Próbuję mówić do Wojowniczej Łapy, ale każda moja próba jest na nic. Młody nie reaguje na żadne słowa, a w tym momencie, siedząc upchnięta w ciasnym pudle, nie jestem w stanie nawet go dotknąć, choć jest tuż obok mnie. Wepchnęłam łapę pomiędzy kraty, starając się zwrócić jego uwagę, jednakże ten siedział w kącie, mamrocząc do siebie tysiąc słów na sekundę. Wycofałam łapę i cicho westchnęłam. Ktoś, kto nas tutaj wpakował, bez wątpienia był Dwunożnym. Starałam się nawet walczyć, wyszczerzając kły, myśląc, że coś zadziałam. Moje próby, znowu, zostały wtedy zniszczone z chwilą, kiedy zarzucono mi na szyję coś ciasnego i wytrzymałego. Nie miałam innego wyjścia niż pójść za Wojowniczą Łapą, który na wpółprzytomny gadał sam do siebie.
Co się stało, Wojownicza Łapo, że czujesz się w ten sposób? Co cię spotkało, że nie dajesz sobie pomóc?
Tyle pytań, a żadnej odpowiedzi. A pytać go przecież nie będę — zakładam, iż to niewygodne pytania, na które mi nie odpowie. Zadając je, pewnie poczułby się niekomfortowo i spróbował ode mnie uciec. Tak mi się wydaje. Nie wiem, jak się czuje, ale czy ktokolwiek, kto się nie czuł w podobny sposób, nie chciałby uciec od niewygodnych pytań? Mogłam wrócić myślami do siebie z przeszłości, kiedy leżałam przy umierającym bracie i szukałam leczniczych ziół, nie znając się nawet na medycynie. Ówczesny medyk nie chciał mi pomóc, odganiając mnie i prosząc, bym pożegnała się z bratem. Nie chciałam tego słuchać, bo w końcu, jak mogę pożegnać się z kimś, kogo kocham? Czy Wojowniczy musiał tego doświadczyć? Bolesnej straty psa, który był dla niego rodziną?
Położyłam pysk na łapach, wpatrując się w szare futro samca. Nie ruszył się od momentu, kiedy wpakowali go tutaj razem ze mną. Przypominał mi kamień, tyle że Wojowniczy żył. Jeszcze żył. Dopilnuje, aby nic mu się nie stało w miejscu, do którego nas chcą zabrać. Nawet nie wiem, jak to jest być uwięzionym w ten sposób, co jestem teraz, lecz ani trochę mi się to nie podobało. Później obmyślę, jak nas stąd wyciągnąć.
Warkot potwora ustał, jednak nie to wyrwało mnie z chwilowego snu. Wyrwały mnie z tego promienie słońca, które przedzierały się tuż pod moje powieki. Skrzywiłam się i syknęłam cicho.
— Wyciągaj. — Słyszałam niezrozumiałe głosy dwóch Dwunożnych.
Jeden z nich wyciągnął Wojowniczą Łapę, wziął go na przednie łapy (jakkolwiek to brzmi?) i zaniósł w nieznane miejsce. Ja natomiast próbowałam ugryźć tego, który starał się założyć mi na szyję pętlę. Ten natomiast się nie poddawał, krzyczał coś, jakby wołał Dwunoga, który porwał Wojowniczego. Żadnej pętli. Wsadź sobie to w dupę.
Drugi Dwunożny zjawił się tak samo szybko, jak jeszcze parę chwil temu, gdy mnie oraz ucznia pakował do pudeł. Wykonał niezrozumiały gest i zbliżył się do mnie, łapiąc za kark. Warknęłam przez dyskomfort, który poczułam. Gdzie z tymi łapami? Swoje potomstwo też tak łapiesz?
Nim się zorientowałam, na szyi miałam już jedną z pętli, która zmusiła mnie do pójścia za dwoma Dwunożnymi. Wszędzie słyszałam głośne poszczekiwania innych psów. Ile ich tutaj było? Dziesięć? Dwadzieścia? Nie potrafiłam tego stwierdzić. Mogłam jedynie powiedzieć, iż każdy wołał o pomoc i każdy chciał zostać uwolniony.
Wciągnęli mnie do jednego z większych pomieszczeń, w których mieściło się kilka pudeł. W każdym z nich był albo jeden, albo dwa psy. Patrzyły na mnie błagalnym wzrokiem, niektóre skakały, wołając mnie i o coś prosząc. Głosów było tak dużo, iż w końcu przestałam zwracać uwagę na to, kto do mnie krzyczy.
Wrzucili mnie do kolejnego pudła z innym psem i szczelnie zamknęli. Usłyszałam też, jak jeden do drugiego parsknął coś, zapewne komplement na mój temat i zaniknęli.
— Witam — obcy pies postanowił się przywitać. — Widzę, że nowa.
Spojrzałam na średniego, czarnego psa. Wyglądał, jakby siedział tu przynajmniej latami.
— Powiesz mi, jak stąd wyjść? — zapytałam, choć pytanie o to było tak głupie, że aż szkoda gadać.
— Wyjść? — Przekrzywił łeb. — Nie da się stąd wyjść. A bynajmniej nikt nie próbował.
Pokiwałam łbem.
— Skoro nikt nie próbował, to nie znaczy, że to niemożliwe — mruknęłam sama do siebie, ignorując obecność obcego.
— A tak przy okazji, jak ci na imię? — Podszedł bliżej, aby spojrzeć mi w oczy. — Ja jestem Azor.
— Biała Zamieć.
Czarny pies zamerdał ogonem.
— Dziwne imię.
— Tam skąd jestem, to zwyczajne imię — westchnęłam, czując nagłą tęsknotę za domem.
Nie, to nie to, o czym powinnam teraz myśleć. Gdzie, do cholery, jest Wojownicza Łapa? Nie widziałam go tutaj, a uważanie się rozglądałam. Zaciągnęli go w inne miejsce? Skoro tak, to może ktoś go widział? Muszę wiedzieć, że jest bezpieczny. Tym Dwunożnym nie można ufać.
— Skoro już tu jesteś, to powiedz mi, czy widziałeś takiego szarego psa z białymi znaczeniami? Jest nowy razem ze mną i nie wiem, gdzie zabrali. Najprawdopodobniej też zemdlał.
Azor uśmiechnął się ciepło, przez co czułam się niekomfortowo, jakby planował zabójstwo.
— Spokojnie, nic mu nie zrobią — pocieszył mnie. — Zabrali go do specjalnego miejsca, z którego wróci zdrowy. Obok jest wolna klatka.
Wróci zdrowy. To chciałam usłyszeć, ale wciąż pozostawało jeszcze wiele pytań i wątpliwości. Czy mogę ufać Azorowi? Wszystkie psy stąd wyglądały, jakby trafiły tu z przymusu i dbały tylko o swój ogon.
— Mogę ci ufać?
— Och, jeszcze nigdy nikogo nie oszukałem — roześmiał się i wszedł na posłanie z kilku szmat oraz czegoś grubszego, tego samego, co mieliśmy w obozie.
Wiedziałam, że prędko się stąd nie wydostanę, lecz nie potrafiłam odejść od krat. Co chwilę wkładałam między pręty łapę albo pysk, choć nie dawało to nic oprócz... właściwie niczego. Czekałam na Wojowniczego. W międzyczasie powinnam wymyślić również plan ucieczki.
— Azor — zwróciłam się do psa, który już zdążył zasnąć. — Jeśli nie śpisz, to powiedz mi, kiedy mam największe szanse na ucieczkę?
Pies przeciągnął się na legowisku, mrucząc przy tym, jak stary kot.
— Kiedy cię wyprowadzają lub kiedy otworzą klatkę. — Ziewnął. — Jednak wciąż musisz liczyć na szczęście.
Podziękowałabym mu, lecz wtedy zobaczyłam idącego psa na tej samej pętli, do złudzenia przypominającego Wojowniczego. Podniosłam się i zaczęłam mrużyć oczy, starając się wyostrzyć obraz. Dookoła na nowo rozległy się salwy poszczekiwań oraz wyć. Nie słyszałam nawet, że mój towarzysz coś do mnie mówił, a pies, którego obserwowałam, nagle zniknął mi z oczu. Prawie tak, jakby był tylko złudzeniem.
<Wojowniczy?>
[1002 słowa: Biała Zamieć otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz