Czuję, jak zewsząd otacza mnie ogień. Trzyma się w odległości, stojąc przede mną kręgiem rozżarzonych języków, wyglądających, jakby równocześnie były pod kontrolą, ale chciały sprawić, że będę cierpiał bardziej. Nie muszą mnie pochłaniać, jarzyć skóry potężnym bólem i wdzierać do nosa duszące obłoki dymu, wystarczy, że będą, abym czuł, że tracę cały grunt pod łapami.
Jestem liderem. Jak, do mysich stóp, zostałem liderem? Bezgwiezdni musieli uznać, że jestem godny zasiadania na ich czele (z wyłączeniem Leonisa). Powinienem się tym szczycić, reprezentując klan zebrany z włóczęg i wyrzutków, którzy zostawili za sobą przeszłość. Powinienem budzić respekt wśród czterech pozostałych przywódców. Ale jak mam utrzymać pod kontrolą cały klan, kiedy nie potrafię nawet kontrolować swojego największego strachu?
Ciepło ogniska zamienia się w lodowatą wodę, obłoki dymu w zimne strużki. Chociaż całe moje ciało nie mieści się w płytkiej sadzawce, szybka kąpiel wystarcza mi, żebym wypłoszył okoliczne ptactwo głośnym wykrztuszaniem wody.
— Co, do jasnych świetlików? — mamroczę, na chwiejnych łapach próbując wydostać się z kałuży. Po nieprzewidzianej drzemce słyszę jedynie głośny szum krwi w uszach, poprzedzony mroczkami, które niemal kompletnie zasłaniają mi obraz, łącząc się widok w przypominający bardziej rój owadów, niźli cmentarz, w którym jeszcze przed chwilą byłem.
Drżące plamki zaczynają się przerzedzać, odsłaniając przyglądającą się mi sukę o długich łapach. Na jej ciele pręgi wirują niczym zapracowane mrowisko, czołgając się pomiędzy krótką sierścią Szramy.
— Sz-szramo! Masz mrówki na futrze! — jęczę, siadając na śniegu.
Dopiero chwila siadu przegania mroczki i uspokaja zagłuszający szum. Ze wstydem zauważam, że sierść wojowniczki wcale nie jest pokryta mrówkami, a raczej charakterystycznymi dla niej pręgami. Zresztą, nawet jeśli byłyby to mrówki, dlaczego zachowywałem się, jakbym zobaczył ducha zmarłego dziadka?
Przypominam sobie opowiadaną przez starszych szczeniakom historię, jakoby rozzłoszczone naruszeniem dobrobytu mrówki miały atakować psy, pożerając ich ciało żywcem. Mam nadzieję, że Szrama słyszała tę samą historię i wierzy w nią tak samo, jak cały żłobek, inaczej do końca życia będę mieć na sumieniu to, że nieprzytomny nie potrafiłem utrzymać języka za zębami.
Odchrząkuję, na wargi przywracając stanowczy wyraz. Widok surowego i poważnego lidera wygląda na bardziej respektowany, niż przywódcy przerażonego mrówkami. Mrówkami, które w porze zielonych liści codziennie wyciągane są spomiędzy łap, jakby były kamykami, a nie żywymi, pełzającymi istotami. W dodatku nieziemsko przerażającymi istotami.
— Musimy wrócić w okolice cmentarza i znaleźć Richiego — wydaję, nagle zmartwiony jego nieobecnością. Co się wydarzyło, kiedy byłem nieprzytomny? Czy Richie znowu postanowił zrobić z nas idiotów i bawić się w berka, kiedy naszym najważniejszym obowiązkiem na ten moment jest patrol granic?
Drżę na całym ciele wraz z każdym podmuchem wiatru. Powinienem wrócić do obozu i się wysuszyć, a przede wszystkim rozgrzać; pluskanie się w nawet płytkiej sadzawce porą nagich drzew nie jest czymś odpowiedzialnym, nawet jeśli Szrama zrobiła to w celu wybudzenia mnie z nieoczekiwanego letargu. Z drugiej strony nie mogę zostawić tej dwójki (albo raczej samej Szramy, w końcu Richie postanowił zamienić się na mózgi z chrząszczem) samemu, a znaki zapachowe nie zostały jeszcze oznaczone.
Wzdycham, nerwowo potrząsając mokrym ogonem. To egoistyczne. Jak mam myśleć o sobie, jeśli Bezgwiezdni i obowiązki mnie potrzebują? Nie mogę być dobrym przywódcą, przekładając swoje potrzeby ponad innych.
Pochylam głowę nad śniegiem, próbując złapać trop Richiego. Najwyraźniej nie było go w pobliżu, kiedy uciekaliśmy ze Szramą przed Dwunożnym na cmentarzu, bo jego zapach wyczuwalny jest parę długości lisa dalej. Zresztą, jest na tyle słaby, że pies nie może być już obok. Najwyraźniej oddalił się, wykorzystując to, że nie zwracaliśmy na niego uwagi.
Nagle do moich nozdrzy wdziera się zupełnie obca woń, której do tej pory jeszcze nie wyczuwałem; czuć psami, ale z całą pewnością nie jest to ani Richie, ani inny klan, ani jacyś przypadkowy włóczędzy. Marszczę nos, skonsternowany nieznajomym zapachem na naszym terenie. Tym bardziej nie powinniśmy wracać do starego blokowiska, tylko sprawdzić potencjalne zagrożenie i odszukać Richiego.
— Czujesz to samo co ja? — pytam Szramę, otwierając pysk, żeby poczuć zapach całym sobą. Bezsłownie wskazuję suce głową kierunek, z którego wyczuwam nieznajomych.
<Szramo?>
[647 słów: Klematis otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz