Chwile podróży upływały jej wesoło. Chwiejnym krokiem lawirowała wśród kamieni, niczym na łyżwach sunąc po oblodzonej drodze. Jej ogon wyprostował się w próbie zapewnienia nieopanowanemu ciału choćby szczypty równowagi, mimo wszystko efekt był dość mizerny.
Szli na wycieczkę? Irysowe Serce kochała wycieczki, szczególnie te związane z pływaniem. Kilkukrotnie spróbowała zapytać o to Klematisa i ukradkiem zasugerować postój gdzieś w okolicy obszarów wodnych, ale język uparcie odmawiał jej posłuszeństwa, zamieniając wszystkie pieczołowicie dobierane słowa w niezrozumiały bełkot.
Zamerdała ogonem na myśl o kąpieli w zbiorniku pełnym cieczy. Tak, Klematis zdecydowanie właśnie tam ją prowadził! Jaki mógłby być inny cel tak długiego spaceru?
Z pyska Korzenia wyczytała, że dotarli na miejsce i z zawodem zauważyła, że jedyną wodą w tej okolicy była ta w postaci leżącego na ziemi śniegu, delikatnie skrzypiącego wraz z każdym ich krokiem. Skądś znała lokację, w której teraz się znajdowali, jednak z zabałaganionego umysłu nie potrafiła wydobyć jej nazwy. Jedyne, co pamiętała, to że do tej pory się tu nie zapuszczała. Chyba dlatego, że odstraszał ją ten obrzydliwy zapach.
Teraz nie mogłoby ją to obchodzić mniej, uwaga miedzianowłosej była bowiem skupiona na dokładnym wymierzaniu odległości między jednym kamieniem i drugim oraz wykonywaniu kolejnych koślawych skoków, ku przerażeniu drepczącego obok niej towarzysza.
Gdy jakimś cudem udało jej się wgramolić na większą ze skał, spojrzała w górę, a z jej pyska wyrwało się westchnienie zachwytu. Z ziemi wokół niej niczym potężne drzewa wyrastały wysokie budynki, pnące się aż do chmur. Usilnie próbowała dostrzec ich kres, ale te wydawały się złośliwie nieskończone, jakby chciały swymi ostrymi brzegami dotknąć gwiazd. Może gdyby weszła na samą górę jednego z nich, mogłaby spotkać się oko w oko z Gwiezdnymi? Doceniła siebie samą za ten błyskotliwy pomysł, ale zanim udało jej się go zrealizować, została wepchnięta do ciasnego pokoiku.
Zmarszczyła się na chwilę, uderzona silną wonią suszonych ziół, zabijająca wszystkie inne zapachy w pomieszczeniu. Nieznany jej pies, którego sierść najbardziej przypominała tę należącą do Nakrapianej Gwiazdy, zaczął wydawać jej kolejne polecenia. Z językiem wiszącym z pyska i godnym podziwu zaangażowaniem kręciła kolejne kółka i turlała się po pokoju, ani na chwilę nie kwestionując nowego autorytetu. Jeśli zrobi wszystko, co jej każe, może dostanie jakąś nagrodę? Na to właśnie liczyła, ale świat po raz kolejny okazał jej wyłącznie swoje okrucieństwo, gdy po wykonaniu wszystkich zadań otrzymała jedynie wypchnięcie za drzwi. Smutno spuściła ogon na myśl o utraconym wynagrodzeniu.
— Ten doktorek chyba nie był zbyt miły — wybełkotała i po raz kolejny nie doczekała się odpowiedzi, lecz nie wydawało jej się to przeszkadzać. Ogon miedzianowłosej ponownie powędrował w górę, kiedy poczuła pysk Klema wtulony w swoją sierść. — Zmieniłeś zdanie?
Nieudolnie próbując po raz kolejny przylgnąć do samca, zauważyła wilka kroczącego za jego plecami. Próba odskoczenia i przyjęcia bojowej pozycji zakończyła się dla niej tylko krzywo wykonaną przewrotką i parsknięciem z pyska wilka. Zaaferowanie i strach nagłym zagrożeniem nie pozwoliły Irysowemu Sercu rozróżnić słów wypowiedzianych przez Korzenia, ale najwidoczniej były na tyle skuteczne, żeby odstraszyć napastnika, który odszedł, mrucząc coś pod nosem. Miedzianowłosa odetchnęła z ulgą — widocznie wilk nie był na tyle głodny, żeby ich zaatakować.
Chciała pochwalić Klematisa za odwagę, ale zanim udało jej się rozplątać myśli i odzyskać umiejętność mowy, znowu była pchana w kolejnym kierunku. Sfrustrowana zaburczała pod nosem. Czy on myślał, że nie potrafi chodzić sama? Przecież radziła sobie z tym doskonale!
— Tu śmierdzi — fuknęła, patrząc na Bezgwiezdnego. — Po co mam tu iść?
Nie odpowiedział jej, z uporem podążał nadal do niewielkiego budynku po prawej. Irysowe Serce próbowała natomiast objąć wzrokiem całe otoczenie, zauważając wbite w ziemię skrzyżowane patyki i dziwne, kamienne prostokąty. Chętnie podeszłaby bliżej i dowiedziała się o nich czegoś więcej, ale wystarczająco zniechęcał ją do tego dochodzący stamtąd odór i nos Klematisa kierujący ją w odpowiednią (według niego, dodała w myśli suka) stronę. Posłusznie podreptała tam z braku innej opcji. To było chyba jedyne, co mogła zrobić.
Po drodze, która wydawała się trwać w nieskończoność, choć tak naprawdę zajęła tylko kilkanaście uderzeń serca, podjęła kolejne próby złapania na język wirujących, białych płatków spadających z nieba. Z utkwionym w górze spojrzeniem prawie wpadła w zaspę i skrzywiła się, czując zimno w pysku.
Bezgwiezdny czym prędzej pomógł jej wyjść ze śniegu, a ona znów wybuchła śmiechem. Czy kiedykolwiek czuła się tak dobrze? Chyba nie, ostatnio zdecydowanie nie. Teraz wszystko wokół niej zdawało jej się wirować. Było tak pięknie! Mogłaby żyć tak już zawsze. Co prawda trudności w używaniu łap nie były najprzyjemniejszą rzeczą na świecie, ale uznajmy, że taka była cena za możliwość parsknięcia wesoło, gdy Klem zmartwiony próbował coś do niej powiedzieć. Bywało gorzej.
Czuła dezorientację, gdy przez niewielkie drzwi wprowadzał ją do budynku. Zapach tego pomieszczenia różnił się od wszystkich, które do tej pory poznała. Co to było za miejsce? Kurz zebrany tu przez miesiące wdarł się do jej nosa, a ona kichnęła donośnie, po chwili chwiejąc się na łapach.
— Irysko, może lepiej się połóż. — Usłyszała głos rudzielca i przecząco pokręciła głową, a przynajmniej spróbowała to zrobić.
— Po co, prze-przecież jest tak faaajnieee — przeciągnęła ostatni wyraz, wirując dookoła, wpatrzona w wiszący z góry żyrandol, który przy każdym jej piruecie coraz bardziej przypominał świetlisty okrąg. W końcu zawroty głowy zmusiły ją do przerwania zabawy, co zrobiła, choć zdecydowanie niechętnie.
Ciało nie pozwalało jej na dalsze obroty, usiadła więc na zimnych płytkach i wtuliła się w Klematisa, na nowo racząc go buziakami, których niestety nie odwzajemniał. Nie miała jednak zamiaru poddawać się tak łatwo. Zdecydowała się po raz kolejny zwrócić na siebie jego uwagi, szepcząc coś przy tym nieświadomie. Sama nie była pewna, co wypływa z jej pyska i niespecjalnie się tym przejmowała. Pozwalała myślom płynąć swobodnie i materializować się w dźwięki.
Czemu ją ignorował? Przecież była dla niego taka miła, prawda?
Może musiała go jeszcze trochę przekonać.
Łasiła się więc do niego w akompaniamencie wymruczanych cicho, nie zawsze zrozumiałych słów, do czasu, gdy zamroczony umysł nie zamknął jej oczu i nie pogrążył we śnie.
<Klem?>
[972 słowa: Irysowe Serce otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz