10 stycznia 2021

Od Jazgotu CD Kasztana

Jazgot przewracał się z boku na boku w swoim małym kąciku. Ktoś dał mu poduszkę, nie pamiętał nawet kto i gdzie znalazł. Przynajmniej nie było mu twardo. Może trochę zimno, ale do tego się przyzwyczaił. Zwykle usypiał szybko, ale teraz nie mógł. Nie potrafił przestać myśleć.
Martwił się porankiem. Widział okno ze swojego miejsca. Z jednej strony chciał, żeby on nadszedł jak najszybciej, z drugiej po prostu chciał uciec. Wtedy nie będzie musiał widzieć rozczarowania na pyskach innych, tak jak rozczarował ich na mianowaniu. Nie mógł tego zrobić. Zawsze kazano mu mierzyć się ze swoimi błędami przecież.
Przekręcił się na grzbiet i spróbował zobaczyć, czy słońce zaczęło już wschodzić. Zdrzemnął się jakoś na początku nocy. Padł ze stresu. Kiedy już się obudził, wtedy się zaczęło. Myśli i zmartwienia. I strach.
Poszedłby na plaże, ale bałby się spóźnienia na spotkanie. Pogadałby z Mleczem, ale Mlecz spał obok wujka Laurencego, a on nie chciał go budzić. Poszedłby na cmentarz, bo chociaż tam było ciemno i strasznie, to nigdy nie czuł, jakby był tam sam. Ale to było głupie, przecież nie był sam. Inne psy spały, tylko nie w jego pokoju, ale to nic nie znaczyło. Bo inne psy wszystko widziały i na pewno były nim rozczarowane.
A najbardziej to chciał, żeby znowu był wieczór. Wtedy zrobiłby coś inaczej i wtedy wujek Klem by się nie pomylił. I wujek Leonis nie krzyczałby nic o słowie na d. I wujek... i Kasztan nie byłby taki nieszczęśliwy. Jeszcze nie wiedział, co zrobić inaczej, ale na pewno by wymyślił.
A on naprawdę się cieszył na mianowanie. Był trochę zdenerwowany, ale mimo to gotowy. Wszystko sobie przemyślał. Wiedział, że musi iść z wysoko uniesionym pyskiem i uśmiechał się do wujka Klema. Wujek Klem obiecał, że wszystko będzie dobrze. Odważył się do niego przyjść tuż po posiłku. Powiedział prawdę, bo nie było co kłamać.
Że się boi. Że nie chce nikogo rozczarować. I że najbardziej to nie chce, żeby jego mentor go nie lubił. Wujek Klem obiecał, że wszystko będzie dobrze. Skoro obiecał, to musiało to być prawdą.
Miał trochę nadzieje, że mama przyjdzie. Może. Ale to było przecież głupie. Mama nie mogła wiedzieć. A jednak jakoś tak z tyłu główki miał taką głupią myśl, że może by tak… tak nagle się pojawiła. I podeszła do niego i przystanęła obok. Nawet nie musiała przytulać, przecież to była poważna sytuacja. Nie mogło tu być przytulania w trakcie. No może po. Ale nie musiał już o tym myśleć. Bo ona nie przyszła.
To może nawet lepiej. Pewnie byłoby jej przykro, gdyby zobaczyła, jak on wszystko mieszał i psuł. On wiedział, co ma powiedzieć. Powtarzał to sobie z Mleczem ciągle i ciągle. Ale chyba zapomniał, bo nie wiedział co w pewnym momencie wujkowi odpowiedzieć. A potem wujek Klem zaczął mówić o Gwiezdnych i zagubił się jeszcze bardziej. A wszyscy patrzyli. I Kasztan patrzył i wyglądał jakoś tak… Jazgot nie chciał o tym nawet myśleć.
Leonis krzyknął nawet brzydkie słowo. I wtedy to on naprawdę miał ochotę uciec. Po prostu się odwrócić i zacząć biec przed siebie. Dobiec do morza, gdzie nikt go nie znajdzie i będzie sam z falami. Będzie mógł na nie patrzeć całymi godzinami i może nawet zanurzyć się i siedzieć tak pod wodą. Tam byłoby spokojnie. Tam nikt by go nie znalazł, nie wyrzucił, nie krzyczał. Ale nie mógł iść do fal.
Mógł jedynie być grzecznym uczniem i spróbować się położyć. Mlecz chociaż był szczęśliwy. To dobrze, lubił, gdy Mlecz był szczęśliwy. Tylko tym razem Jazgot nie chciał się bawić, chciał tylko się położyć i skulić. To właśnie robił. Skulił w swoim kącie i udawał, że nic się nie stało.
W końcu nie było po co leżeć. Wstał cichutko i zszedł na dół. Był głodny, ale to nieważne. Zaraz uderzył go podmuch chłodu i głód przestał być jego problemem. Otrząsnął się i wyszedł na zewnątrz. Nie chciał jeszcze iść na wzgórza. To było głupie, ale potrzebował chwilę sobie pokrążyć. Łapy mu się trzęsły.
Jak on w ogóle powinien do niego mówić? Może Panie Kasztanie? Albo Mistrzu Kasztanie? Mistrzu Kasztanie brzmiało dobrze, ale nie słyszał, żeby Mlecz mówił do Ciernia Mistrzu. Może on powinien. Zdecydował, że zobaczy. To był jego najmniejszy problem teraz.
Robił kółeczka, aż w końcu śnieg był cały wydeptany i zdecydował, że nie powinien już dłużej czekać.
Miał wrażenie, że droga na wzgórze była jakoś trzy razy dłuższa, niż zwykle. Widział Kasztana, siedzącego na szczycie. Nawet się nie zatrząsł, chociaż wiatr musiał wiać mu w pysk. Jazgot za to wyglądał, jak siedem nieszczęść. Wiedział to, nawet nie musiał widzieć swojego odbicia.
Próbował się wyprostować, ale kark jakoś sam mu opadał. Od teraz wszystko będzie robił dobrze. Musiał. Nie chciał przecież, żeby Kasztan był nim jeszcze bardziej zawiedziony.
Dotarł w końcu na wzgórze i nie miał pojęcia, co powiedzieć. Rzadko mu się to zdarzało.
— Jak humor przed pierwszym treningiem? — zapytał Kasztan. Nie mógł mu odpowiedzieć prawdziwie. Przecież wtedy będzie mu bardzo smutno, a to nie była jego wina, że dostał Jazgota na ucznia.
— Dobrze. — Postarał się uśmiechnąć. Nie wiedział, czy mu się udało, ale chyba nie, bo Kasztan nie wyglądał radośnie. — Tak trochę się denerwuję — powiedział, bo to była prawda i przecież go to nie zasmuci. To normalna rzecz.
— Nie masz czym — zapewnił Kasztan. Ale wyglądał przecież, jakby sam się trochę denerwował. A może on po prostu sobie wyobrażał? Kasztan był przecież dorosłym samcem. Dorosłe osoby się nie denerwowały takimi rzeczami.
— To czemu wstaliśmy tak wcześnie? — zapytał się. Było zimno. Usiadł obok Kasztana i było mu trochę zimno w pupę. I we wszystko inne. Chciał się przysunąć bliżej do swojego nowego mentora, bo wtedy byłoby trochę cieplej, ale tego nie zrobił. Nie chciał, żeby się czuł niekomfortowo.
— Chciałem trochę ciszy i spokoju — odpowiedział. Jazgot popatrzył na niego, czekając, żeby powiedział coś więcej. Kiedy siedział dalej w milczeniu, szczeniak odwrócił się i spojrzał przed siebie.
— Ładnie tu — powiedział. — Rzadko tu przychodzę tak wcześnie. I siedzę tak po prostu. Znaczy, zdarza mi się siedzieć, ale to raczej przed blokami. Wiesz, żeby nikogo nie przegapić, jakby ktoś sobie szedł. A tak to chodzę czasem… po terenach znaczy. Nie wychodzę z terenów. Oczywiście, że nie. Za dużo gadam. Już nie będę gadać. Przepraszam.
Zapatrzył się w swoje łapki. Jakie one były ciekawe, znacznie ciekawsze niż pysk mentora, który na pewno teraz był wykrzywiony. Już go wkurzył, dopiero parę minut minęło, Jazgot jak możesz?
— Nie musisz przepraszać… lubię słuchać, jak mówisz. — Jazgot spojrzał na niego zaskoczony.
— Ooo. — Nie wiedział jak na to zareagować. — To… to fajnie. Cieszę się. To będę mówić. Juhu! — zaśmiał się, ale sam wiedział, że zabrzmiało to dość sztucznie.
— Czego najbardziej chciałbyś się uczyć? — zapytał Kasztan. I Jazgot musiałby skłamać, mówiąc, że nie myślał o tym wcześniej.
— Ja nie chcę nic proponować… ale mi się zdarzało trochę krążyć. Po terenach. Tych nie naszych. Mam nadzieję, że nie powiesz nikomu? — Spojrzał na niego spod łebka. Kasztan zaprzeczył bezsłownie. Od razu poczuł się lepiej. — No to zdarzało mi się trochę zagubić. Nie jakoś bardzo, tylko trochę, ale to było nieprzyjemne. Znalazłem się potem, oczywiście. Ale… właściwie to nie wiem, czy to jest coś dla wojowników — zastanowił się przez chwilę. — Ale wojownicy chyba nie powinni się gubić.
— Nie, rzeczywiście nie powinni. — Kasztan uśmiechnął się. To wyglądało trochę sztywno. Jazgot prawie nie był już przestraszony. — To nawet łączy się z tym, czego chciałem cię dzisiaj nauczyć.
Jazgot zdecydował, że Kasztan miał trochę dziwny głos. Rzadko z nim rozmawiał, bo Kasztan chyba ze wszystkimi rzadko rozmawiał, to może wcześniej nie zauważył. Gdyby Jazgot nie wiedział lepiej, pomyślałby, że jego mentor jest zestresowany. Przecież wojownicy nie stresują się jakimiś szczeniakami.
— Nauczę cię tropić. To bardzo przydatna umiejętność. Z jednej strony jest to niezbędne, by móc uczestniczyć w polowaniu. Z drugiej, ułatwi ci to znalezienie drogi do domu bądź odnaleźć inne psy z klanu. Czy kiedyś próbowałeś coś tropić?
— Znaczy iść za zapachem? Czasami. Jeśli coś bardzo śmier… źle pachnie.
— Chodź. — Kasztan zaczął schodzić ze wzgórza, a przecież przed chwilą Jazgot na nie wszedł. Ale nie narzekał, tylko pobiegł za nim. Chciał trochę poskakać po śniegu, ale był już przecież dorosły. Był uczniem. Dorośli tak nie robią.
Tak szli sobie dalej od bloków i dalej. Doszli do kościoła nawet. Tutaj rzadko Jazgot wchodził, bo kiedyś usłyszał w tym budynku dziwne dźwięki. Może mieszkały tam jakieś dziwne koty. W pewnym momencie Kasztan się zatrzymał i pochylił łeb.
— Dobrze, skup się — polecił. Jazgot się skupił, bardzo się skupił. Nie wiedział na czym, więc po prostu pochylił się i patrzył w ziemię.
— Niezupełnie o to mi chodziło. — Kasztan usiadł na ziemi, to Jazgot też usiadł na ziemi. — Zamknij oczy.
To zamknął oczy.
— Już! — zawołał, bo skąd miał wiedzieć, że jego mentor nie zamknął oczu. Wtedy nie wiedziałby, co Jazgot robi.
— Musisz skupić się na zapachu.
— Nie wiem, czy umiem — przyznał cicho. Nie umiał określić, czemu to było trudne. Trochę chyba dlatego, że nigdy nie musiał. Zapachy zawsze były tak jak dźwięki i obrazy, ale o nich się nie myśli. Tylko czasami po prostu były rzeczy, które się czuło. Nie dało się ich nie czuć, jak wtedy, gdy poszedł na targ. Wtedy miał wrażenie, że wszędzie otacza go mięso. Tu tak nie było. Tu czuł tylko powietrze i… no po prostu dom.
— Na pewno umiesz. Najpierw powiedz mi, jak pachnę ja.
— Ty… — Zamknął oczy jeszcze mocniej, aż prawie powieki go bolały. — Jak, no my wszyscy, jak psy. Jak nasze psy, bo inne pachną inaczej. — Nie był pewien, czy powinien właściwie to mówić, ale trudno. Już powiedział. — I… i nie wiem, jak ziemia? Czy pachniesz jak ziemia?
— Ty mi powiedz.
— To tak. Jak ziemia. I takie ciepłe coś, jak ciepłe futro. I, nie wiem, trochę jak mokra trawa.
— Bardzo dobrze. — Kasztan go pochwalił. Kasztan go pochwalił! — Widzisz. Każde zwierzę, każdy pies, ma swoją szczególną mieszaninę zapachów. Kiedy mieszkamy wszyscy razem, może być to trudno wyczuć. Nasze wonie mieszają się ze sobą, tworząc jedną wspólną, która przenika każdego z nas. A jednak pozostają te szczegóły, dzięki którym będziesz mógł rozróżnić, czy w tym miejscu siedział Leonis, czy Cierń.
A potem Kasztan zamilkł. Jazgot usłyszał kiedyś, że niektóre psy męczą się mówieniem. To było dziwne. Jazgot nie rozumiał, jak można męczyć się mówieniem, ale Kasztan zawsze był taki cichy.
— I nie będę musiał ich widzieć. — Ucieszył się. — Nie, żebym nie chciał. Będę chciał wszystkich widzieć. Ale wiesz, będę wiedział, że gdzieś tu obok są. Albo gdzieś tu obok byli. I jeśli wpadnę w kłopoty, to będę mógł pobiec… ale ja nie wpadam w kłopoty. Nigdy. Nie martw się o to. Ale wiesz, mówię tak tylko na wszelki wypadek. — Na koniec jeszcze zaśmiał się nerwowo. Może Kasztan nie zauważył.
— ... No dobrze. To teraz spróbuj mi powiedzieć, co tu jeszcze jest.
Jazgot zmarszczył nosek. Co jeszcze, no mokra ziemia, bo tam niedaleko nie było śniegu, tylko błotko. Może zimnem? Czy zimno pachnie? Może jednak nie, ale było inaczej chodzić, jak jest zimno i ciepło. Ale jemu nie mogło o to chodzić. Wziął głębszy wdech.
— Wiewiórki? — bardziej zapytał, niż powiedział. — Czy tu są wiewiórki? Ale nie ma drzew.
— Blisko, otwórz oczy. — Kasztan wskazał mu na dziurę we wzgórzu. Woah… Jazgot nawet jej nie zauważył!
— Łasica. Poszukamy jej. Nie będziemy polować — dodał i Jazgot, gdyby był niemiłym szczeniakiem, to by się kłócił, że przecież mogą. Już kiedyś próbował polowania. Nie wychodziło mu, ale próbował. Dobrze, że był miły i zamiast tego tylko pokiwał głową.
Był dumny z tego, jak sprytny był. Pochylił się w tym samym miejscu, gdzie wcześniej Kasztan. Rzeczywiście, tu lepiej czuł tę łasicę.
— Mam ją! — zawołał. — I teraz po prostu za nim idę? — Kasztan pokiwał głową. No dobra, stwierdził Jazgot, to do pracy. Chciał znowu zamknąć oczy, ale wtedy wpadłby na coś. Rzeczywiście dobrze, że było cicho. Jeśli słyszałby jakieś dźwięki, poza skrzypieniem śniegu i ich oddechami, to już na pewno by się nie skupił.
Kasztan nie szedł obok niego, pewnie po to, by nie mieszać mu w głowie swoją wonią. Zapach łasicy z jakiegoś powodu kojarzył mu się z kocami. Kocami i ciepłym powietrzem, będzie musiał o to zapytać. Na razie jednak tropił.
To było jak chodzenie po niewidzialnej linie. Zwierzę skakało i krążyło, i potem jeszcze więcej krążyło. Zaczęło mu się już trochę nawet kręcić w głowie od tego ciągłego zapachu w nosie, ale nie przestał.
Chciałby się nie gubić, ale się gubił. Zatrzymywał się i za każdym razem Kasztan mówił to samo: spokojnie, wyprostuj się i wciągnij świeże powietrze. To miało jakoś pomóc. I pomogło, naprawdę pomogło, ale nie zawsze. Kasztan trzy razy musiał mu pokazywać, gdzie iść dalej. Jazgot za każdym razem czuł się z tym źle.
Ale potem szło dobrze. On chyba miał jednak jakiś talent. Już naprawdę długo szedł i szedł za tropem. Prawdziwy wojownik. Nawet jego mentor został kawałek z tyłu.
Był z siebie taki dumny. Taki super dumny, bo udało mu się coś znaleźć. Jeszcze będzie z niego najlepszy tropiciel, jakiego...
— Eee Jazgot? — Odwrócił się. Kasztan stał kawałek za nim i wyglądał na takiego zmieszanego. O nie, co on zrobił? — Tam nie chodzimy.
— Jak to? — Rozejrzał się. Nie widział w tym miejscu nic złego. Nawet potwory nie jeździły, nie ma się czego bać. — Ale tam idzie trop. — Mimo to, posłuchał się i przeszedł po własnych śladach do Kasztana. Trochę mu było szkoda, bo ten trop to chyba był dobry. Tak mu się przynajmniej wydawało.
— To jest poza naszymi granicami.
— Poza czym? — Popatrzył na niego jeszcze dziwniej. Zaczynał się czuć jeszcze gorzej, bo nie miał pojęcia, co on takiego zepsuł. Coś zepsuł, na pewno. Zwłaszcza że Kasztan patrzył na niego jeszcze dziwniej.
— ...kto cię wychował? — zapytał i to zabrzmiało, jakby samego siebie zaskoczył.
— No nikt — odpowiedział Jazgot. Zamachał ogonem na prawo i lewo. To prawda przecież była. I nawet jakoś go nie smuciła. Znaczy nie jakoś bardzo. Wcale nie bardzo. Ale Kasztan znowu wyglądał tak dziwnie. Postanowił szybko wrócić do tematu.
— Co to granice?
— To ziemie, które należą do innych klanów. — Wskazał łapą na płaskie przed nimi. — To należy do Tenebris. Jeżeli poszedłbyś za blokowisko, w stronę oceanu, tam ziemię ma Industria...
— O tam była moja mama! — zawołał radośnie.
— …Dalej, na terenach bardziej zaludnionych osiedliło się Flumine, a Ventus blisko rzeki. Kiedy indziej będę mógł ci pokazać, gdzie co leży. Jeżeli wejdziesz na teren innego klanu, to tak jakbyś wszedł im do domu. To… niegrzeczne. A teraz chodź. Dobrze ci szło. Może spróbujemy ze zwierzęciem o słabszym zapachu.
Jazgot pokiwał głową i ruszył za nim. Trochę szkoda, bo nie mógł dokończyć zadania. Ale dostał teraz trudniejsze, a to dobrze. Czyli skoro ma trudniejsze, to poprzednie mu dobrze poszło. Kasztan polecił, żeby iść po własnych śladach. Wtedy, jeśli ktoś by ich tropił, to trudniej byłoby ich znaleźć. Bardzo się na tym skupił i uważnie stawiał łapki.
— Dlaczego w ogóle są jakieś inne klany? — zapytał. — Przecież by się zmieścili w blokowisku. Wujek Klem by ich przecież przejął. Nie rozumiem, czemu nie możemy wszyscy mieszkać razem. Tu przecież jest super.
<Kasztan?>
 [2460 słów: Jazgot otrzymuje 24 Punkty Doświadczenia i 2 punkty do treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz