Rześkie, chłodne zimowe powietrze pobudzające zmysły do działania. Śnieżnobiały, lodowaty śnieg, przez który całe ciało przechodziły dreszcze. Niegdyś unosiły się tutaj pyłki, a pola były koszmarem dla osób z alergią.
Ale Pora Nagich Drzew otoczyła tereny klanów zewsząd białą pokrywą, przykrywając niemal wszystkie rośliny śnieżnym puchem, nieco tłumiąc ich zapach. Zbiorniki wodne zamarzły, a otoczenie zdawało się być podejrzanie ciche, jakby opuszczone (nie licząc oczywiście gniazd dwunożnych oraz ich dróg, gdzie niezależnie od wszystkiego, zawsze było głośno i żywo).
Mocniejszy podmuch wiatru rozwiał jasne futro Bryzowego Szeptu, a wydychane przez nią powietrze uniosło się przed polem w formie pary, aby następnie po prostu zniknąć. Ciemnobrązowe, psie oczy skierowane były przed siebie, a z pyska trudno było odczytać jakiekolwiek emocje.
Suczka stała przed polem. Złote kłosy je (pole) tworzące uginały się pod ciężarem śniegu.
To nie był najlepszy czas na bezcelowe wycieczki poza obóz, a jednak spacery stały się jej rutyną, zdążyła się po prostu do nich przyzwyczaić.
Zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo podejrzane są — jak to Bryzowa zwykła nazywać — samotne patrole łowieckie, podczas których nawet nie zaszczycała mijanej zwierzyny spojrzeniem. Mimo wszystko zawsze znajdowała sobie jakąś wymówkę, dlaczego i tym razem nic nie przyniosła.
No dobrze, ale po cholerę w taką porę roku ruszać się bez przyczyny poza obóz? Wojowniczka potrzebowała po prostu pomyśleć. Ach nie, nie pomyśleć. Źle to ujęłam. Tego starała się właśnie unikać, bo jej tok myślenia ciągle zbaczał na temat zabójstwa medyka Industrii, a nie miała już ochoty zataczać tego błędnego koła i zastanawiać się, jak bardzo słuszny był jej czyn, dochodząc za każdym razem do wniosku, że nie jest w stanie tego ocenić.
Bryzowy Szept łudziła się, że przechadzki po terenach pomagają oczyścić jej umysł. A było wręcz przeciwnie.
Nie zdawała sobie sprawy z tego, że wystarczyłoby jej mieć po prostu kogoś, komu mogłaby się wygadać. Kogoś, kto najpewniej nie nazwałby jej szurniętą morderczynią (bo tego spodziewała się po klanowiczach, gdyby im powiedziała, czego się dopuściła), a wysłuchałby jej. Przestawała sobie radzić z tym dobrze wszystkim znanym „wewnętrznym, krytycznym głosem”.
Potok jej myśli nagle się urwał, przerwany odgłosem śniegu ugniatanego przez czyjeś łapy; psina ustawiła się w pozycji łowieckiej i schowała za kępą krzaków, starając się pozostać niezauważoną.
Hałasu z pewnością nie wywołało małe stworzenie. Pachniało ono miastem, ale nie na tyle, żeby pomylić je z dwunożnym. A więc to był najpewniej samotnik, pieszczoch lub, Bezgwiezdny. Kiedy sunia wychyliła się z krzaków nieco mocniej, dostrzegła, że istota jest jasnobrązowa i posiada krótką sierść.
Część Bryzowego mózgu krzyczała, że czas wracać do domu. Inna, żeby po prostu wyjaśnić sobie z tym psem, czemu wszedł na tereny Ventusu. Ale najgłośniejszy był głos, który nakazywał jej w ciszy podążyć za Bezgwiezdną.
Nie! Nie mam ochoty na powtórkę z rozrywki! — mówiło przerażone spojrzenie suczki, jednak jej łapy chwilę później jakby same ruszyły za Miętą.
Przeciskając się przez pole, cały czas starała się zachować na tyle dużą odległość, żeby intruzka nie zdawała sobie sprawy z jej obecności w pobliżu.
Co ona właściwie robiła? — nie miała pojęcia. Tropiła Bezgwiezdną jak jakąś zwierzynę, zamiast po prostu ją przegonić ze swoich terenów.
Bardzo chciała teraz wrócić do obozu, ale zdawało jej się, że straciła chwilowo kontrolę nad własnym ciałem; łapy same ją niosły przed siebie.
I niosły ją i niosły. Tak ją niosły, że aż zaliczyła jakże majestatyczną glebę, płosząc przy tym zarówno Miętę, która rzuciła się biegiem przed siebie, jak i kilka ptaków.
Swoją drogą, to gdyby Bryzowa mogła, nie podniosłaby się nawet z ziemi; chociaż starała się, jak mogła, żeby żyć tu i teraz, to znakomicie pamiętała, do czego ostatnio podkusił ją instynkt kiedy stanęła oko w oko z intruzem i nie chciała znów kogoś skrzywdzić.
A może to nie był instynkt, tylko coś innego? — to nawet nieistotne. Ważne, że się stało.
Chcąc nie chcąc podniosła się z ziemi, łapiąc trop; do tej pory szła pod wiatr za Bezgwiezdną, która na szczęście (lub nie) nie odbiegła na tyle daleko, żeby nie dało się jej ponownie wyczuć.
Teraz szła bardzo ostrożnie, zastygając w bezruchu za każdym razem, kiedy nieznajoma się rozglądała. Kłosy były, najwyraźniej nie najgorzej ją kamuflowały, bo jeszcze nie została zauważona.
Wkrótce pole się skończyło, przecięte przez tory.
Obie suki się zatrzymały.
Teraz. Zaatakuj. Bez litości. Pokaż jej siłę. Możesz osiągnąć wielkość. Możesz być Bryzową Gwiazdą. Ale musisz pokazać takim intruzom jak ona, gdzie jest ich miejsce. Musisz pokazać, że się nie boisz — usłyszała znów ten sam głos dobiegający z jej głowy.
Powoli podkradała się bliżej i bliżej, aż kłosy się skończyły. Była gotowa, aby rzucić się na Miętę. Jej pysk był bez wyrazu.
Aż dosłownie kilka kroków od niej, opamiętała się.
Co ja właśnie próbowałam zrobić? — potrząsnęła głową.
Jasnobrązowa dama odwróciła się, ukazując swoje oblicze.
— Zgubiłam się! — rzekła nieznajoma.
Co teraz zrobić? — zastanawiała się wojowniczka Ventusu.
Chciała po prostu znów być tą starą, wesołą Bryzową, której głowy cały czas nie zaprzątało morderstwo.
Czym się stała przez swój narcyzm i chęć władzy?
Chwila, starą Bryzową? No tak. Przecież kiedyś była taką optymistką! Właśnie, optymizm. A gdyby tak spróbować po prostu znów być wesoła?
Uśmiechnęła się (w ten przyjazny sposób) sztucznie i zamerdała ogonem.
— Jesteś Bezgwiezdną? — zapytała, starając się, aby jej głos nie brzmiał obojętnie, lecz był napełniony optymizmem. Wyszło jej tak sobie. — Mogę pomóc ci opuścić te tereny.
Co ty robisz? Na co właśnie się piszesz, mysi móżdżku?
Nie wiedziała, ale czuła, że lepiej byłoby, gdyby się wycofała. Jednak na to było już zdecydowanie za późno.
Teraz czekała już tylko na odpowiedź, która nie nadeszła przez dłuższą chwilę.
<Mięto?>
[910 słów: Bryzowy Szept otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz