowniczej Łapy

Świt przychodzi okrutnie szybko. Jego nadejście obwieszczają dla niej jednak nie pierwsze tego dnia promienie słońca — nie dostrzega ich, pogrążona wciąż w lekkim śnie — lecz głuchy łomot czegoś uderzającego o szybę, tuż nad jej głową. „Coś” szybko okazuje się być „ktosiem”, a owego „ktosia” Biała Tęcza jeszcze szybciej rozpoznaje jako Wojowniczą Łapę. Młodzik jest zbyt energiczny jak na tak wczesną porę, zwłaszcza po nocy, podczas której ledwo co spała, tak energiczny, że aż kolacja niebezpiecznie przewraca się w jej żołądku. Szczeniaki, które kilka godzin temu dawały jej popalić, nie chcąc zasnąć, a przed chwilą jeszcze spały sobie w najlepsze, teraz zaczynają piszczeć niespokojnie, zbudzone okrzykiem ucznia.
Po krótkiej wymianie zdań między nią a Wojowniczym on zamyśla się — Biała zdecydowanie nie chce wiedzieć o czym — co suczka postanawia wykorzystać. Uspokaja maluchy szeptem najsłodszym i najdelikatniejszym, na jaki może się zebrać samotna matka czwórki nieplanowanych szczeniąt, z których jeden na każdym kroku niezmiernie ją irytuje (gdyby Lisek nie był jej synem, już dawno by go gdzieś porzuciła; on sam zresztą też zdaje się niekoniecznie za nią przepadać, jeśli to w ogóle możliwe, żeby maluch zdany jeszcze na swoją matkę tak nią gardził), drugi jest małym buntownikiem (Stokrotka jest naprawdę uroczym szczenięciem, lecz męczące są jej niezdarne próby stawiania na swoim; Biała nie chce nawet myśleć, jak będzie wyglądać sytuacja, gdy jej potomstwo jeszcze nieco podrośnie), trzeci stara się ukrywać swoje wady, a na domiar złego jeszcze za jakiś przeklęty punkt honoru stawia sobie wyciągnięcie z niej, kto jest ich ojcem (po co Sreberku w ogóle jest ta wiedza? I kto, do stu Dwunożnych, powiedział jej, że w ogóle istnieje coś takiego jak „ojciec”? Już ona znajdzie tego zdrajcę...), a czwarty, choć chyba najmniej problemowy (i, nawiasem, w tajemnicy przed pozostałą trójką, mówiąc, chyba ulubieniec Białej), jeśli ma być szczera, niekoniecznie nadaje się do życia w tym okrutnym świecie (ma tylko nadzieję, że zły psy nie rozszarpią nigdy, ani dosłownie, ani w przenośni, biednego małego Borsuczka). Wstaje i, niedostrzeżona przez ucznia z klanu Wodnych, wychodzi z budynku, by już po chwili stanąć tuż za nim.
Coś musiało ją zdradzić, zapewne szelest krzewów łopianu. Młody pies przyjmuje pozycję bojową. Jest spięty, gotowy do walki. Biała początkowo planowała go znienacka powitać, nieco nastraszyć, lecz teraz w jej głowie pojawia się nowa myśl. Doskakuje do niego i jednym szybkim ruchem podcina mu łapy, by już po chwili stanąć nad nim, dociskając jego pysk do pokrytej śniegiem ziemi. Jego reakcja jest szybka, co suka chwali w myślach. Już po chwili nie ma jednak czasu na analizowanie jego poczynań, ponieważ cięższy od niej samiec naskakuje jej na grzbiet. Czuje jakieś mrowienie w okolicach karku, lecz postanawia je zignorować. Skupia się na zrzuceniu z siebie ucznia. Kilka uderzeń o popękany mur ruin i zsuwa się on, znowu ryjąc pazurami w jej skórze. 
Wojowniczy przeprasza. Biała nie wie, dlaczego to aż tak chwyta ją za serce — może przez to, że stosunkowo niedawno została matką, jest wrażliwsza na krzywdę innych młodych? Nie chce tego jednak okazać, więc szybko bagatelizuje sprawę, rana i tak jest dość płytka. Omiata wzrokiem śnieg, na którym dostrzega kilka kropel własnej krwi. Skrobie po nim pazurami, starając się przykryć ten szkarłat nową warstwą śniegu. 
Ruszają w drogę. Opuszczają tereny klanu, na których, choć to jej dom, Biała nie czuje się teraz bezpiecznie. Nie jest na nich bezpieczna, gdy towarzyszy jej członek innego klanu, z którym w jakiś sposób współpracuje. Zatrzymują się na skraju parku, w tej jego części, która nie należy jeszcze do terytorium Wodnych. Na terytorium neutralnym są bezpieczniejsi, tu mogą udawać, że spotkali się przypadkiem, gdyby zaszła taka potrzeba. 
— Widzisz te gołębie? — odzywa się w końcu Biała, wpatrując się w otyłe ptaszyska. — Dzięki Dwunożnym są teraz rozleniwione i ufne. To nie powinien być trudny cel, więc upolujesz jednego. Lub dwa, jeśli chcesz coś zjeść. Ja będę w pogotowiu, jeśli będziesz potrzebował pomocy, lecz tak naprawdę po prostu czekam na śniadanie. 
Chcąc jeszcze bardziej podkreślić swoje słowa, Tęcza siada na śniegu, wpatrując się wyczekująco w ucznia. Wygląda, jakby chciał coś powiedzieć, lecz ostatecznie się nie odzywa. (To musi być cud zesłany Białej przez samych Gwiezdnych!) Zamiast tego od razu zabiera się do wykonania polecenia. Tak, jak podejrzewała, nie zabiera mu to zbyt dużo czasu. Już po chwili truchło ptaka ląduje przed jej łapami, a przed jej pyskiem pojawia się wyszczerzony w uśmiechu pysk. 
— Proszę bardzo, posiłek podano. 
W Białej znowu budzi się instynkt macierzyński. Dociera do niej, że młodzik prawdopodobnie też jest głodny, może nawet jeszcze bardziej od niej.
— Zjedz. — Przesuwa jego ofiarę łapą po śniegu, tak, że teraz leży pod jego łapami. — Upoluję sobie coś swojego.
— Nie, nie! — Ptak znowu zostaje przesunięty po ziemi. Jego piórka są coraz bardziej zmierzwione, a ciałko wykrzywia się pod coraz mniej naturalnym kątem. — To dla ciebie. Upoluję sobie drugiego. Poćwiczę. Chcę też jakoś ci zadośćuczynić za to. — Wskazuje na ranę, którą wcześniej jej zadał.
Suczka uśmiecha się delikatnie. Kiwa łbem i zaczyna jeść. Chwilę później jedzą już oboje.
— Następnym razem może poszukamy jakiejś trudniejszej ofiary, co ty na to? — proponuje Biała, gdy kończą posiłek. 
Wojowniczy zgadza się, uśmiechając się szeroko i żywiołowo kiwając głową. 
— Muszę wracać do szczeniąt — zauważa w końcu suczka, podnosząc się z ziemi. 
Nie chce tego. Nie chce wracać do tego przeklętego legowiska, do maluchów, którym zależy na niej obecnie tylko dlatego, że daje im pożywienie i opowiada o Kodeksie. Wie, że to prawdopodobnie czyni z niej złą matkę, lecz nie dba o to. Nigdy nie lubiła szczeniąt. A czas ma zapewne przynieść jeszcze więcej problemów z nimi... Zaciska zęby. Musi się uspokoić. Gdy do nich wróci, musi być kochaną mamusią. Nie może rozszarpać Liska za jego głupie uwagi, których jedynym celem jest zranienie jej lub któregokolwiek szczenięcia spośród jego rodzeństwa. Nie może nakrzyczeć na Stokrotkę za jej wybryki czy na Sreberko za kolejne pytanie o ojca. Nie może prychnąć, widząc, jak Borsuczek znowu upada, prawdopodobnie w akompaniamencie drwin swojego starszego brata. 
Żegna się z Wojowniczą Łapą, który chyba nawet mimo swego irytującego charakteru jest w jakiś sposób łatwiejszy do zniesienia od maluchów. Z nim umie się obchodzić. Nie musi uważać, żeby na niego nie nadepnąć. Pomaga mu szlifować jego umiejętności w walce i polowaniu, co jest o wiele łatwiejsze od opowiadania po raz setny tej samej głupiej historyjki czy pocieszania któregoś z jej własnych potomków, gdy coś mu się stanie.
Zaraz po przekroczeniu granic obozu swojego klanu, spotyka Ciemną Gwiazdę. Przeklina to w duchu. Naprawdę wolałaby przemknąć do swojego legowiska niezauważona przez nikogo. 
— Biała Tęczo! Szukałem cię właśnie. — Uśmiecha się delikatnie, choć nie udaje mu się ukryć zmartwienia. — Nasz patrol wyczuł przy oknie do komnaty będącej twoim legowiskiem zapach psa należącego do klanu Wodnych. Dodatkowo pod śniegiem znaleźli kilka kropel dość świeżej krwi. Potem nie znaleźliśmy cię przy szczeniętach i... — milknie nagle, zauważywszy czerwień na jej sierści. — Kto tu był? Zrobił ci krzywdę? Zrobił coś szczeniętom? Posłałem do nich Ciemnego Kła, powiedziała, że wszystko z nimi w porządku, ale... — warczy, wyraźnie przejęty. Biała przez chwilę myśli nawet, że to słodkie, że tak się o nią martwi, lecz szybko dusi w sobie tę myśl. 
— Nic się nie stało. Ten pies pewnie nawet nie zauważył szczeniąt. To był jakiś uczniak, prawdopodobnie pojawił się tu przez przypadek, nie znając jeszcze granic. Zaskoczyłam go, zaatakował mnie, myśląc, że mam złe zamiary. Niedługo później się stąd zwinął. Naprawdę nic złego się nie stało — kłamie. Kłamie jak najęta. Nie chce jednak narażać na żadne nieprzyjemności ani siebie, ani Wojowniczą Łapę.
— Pachniesz Wodnymi. Pachniesz nimi bardzo mocno. Jesteś pewna, że to była tylko krótka walka, po której sobie poszedł? — Ciemna Gwiazda najwyraźniej martwi się już nieco mniej, lecz za to zaczyna nabierać podejrzeń. — I gdzie po tym wszystkim poszłaś?
— Umówiliśmy się chyba, że nie będziemy się bawić w rodzinkę, czyż nie? — warczy cicho w odpowiedzi. Nie wie, czy powinna odpierać jego atak swoim atakiem, kompletnie z nim nie związanym, lecz postanawia zaryzykować. I tak nie ma żadnego lepszego pomysłu. — Nie jesteś moim partnerem, ojcem tych szczeniaków jesteś jedynie biologicznie. Masz się więc nie bawić ani w jedno, ani w drugie. Nie powinno cię obchodzić, gdzie byłam.
— Jestem twoim liderem! Do stu Dwunożnych, po pierwsze mam nad tobą władzę, więc musisz odpowiedzieć na moje pytanie, a po drugie jako lider martwię się o was jak o każdego innego członka naszego klanu — wybucha. 
Jego słowa zabierają jej pewność siebie. Kuli się nieco i odpowiada na zadane jej wcześniej pytanie:
— Przez tę sytuację z Wodnym wstałam bardzo wcześnie, więc postanowiłam coś zjeść. Chciałam zapolować. Nie chcę wyjść z wprawy, nawet przy szczeniakach. I tak spały, więc je zostawiłam — mówi cicho. Czuje się jak zbesztany przez rodzica czy mentora szczeniak.
— W porządku. — Kiwa głową, znowu łagodniejąc. Gdy Tęcza tak na niego patrzy, przez chwilę zastanawia się, dlaczego tak właściwie tak uparcie go od siebie odpycha. Przecież, mimo tego, co mu powiedziała, mogliby być rodziną. Szybko jednak karci samą siebie. Nie wierzy przecież w miłość, więc co jej po takim teatrzyku? Po co jej ciepło jego boku w nocy, gdy i tak nie doceniłaby tego tak, jak powinna? — Idź już. Malce już się obudziły, na pewno na ciebie czekają.
Oniemiała przez własne myśli i uczucia, jedynie kiwa łbem i odchodzi. Wraca do szczeniąt, zanim Ciemny zrozumie, że nie znalazł wciąż odpowiedzi na pytanie, dlaczego od jego zastępczyni można wyczuć aż tak mocną woń członków innego klanu.
<Wojownicza Łapo?>
[1539 słów: Biała Tęcza otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz