17 stycznia 2021

Od Płomiennego Krzewu CD Borsuczej Łapy

Ta cała ceremonia, mianowanie, dawanie uczniów… Wydało mi się to wszystko bez sensu, ta cała gadanina, chciało się wszystkim tego słuchać? A uczniowie... miałem cichą nadzieję, że jednak nikogo nie dostanę albo ktoś zabierze dwóch, ale nie — dostałem słabeusza, który chodzi z podkulonym ogonem, cokolwiek obok niego się poruszy. Tacy właśnie nie mają szans na przetrwanie… Przy najbliższych tygodniach jest w stanie zdechnąć z głodu albo coś go porwie i zje na obiad.
Pokręciłem głową i położyłem się przy dużym kamieniu. Nie miałem najmniejszej ochoty mieć kogoś obok siebie, a tym bardziej trenować. Powinien sam poznać świat i jego mroczne zakątki, a gdyby stanął oko w oko z drapieżnikiem — byłby zmuszony walczyć, ale znając tego chuderlaka, to podwinąłby ogon i jednym kłapnięciem pożegnałby się z życiem. Za jakie grzechy to wszystko... Ja tak kolorowo nie miałem, sam zdany na siebie uczyłem się sztuki przetrwania i na własnych zasadach dałem radę. Skoro ja dałem to on też może. Prychnąłem z myśli o tym, trzeba dać smarkaczowi porządną dawkę rzeczywistości i zrozumie, na czym polega życie.
Obudziłem się w nocy, coś sprawiło, że wstałem i przeszedłem kilka kroków naprzód. Dlaczego to zrobiłem i w jakim celu? Zdenerwowałem się, sen był dla mnie ważny i irytowało mnie takie wybudzenie bez celu. Chyba że… o nie, znowu to samo. Obserwowałem okolice i uważnie nasłuchiwałem, za chwilę powinien się zjawić. Wyszczerzyłem zęby, ten kto się pojawi, dostanie za swoje i nie będę się powstrzymywał.
— Pokaż się — mruknąłem, wypatrując czegoś w oddali.
Czułem, że jest blisko. Zatopię w tobie kły i nie będziesz w stanie ruszyć łapą, pomyślałem, grożąc mojemu przeciwnikowi. Wciąż się nie pojawiał, zacząłem myśleć, że to nie wytwór mojej wyobraźni, a rzeczywistość, to nie mogło być to…
Nagle z prawej strony biegł na mnie — czarny cień, zbiliśmy się ze sobą, aż prawie wylądowałem na ziemi. Nie dam ci za wygraną, oj nie. Gdy znów się pojawił, natychmiast zareagowałem i chwyciłem go za kark. Szarpałem jak opętany, rozrywałem, moje zęby coraz mocniej wbijały się, o dziwo, w twarde ciało wroga. Czułem krew, kapała mi z pyska coraz obficiej. To był dobry znak, bo przeciwnik opadał z sił i zdobywałem przewagę, za chwile mu oderwę głowę na znak zwycięstwa.
— Płomienny Krzewie…? — usłyszałem zza siebie cichy i bojaźliwy głosik małej istoty, podejrzewałem, że to pułapka.
Złapałem z całej siły martwe ciało w pysk i cisnąłem nim o drzewo, w momencie zderzenia wróg rozpłynął się w powietrzu. Zmrużyłem oczy, czemu zniknął…? Odwróciłem się, przypomniał mi się ten głosik i ujrzałem Borsuczą Łapę. Wpatrywałem się w niego, co ten szczyl robił w środku nocy? Zakładałem, że to on mnie bezczelnie obudził i sprowadził wroga na teren klanu, już ja mu dam porządną nauczkę...
Skulił się na mój widok, próbował coś wydusić z siebie, ale pysk odmówił posłuszeństwa. Mruknąłem pod nosem, a następnie zwróciłem uwagę na pogodę, skąd nagle zrobiło się tak jasno i ciepło… Przecież była noc, panował mrok, a teraz nagła zmiana jak na zawołanie. Na miejscu martwego ciała znajdował się… duży korzeń drzewa. Miał na sobie ledwo kilka rzędów kory, ogółem był łysy, a na środku wyłapałem wzrokiem, dosłownie, wyżartą dziurę. Dotarło do mnie, że walczyłem z nim i znów miałem zwidy, te cholerne zwidy z przeszłości. A krew, wyczułem rozległe rozcięcie na wardze.
Ponownie spojrzałem na szczeniaka, no tak o świcie mieliśmy zacząć szkolenie, aż mnie skręciło wewnątrz. Wypuściłem powietrze z płuc, ruchem głowy nakazałem mu iść w wybranym kierunku. Bardziej bym wolał wybrać się w jakieś ciche miejsce i przemyśleć kim była ta postać, ale niech będzie, że zaczniemy ten „trening”.
— Czy coś się stało? — spytało to strachajło, powiedział to tak cicho, że miałem ochotę go chlasnąć łapą.
— Nie twoja sprawa — powiedziałem.
Zamknął się, świetnie. Co by mu wymyślić, w sumie niedaleko mieliśmy kawałek pola i tam lubiły się kryć smaczne kąski w postaci zajęcy, ptaków lub łasic. Przyniósłby coś na śniadanie, ale potem przypomniało mi się, że nigdy nie polował. Kątem oka dostrzegłem, jak zaczął mu ogon latać na boki, na co się tak cieszy? Tutaj liczy się skupienie, a nie radość. Wiedziałem już co zrobić, żeby mu ten uśmieszek zniknął.
— Czekaj — rozkazałem.
Szczeniak usiadł posłusznie, chociaż to umiał wykonać posłusznie. Zanurzyłem się w wysokiej trawie i od razu wyczułem w pobliżu ofiarę. Powoli skręciłem w lewą stronę, namierzyłem łasicę około 6 metrów ode mnie. Bezszelestnie stawiałem kolejne kroki i w pewnym momencie skoczyłem wprost na zwierzę. Musiałem powstrzymać się od zaciśnięcia szczęk na jej słabym karku, nie myśląc już więcej, wróciłem do ucznia. Zainteresował się moją zdobyczą, chciał ją obwąchać z każdej strony. Jaki to on niecierpliwy, pomyślałem. Przygniotłem łasicę pyskiem do ziemi, żeby nie uciekła, a następnie położyłem jej łapę na ogonie. Lubiłem widok świgającej się ofiary przed krwawą śmiercią.
— Zabij — ponownie rozkazałem.
To będzie pierwsza lekcja, nie liczyłem na wiele, bo pewnie się rozklei na widok bezbronnego zwierzątka, zamiast ukręcić mu głowę.
<Borsucza Łapo?>
[802 słowa: Płomienny Krzew otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia a Borsucza Łapa 2 Punkty Treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz