1 grudnia 2020

Od Wojowniczej Łapy CD Białej Tęczy

Całą noc spędzam bezsennie.
Materiał legowiska uwiera mnie, a chrapanie innych uczniów wydaje mi się głośniejsze, niż zawsze. Moje myśli krążą równocześnie wokół obiecanego treningu z Białą Tęczą a tym, co powiedziała mi niedawno Nakrapiana Gwiazda przy patrolu: czy ja w ogóle nadaję się na wojownika z tym swoim małym, mysim móżdżkiem, na który zwróciła nawet uwagę zastępczyni Tenebris, pomimo znajomości ze mną trwającej przez jeden dzień?
Przewracając się na wszystkie boki, jakby zamiast łopianu w zad gryzły mnie pchły, uporczywie wpatruję się w wybite okno, oczekując świtu. Wraz z nadejściem Pory Nagich Drzew noc wydłuża się, a co za tym idzie — poranek wstaje wcześniej, niż mógłbym oczekiwać. Wojownicy częściej włóczą się zmęczeni po terenach, starając się nie marnować cennych promieni słonecznych na obijanie. Tylko na czym polega moja przydatność, skoro nieważne, jaka jest pora mojego dnia, i tak nie jestem w stanie zasnąć?
Po kilku godzinach nudnego turlania się po Starym Domu ostatecznie się poddaję. Podnoszę się na tylne łapy, unikając wszystkich desek, które skrzypieniem mogłyby poinformować pozostałych o mojej ucieczce. W myślach staram się szybko przewinąć wszystko, o czym mówiła wczoraj Nakrapiana Gwiazda podwładnym — kto miał patrolować nasz obóz tego zmierzchu? Wykluczam z tej opcji zarówno głowę naszego klanu, jak i uczniów. Pozostaje mi tylko modlić się do Gwiezdnych, aby strażnikiem nie okazał się Burzowe Gardło, któremu zdążyłem już podpaść na ostatnim wypadzie eksplorowania granic.
Szturcham drzwi nosem, torując sobie drogę do wyjścia. Wystawiając głowę na powietrze, moim oczom ukazują się drobne płatki śniegu, które przyjaźnie okalają grunt. Śnieg pada ze zbyt małą intensywnością, aby utworzyć zaspy, ale kiedy wychodzę na zewnątrz, opady skrzypią satysfakcjonująco pod moimi łapami. Uśmiecham się, uradowany. Chociaż klany istotnie panikują na wieść o mroźnej porze roku, mi dodaje to zupełnie nowej energii, jakby Pora Nagich Drzew miała być nowym rozpoczęciem mojego życia.
Strzygę uszami, starając się odnaleźć jakiekolwiek źródło dźwięku. Potwory płyną wolno po Drodze Grzmotu, sunąc jak kaczki na jeziorze i wydając z siebie charczące odgłosy. Ulica pustoszeje z Dwunożnych, podobnie jak ich domostwa, które stawiają się przede mną tak samo ciemne, jak i ciche.
Odwracam gwałtownie głowę, kiedy coś nieopodal mnie wydaje z siebie krótki, skrzeczący dźwięk, jakby jakiś potwór się zaciął. Zachodząc Stary Dom od tyłu, moim oczom ukazuje się Rozżarzony Język, która chrapie w najlepsze, a jej krótka sierść oprószona jest świeżymi płatkami śniegu. Marszczę czoło. Jak udało jej się zasnąć, kiedy grunt ziębi ją w tyłek?
Mimo wszystko nie mogę na to narzekać. Wykorzystując sytuację, przemykam się obok patrolującej, gnając prosto w kierunku widocznego w oddali osiedla domów Dwunogich. 
 
Poduszki łap bolą mnie z zimna i wysiłku, kiedy docieram na miejsce. Wraz z wystawionym z paszczy jęzorem, spoglądam w niebo, a widok na księżyc zasłaniają mi postawne ruiny. Nieboskłon zdążył się nieco rozjaśnić, odkąd opuściłem obóz Flumine, ale nadal nie jestem w stanie dostrzec choćby promyka zwiastującego nadejście wschodu słońca. Nie powstrzymuje mnie to przed zakradnięciem się do miejsca Tenebris.
Wykorzystując przejmującą pustkę, omijam drogę z łopianów, tym samym obchodząc całe ruiny. Bluszcz pokrywa tutejsze ściany, a wyszczerbione parapety okryte są warstwą śniegu, która namnożyła się od początku opadów.
Staję, rozglądając się niepewnie. Wygląda na to, że poranny patrol jeszcze nie zdążył opuścić obozowiska. Jeśli mi się uda, będę w stanie wyciągnąć Białą Tęczę bez strachu, że ktokolwiek nas zauważy, a po wszystkim będzie mogła wrócić do swoich obowiązków, tak samo jak ja do treningu z innymi wojownikami Flumine!
Stawiam się na tylnych łapach, próbując dostrzec coś zza parapetu. Moim oczom ukazuje się jednak nie Biała Tęcza, a legowisko wojowników, na co z sykiem chowam się z nosem przy ziemi. Dziękując Gwiezdnym za wspaniały pomysł wybrania się tutaj o tej godzinie, przesuwam się w bok, podchodząc do innego parapetu, tym razem nieco ostrożniej. Kolejne pudło — niewielkie, pozwijane ciałka przytulają się do siebie, ochraniając przed zimnem. To legowisko uczniów.
Zerkając w bok, widzę przed sobą rozpoczynający się mur łopianu, który przyozdabia kolejny parapet. No trudno, najwyżej trening zaczniemy od umiejętności wyciągania rzepów (znowu) — każda lekcja jest cenna, zwłaszcza jeśli odbywa się z zastępczynią Tenebris!
Przepycham się między krzewami, które wcale mnie nie oszczędzają. Bingo; zaglądając do środka, widzę zwiniętą w kłębek Białą Tęczę, która uporczywie przytula do siebie coś o wiele od niej mniejszego. Marszczę czoło, wskakując na parapet, ale moje łapy ześlizgują się po lodzie, przez co z głośnym łomotem spadam ponownie w łopian, a moje czoło uderza o szybę.
Jęczę, dźwigając się na równe łapy. Kiedy chcę ponownie zerknąć na obecną mentorkę, ta łypie na mnie piorunującym wzrokiem przez szkło, jakby próbowała podciąć mi gardło ostrym spojrzeniem.
— Biała Tęczo! — Merdam ogonem. — Jest już świt, pora na trening!
— Do dziesięciu pędzących potworów, czego nauczyli cię w tym klanie, jeśli nie rozpoznawania pór dnia?! — Jej głos wydaje się przytłumiony, ale jestem w stanie bez problemu wyczuć najszczerszą frustrację. Kiedy w pomieszczeniu rozlega się cichy pisk, z zaciekawieniem przyglądam się komnacie, dostrzegając spoczywającą na nieco zakrwawionym materiale czwórkę szczeniąt. Ze świstem wciągam powietrze, równocześnie zaskoczony i uradowany.
Biała Tęcza zerka za siebie, a na jej pysk wkrada się ledwo dostrzegalny wyraz zmartwienia.
— Obudziłeś szczeniaki.
— Jestem wujkiem?!
— Po moim trupie! — warczy. — I ucisz się, zanim wojownicy tu przyjdą. Nie chcę stracić pierworodnego ucznia w pierwszym dniu treningu.
Zawsze przepadałem za szczeniakami. Wydają się takie szczere, pojmując swój świat tylko przez pryzmat widzianego legowiska. Przez chwilę dopadają mnie wyrzuty sumienia z tym, że zabieram młodym ich matkę na wyczerpujący trening, ale potem nurtuje mnie jakże kolejny głupi pomysł, uporczywie myśląc o tym, że równie dobrze mógłbym zakraść się do obozu Tenebris i pomóc jej ze szczeniętami.
Chwilę później przypomina mi się, że przebywam na obcym terenie, a wtłaczając się do środka, prawdopodobnie zostanę rozszarpany szybciej, niż zdążę powiedzieć „do stu Dwunożnych”. Już i tak wiele ryzykuję, przebywając na wrogim terenie, zarówno ze strony wojowników Tenebris, jak i Flumine.
Szelest alarmuje mnie, że nie jestem sam. Wychodzę zza krzewów łopianu, napinając ramiona w pozycji łowieckiej. Wszystkie moje zmysły pracują na najwyższych obrotach, kiedy w panice staram się zlokalizować źródło potencjalnego ataku. Nie wiem nic o terytorium tego klanu — równie dobrze może być to przypadkowa wiewiórka, ale też i wróg. Może Burzowe Gardło miał rację z tym, że mam braki w rozpoznawaniu zapachów zwierząt?
Nim się orientuję, coś podcina mi łapy, a ja ryję pyskiem o śnieg. W tym momencie przechodzi mi cała ospałość spowodowana bezsenną nocą — liczy się tylko to, że jestem w trakcie walki. Nie mogę myśleć o czymkolwiek innym, jeśli nieuwaga zaryzykuje utratą mojego życia. Mimowolnie przez głowę mknie mi idea o przyszłości, kiedy to wojownicy Ciemnych znajdują mnie przy swoim obozowisku, wypowiadając wojnę Wodnym. Nie, muszę uciec lub walczyć o życie, póki będę w stanie!
Coś przyszpila mnie ciężkimi łapami do ziemi, ale intuicja podpowiada mi, że mam przewagę wagową. Zwinnym ruchem przetaczam się w bok, odbijając od gruntu, a następnie skacząc na czyjeś białe futro, pazury wtapiając w kark ofiary. Pies odwraca się, uderzając kilkukrotnie bokiem o ścianę ruin, a ja spadam, pozostawiając na śniegu drobne ślady krwi delikwenta.
Moim oczom ukazuje się zastępczyni Tenebris.
— Jak na wczesną porę, wcale nie jesteś taki zmęczony — wzdycha.
— Biała Tęczo?! — zduszony okrzyk pociąga za sobą zmartwienie stanem mentorki. Szkarłat pokrywający moje łapy jest co prawda niewielki, ale nadal przejmuję się tym, że nie chciałem zranić suki. — Ja, przepraszam, zaskoczyłaś mnie, nie wiedziałem…
Wojowniczka zerka za swoje ramię, dostrzegając pokryte czerwienią śnieżnobiałe futro. Wywraca oczami.
— Wymyślimy wymówkę dla klanu po drodze. A teraz zmiatajmy stąd, zanim jakiś wojownik zorientuje się, że ktoś tu walczył, albo, o zgrozo, że ty tutaj byłeś.
<Biała Tęczo?>
[1238 słów: Wojownicza Łapa otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia i 2 punkty do treningu, awansując na poziom 3]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz