10 stycznia 2021

Od Jazgotu CD Mlecza

Co robimy? To było ważne pytanie, na które nie miał odpowiedzi. Na razie oblizywał sobie pysk.
— Chodź na dach — zaproponował. Nie we wszystkich blokach dało się to zrobić, ale ten miał jakieś dziwne schodki, które tam prowadziły. Trzeba było tylko bardzo, bardzo mocno popchnąć klapę. Znaczy bardzo mocno, jak na pojedynczego szczeniaka.
— Dobra — zgodził się Mlecz. — Ale ja będę tam pierwszy! — zawołał.
Jazgot bardzo nie chciał dać mu wygrać. Był szybki w końcu, ale jednocześnie schodów było bardzo, bardzo dużo. Jego łapki były bardzo, bardzo krótkie. To nie było dobre połączenie i w końcu dobiegł, gdy Mlecz już dyszał na górze.
— Mówiłem, że nie dam ci wygrać — powiedział. Jazgot był zbyt zmęczony dyszeniem, by móc odpowiedzieć. We dwójkę dali radę popchnąć właz i dostać się na górę. Był ośnieżony równiutko, wszędzie biały puch. No to jak mogli się w nim nie wytarzać? Jazgot mógł nie lubić śniegu, ale i tak nie potrafił się powstrzymać. Wiedział, że potem będzie żałował, jak zacznie zamarzać, ale teraz nie było potem.
Tarzanie skończyło się położeniem na białym puchu i próbą znalezienia najlepszej chmury. Mlecz widział w nich trójnogiego psa (Jazgot nie miał pojęcia gdzie) i trzy drzewa, nad którymi skakała wiewiórka (to trochę rozumiał). Jazgotowi szło trochę gorzej, bo w chmurach głównie widział chmury, ale coś tam był w stanie sobie wyobrazić.
Miło było tak leżeć i niczym się nie martwić. Dorośli byli tam na dole, pilnowali ich i nic złego nie mogło się stać. Z przyjacielem też miło było spędzać czas.
Mlecz zawsze był… ciepły. To było słowo, które Jazgot lubił. Ktoś jest ciepły. Było bardzo dużo zimnych psów i jeszcze zimniejszych dwunogów. Takich, na których po prostu się patrzyło i wiedziało, że nie będę się uśmiechać. Albo, że jak się podejdzie, to oni się odsuną. Jazgot łatwo łapał takie rzeczy. Był wyczulony, tak chyba powiedział wujek Pył. Wyczulony na zimne osoby. A Mlecz był ciepły. Mlecz był miły i się uśmiechał i trącał. Jazgot prawie wierzył, że Mlecz się na niego nie obrazi, gdy zrobi coś złego. Tylko prawie, bo wiedział, że istniały rzeczy tak złe, że nawet najcieplejszy z najcieplejszych psów się obrazi.
Jazgot bardzo, bardzo nie chciał, żeby Mlecz się na niego kiedyś obrażał.
— Wiesz co? — powiedział nagle, przerywając kumplowi. Nie powinno się przerywać, ale nie mógł się powstrzymać. Słowa same wyskoczyły. — Boję się — powiedział cicho, patrząc na swoje łapki. Takie małe. I słabe. Ledwo dał radę wbiec po tych schodach, a i tak się raz potknął.
— Czego? — zapytał Mlecz. No i oczywiście, że zapyta, ale nadal wolałby, żeby nie pytał.
— Mentora — mruknął.
— Co?
— Mentora — powtórzył trochę głośniej.
— A dlaczego byś się bał? Jest fajnie. Mam mniej czasu na zabawę, ale uczę się ciekawych rzeczy i…
— Ale ja nie jestem tobą — przerwał mu. Znowu. Nie powinien mu przerywać, ale czuł, że jeżeli jeszcze trochę będzie tak mówił. Nie chciał tego robić przy nikim, ale zwłaszcza przy Mleczu. Usiadł wyprostowany i otrzepał się ze śniegu. — Ty jesteś super. I sprytny, i silny. A ja… ja taki nie jestem. I jeszcze jest czas, ale boję się, że nikt nie będzie chciał zostać moim mentorem. Albo gorzej. Ktoś zostanie, a ja go zawiodę, a wtedy on nie będzie chciał już więcej mnie uczyć. A potem już nikt nie będzie chciał mnie uczyć. I… — Poczuł, jakby miał kulę w gardle i prawie nie mógł mówić. — I ja bym bardzo nie chciał, żeby tak się działo. Bo wtedy, to właściwie, jeśli mentor nie będzie mnie chciał, to nikt...
— Jazgot?
To było jak przerwanie jakiegoś zaklęcia. Mlecz nie musiał tego słuchać. Jeszcze będzie mu przykro. A przecież nic z tym nie zrobi? Przecież nie można sprawić, żeby ktoś nagle stał się super. Jest się i nie jest się. Mlecz był super i Bezgwiezdni byli super. I mama. On nie był.
— O zobacz ptaszki! — zmienił szybko temat. W ogóle nie powinien tego zaczynać. — Popatrz na nie! Siedzą sobie! Chodź, pogonimy je. Chodź.
Odbiegł kawałek i prawie się nie poślizgnął. No może ciut, ale nie było tak źle. Tylko trochę, jedynie jedna łapa mu odjechała. Zatrzymał się i odwrócił.
— Mlecz? No nie patrz na mnie tak. Zapomnij, że coś tam mówiłem. Proszę. Chciałeś się bawić, to chodź, bawimy się.
Mlecz zawsze chciał się bawić. Był Mleczem. Teraz też na pewno, ale nadal wyglądał jakoś tak poważnie. Znaczy tak poważnie, jak puszysty szczeniak może.
— Mówisz jakieś bzdurne rzeczy kumplu — powiedział, gdy stanął obok. I Jazgot już prawie zaczął przepraszać, ale Mlecz mówił dalej. — Jesteś super psem! I super przyjacielem! I w ogóle! Dlaczego mentor miały cię nie chcieć?
Jak to wytłumaczyć? pomyślał. Jak mu to wytłumaczyć, żeby zrozumiał. Jest miły, to nie widzi tych wszystkich słabych rzeczy. Miłe psy tak mają.
— Ja…
— Nie możesz być dla siebie niemiły — powiedział i to zabrzmiało niemal jak rozkaz. — Zakazuję ci, okey? Nie możesz.
— No dobra — powiedział cicho.
— No! I teraz to możemy iść polować na ptaki. Spróbujemy im wyrwać pióra. Mają ich strasznie dużo, nie potrzebują aż tylu.
Jazgot uśmiechnął się lekko i pokiwał głową.
Ganianie ptaków na dachu było fajne, ale ta krawędź już mniej. I w końcu wszystkie i tak sobie poleciały, to poszli szukać ich na dole.
Nie udało im się nawet zbliżyć do gołębia na tyle, by go dotknąć, ale i tak było fajnie. Próbowali poprosić je ładnie o pióra, ale ptaki były głupie i nie rozumiały. Dlatego lepszym pomysłem było po prostu bieganie. Bieganie tak długo, aż łapy bolą, a futro jest całe zamarznięte.
Za szybko zrobiło się późno. Musieli się kłaść, bo Mlecz znowu miał treningi z Cierniem, a Jazgotowi oczy już same zaczynały się zamykać. Starsze psy jeszcze siedziały w środku i gadały, więc Jazgot bardzo uprzejmie powiedział im dobranoc. Trzy odpowiedziały.
Mlecz padł na swoim stałym miejscu, a Jazgot usiadł obok, rozważając, co zrobić.
— Kumplu, a ty co? Nie idziesz spać.
— Tak, tak, zaraz — powiedział. Mieli stąd lepszy widok niż on. Okno było trochę przesłonięte jakimś dziwnym, ludzkim czymś, ale przez dziurę dało się widzieć gwiazdy. Było ich mało, większość zasłaniały chmury. Zastanawiał się czasem, czemu one tam tak świecą. Nie były duże jak księżyc, ani jasne jak słońce. Tylko takie małe kropki, które wyglądały jak plamki na futrze.
— Słyszałem kiedyś, że prawdziwy wojownik może znaleźć drogę dzięki gwiazdom.
— Tak? — zapytał Mlecz, ale nie ruszył się z miejsca. — Jak to robi?
— Nie mam pojęcia. Może z nimi gada. Albo one do niego? Wojownicy są dziwni.
— Tak — zgodził się Mlecz. — Ale my też kiedyś nimi będziemy. Już niedługo.
Jazgot znowu się zbliżył, siadając przy nim.
— Dzięki Mlecz — powiedział, uśmiechając się lekko. Trochę trudno było mu powiedzieć za co. Za bycie miłym? Za bycie przyjacielem? To wszystko brzmiało tak głupio. Ale Mlecz chyba wiedział, o co chodzi, bo odpowiedział:
— Nie ma za co. Wiesz, że zawsze ci pomogę — odpowiedział. Jazgotowi aż ciepło się zrobiło o tam w środku. Wujek Laurency nie miał problemu z tym, gdy Jazgot usypiał nie na swoim miejscu. Sam mu mówił parę razy, że powinien się kłaść bliżej innych. I to nie tak, że Jazgot nie chciał, ale zawsze czuł, że wujek Laurie mówi to tak… z przymusu? Z obowiązku. To zwykle mówił nie i wybierał swój kącik. Ale tej nocy wiatr był jakiś głośniejszy, ciemność gorsza, a mamy wciąż nie było. Jakoś tym razem naprawdę nie chciał leżeć sam.
To zwinął się w kulkę i położył łeb na łapie Mlecza. Tak, żeby na pewno wiedzieć, że nie jest sam.
Słowa bębniły mu w głowie. Zawsze ci pomogę. Tak się tylko mówiło. Ale Mlecz był przyjacielem prawda? Mlecz nie mówiłby rzeczy, tak, tylko żeby mówić. Zaczął formułować się plan.
Na początku nic o nim nie mówił. Nie mógł się zdecydować, czy chce wciągać w to wszystko Mlecza. To było w końcu niebezpieczne, a oni teoretycznie nie powinni tak krążyć po mieście. Jazgot myślał, żeby zrobić to samemu. Myślał bardzo często, ale był jeszcze dzieciakiem, tak mało wiedział. Mógł sobie przecież nie poradzić, a Mlecz wiedział bardzo dużo i jeszcze był odważny.
Tylko Mlecza zniknięcie by zauważyli. I zaraz wujek Laurie byłby zdenerwowany, a potem pewnie Cierń, a potem wszyscy. Jeśli samego Jazgota by nie było, to pewnie machnęliby łapą. Może ktoś by się zainteresował, ale przecież nie szybko. Nie był niczyim obowiązkiem. Mimo to zdecydował się spróbować. To mogło się skończyć wpadnięciem w kłopoty, ale było zbyt ważne.
— Hej Mlecz. — Usiadł obok niego, drobiąc łapką w śniegu. — Mam do ciebie sprawę.
— No pewnie, kumplu, co jest? — zapytał i popatrzył na niego takimi wielkimi oczami.
— Chciałbym, żebyś ze mną gdzieś poszedł.
— Pewnie, dziś nie mam…
— Do lasu — wystrzelił, zanim Mlecz miał szansę skończyć zdanie.
— Do lasu? Ale dlaczego? Tam przecież są… złe psy.
— Chodzi o mamę — powiedział ciszej. Nie potrafił patrzeć mu w pysk, ale widział kącikiem oka, że Mlecz był zaszokowany.
— Znalazłeś ją?
— Znalazłem ślady — skłamał. Skłamał Mleczowi, ale przecież musiał. Nie mógł mu powiedzieć, że będą kierować się tylko jego przeczuciem. To za mało. Sam wiedział, że to za mało. Za słaby powód. Ale to miało sens. Mogła tam być, gdzie indziej poszłaby na misję. Las był niebezpieczny, ale on nie chciał jakoś głęboko wchodzić. Tylko ciut. Tylko zajrzeć.
Poza tym nigdy nie byli w lesie, warto zobaczyć, o czym wszyscy śnią.
— Proszę? Mlecz? — powiedział, ale już czuł, jak serce mu się ściska. Skłamał przyjacielowi. Skłamał. 
<Mleczu?> 
[1525 słów: Jazgot otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz