— A to tak, jasne, jesteś. Nawet moją uczennicą! I widzę, że się spisałaś. I to już jest rozdrobniony ten mech, no proszę, naprawdę przydatnym maluchem. — Manaci Olbrzym zaczynał już swój wywód, ale po zerknięciu na Cynamonkę szybko dodał: — To znaczy, bardzo przydatna z ciebie uczennica. Znalazłaś mech, to już em, to już jest coś. Pozbierajmy więcej, wrócimy do obozu i porozdrabniasz go, to będziemy mieć gotowy do leczenia. Kto by pomyślał, że szczeniaki są takie przydatne. Tylko uważaj na siebie, żebyś mi znowu nie zniknęła w tym śniegu.
Razem z Cynamonową Łapą zaczęli gromadzić gęsty, zielony, listkowy mech. Manat pokazał uczennicy jak najlepiej ściągać roślinę z pniaków i głazów, a gdy nagromadzili już odpowiednio dużo, zwrócił się do niej:
— Dobra malutka, weźmiemy to teraz, a ty wskakuj na mój grzbiet. Nie chcę, żebyś mi znowu przepadła tutaj, więc tak sobie pójdziemy, co? — I nie czekając na odpowiedź, pochwycił zapas mchu w pysk, po czym schylił się i prawie położył, by mała mogła wskoczyć na jego plecy. Suczka też chwyciła mech w pyszczek i podeszła do Manata. Kiedy tak się powoli gramoliła, stwierdził, że lepiej się położyć całkowicie i wtedy Cynamonowa Łapa w końcu bezpiecznie usadowiła się na grzbiecie mentora. Ruszyli i w milczeniu powracali po śladach do obozu.
Ta dwójka tak cicha nie była codziennym widokiem, więc gdyby ktokolwiek ich przyuważył, mogłoby się to okazać niezłą atrakcją. Jednak każdy wydawał się martwić własnymi sprawami i nie zwracać uwagi na medyków, gdy ci znaleźli się już przy stadninie.
W legowisku medyków Manat położył się, a Cynamonka zjechała z jego gęstego futra prosto na siano, na którym spał. Odłożyli mech na miejsce, które już uprzednio jej pokazał i wtedy Manaciemu Olbrzymowi zawitała we łbie myśl.
— Powinnaś spać ze mną. To znaczy, tutaj, w legowisku medyków. Nie jest może tak przytulne, jak twoich mam, ale tak się śpi, z mentorami. Chyba że się coś zmieniło — zamyślił się na chwilę i spojrzał na nią, jakby miała znać odpowiedź, po czym kontynuował — Ale chyba nie, to jak byś chciała, to możesz tu spać. Jeśli nie to rozumiem, bo właściwie ja też czasem lubię spać gdzieś indziej, w stodole jest całkiem miło, nie wiem, czy tam spałaś? Ja tak i jest bardzo ciepło, czasem można spać pod gwiazdami, na łące, ale to jak już nie ma śniegu lepiej. Może byś chciała kiedyś? Nie ma to jak wstanie ze wschodem, zjedzenie kilku śliweczek i zerwanie stokrotek czy złocieni. Otwierają się wtedy dopiero, najlepiej je właśnie tak zbierać.
Cynamonka chętnie przytakiwała mentorowi i starała się nadążać za wszystkim, co mówił. Pies nie był pewien, czy ucieszyła się na wiadomość o spaniu w legowisku medyków, ale zgodziła się na to, więc on się ucieszył. Przydzielił jej zadanie, by swoim malutkim pyszczkiem poszatkowała mech na drobne kulki, których resztka leżała obok, a sam udał się na poszukiwania Złotego Popiołu. Miał przecież porozmawiać o tym zainteresowaniu się małym Jazgotem, co to się tu szwendał wcześniej. Jednak do wiceliderki nie dotarł. Dowiedział się, iż gdzieś wybyła, więc zawrócił. Coś jednak przykuło jego uwagę. Bliżej legowisk koni, tam, gdzie kręciło się pełno Dwunożnych, stało spore wiadro. Wiadro w pobliżu koni, oznaczało jedno — przysmaki. Manacik nie potrzebował dodatkowej zachęty, ruszył swoim zwyczajnym, nieśpiesznym krokiem w stronę przerośniętej łupiny Dwunogów. I tym razem jego instynkt i nos się nie pomylili, jego oczom ukazało się kilkanaście jabłek, czerwonych i wielkich. Nie pachniały tak dobrze, jak te, które strącał z drzew w sadzie, ale jak mogłyby się dobrze prezentować, skoro była jeszcze Pora Nagich Drzew? Toż to prawdziwy wybryk natury, gdzie te stwory znalazły takie cudeńka?
Po szybkim pochłonięciu pierwszego jednak Manat szybko zreflektował swoje myśli. Wyczulony nos się nie mylił, te jabłka nie przypominały zbytnio faktycznych, mniej okazałych sztuk, które pałaszował w cieplejsze pory. Jednak medykowi szkoda by było zostawić taki, skądinąd, skarb, pochwycił więc wykrzywioną gałązkę sterczącą z wiadra i ruszył do swojego zakątka. Zastał tam Cynamonową Łapę, kończącą już swoją misję. Przekrzywił wiadro i wysypał zdobycz na górę pozostałych roślinnych przysmaków, które tu składował.
— Naprawdę jesteś szybka! I pyszczek masz do tego idealny, mam nadzieję, że długo jeszcze będziesz takim szkrabem, to podzielisz nam mchu na zapas na całe lata. Patrz, co znalazłem! Jabłka! Kiedy na drzewach ani jednego listka! To ci dopiero, co? Ale jakieś dziwne są. Nie trujące, co to, to nie, możesz się śmiało częstować. Tylko takie jakieś bez smaku. Ale wziąłem, bo co się mają zmarnować. Tylko szkoda, że ususzyć się nie da, takie suszone można zjeść zawsze, a te trzeba będzie szybko. No dalej, nie chcesz? Chociaż jedno, o to jest małe, jak ty, powinno być akurat.
— Nie jestem głodna, Manaci Olbrzymie — dawała mu swoją zwyczajową odpowiedź.
— Co ja z tobą mam, myślałem, że kto jak kto, ale drugi medyk… Jeszcze się przekonasz, zobaczysz, ale jakbyś mogła, to się z tym przekonywaniem pospiesz, bo owoce zgniją i będzie po wszystkim. To jak, myślisz, że możesz się teraz przekonać? — zapytał i zaczął rozglądać się za szczeniakiem. Nie zwrócił uwagi, gdy podczas swojego wywodu przekręcił się i przypadkiem przewrócił wiadro tak, iż przysłoniło uczennicę. Dopiero gdy się poruszyło, a z jego wnętrza zaczęło rozlegać się drapanie, zdał sobie sprawę, co się stało i pacnięciem wielkiej łapy uwolnił Cynamonkę.
— No proszę, niezłą kryjówkę sobie znalazłaś. Kto to widział tak się chować! — Manacik zaśmiał się donośnie, ale widząc minę uczennicy, dodał: — Oj dobrze, wiem, że to ja, ale nie widziałem cię. Śmieszne, że się tam zmieściłaś! A właściwie to się nam może przydać. Jakbym Cię w tym nosił, to byś mi się nie zgubiła w śniegu. Co ty na to? Mogę cię też zawiesić na gałęzi drzewa, jak jakiś borsuk czy inny zwierz się pokaże. Albo możemy do tego ładować zioła czy gałęzie, jak nazbieramy, co? Tyle możliwości, tyle możliwości. Chodź, sprawdzimy, czy zadziała noszenie Cię w tym. Oj rozchmurz się, na długich wyprawach taki rozlataniec jak ty na pewno szybko się zmęczy. Nie rozumiem, jak wy możecie tak marnować energię, ja się nigdy nie męczę, zawsze mogę wstać i iść. A wam to się czasem tak spieszy, że potem leżycie i na nic nie ma sił. I po co wam to? A szczególnie wy, szczeniaki, macie jakieś upodobanie do latania wszędzie i robienia wszystkiego tak na już, uderzenie serca, a was nie ma. Śmieszne to nawet. To idziesz czy nie?
Chwycił znalezione wiadro i skierował łapy ku wyjściu z obozu, a mała, jasna kulka, chcąc nie chcąc podreptała za nim. Dopiero kiedy wyszli na zewnątrz, Manaci Olbrzym zauważył, że zaczynało się już ściemniać.
— To chyba jednak nigdzie dziś nie pójdziemy, ale to nic przecież, pójdziemy jutro. O, a czekaj, zobaczymy coś. Widziałem, jak szczeniaki się tak bawiły kiedyś w podobnym urządzeniu Dwunogów. Wskakuj!
Odczekał, aż Cynamonka weszła do wiadra i podniósł ją z łatwością. Opuścił uczennicę dopiero na bardzo śliską, oblodzoną powierzchnię za stadniną. Wyjaśnił jej, na czym polegała zabawa, którą podpatrzył, po czym popchnął wiaderko. Cynamonka wydała z siebie cieniutki pisk, gdy ruszyła szybko po lodzie, a gdy się zatrzymała, krzyknęła do Manata:
— Jeszcze! Jeszcze!
— Dobrze już, idę przecież. Jakbym wiedział, że to takie szybkie, to bym siedział cicho, ale idę, widzisz, idę. No idę!
Wkrótce medyk jednak znalazł również jakąś radość w tym ciągłym chodzeniu w kółko, by popchnąć Cynamonową Łapę. Był w trakcie opowiadania jej historii o tym, jak to mały Potwór Dwunogów kiedyś się go wystraszył, jak się z nim witał na głośnej, twardej ścieżce, kiedy do jego ucha trafił donośny krzyk Złotej:
— Co ty wyprawiasz Manacie?!
— A bawię się z Cynamonką. Zabawa to bardzo ważny element treningu, wiesz? Też mogłabyś się czasem z nią pobawić, w końcu to twoja córka, tak się chyba robi. Może chcesz teraz? Mnie się już trochę znudziło to chodzenie, to możesz mnie zmienić — wyjaśnił, gdy suczka już się do niego zbliżyła.
— O czym ty w ogóle… Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ona jest w tym czymś? — zapytała takim tonem, że od razu wyczuł, iż nie powinien jej teraz oznajmić czegoś, czego nie chciałaby usłyszeć.
— Ano jest, pewnie, że jest. To jak, piszesz się na wspólną zabawę? Na zabawę nigdy nie jest za późno, wiesz, nawet jak się rządzi klanem. To co? A właśnie, mam taką sprawę, bo Nieuchwytka chyba bardzo lubi tego Jazgota, to może go przygarniemy? Ty się na tym znasz, co?
Zanim suczka dostała jakąkolwiek szansę na odpowiedź rozległ się krzyk Cynamonki:
— Miało być jeszcze!
— Już idziemy! — wrzasnął za nią Manat i ruszył na drugą stronę ślizgawki swoim zwyczajnym, powolnym tempem.
***
— Już wstawaj mała, no dalej. Mnie też się nie chce, ale musimy, wiesz? Czasem trzeba się zerwać z rana, nawet jak nocka była nieciekawa. Musimy nazbierać te zioła. Też miałaś sen, prawda? — Medyk spojrzał na nią, a po przytaknięciu uczennicy kontynuował: — Właśnie, to wiemy czego szukać. Może być niedługo bardzo nieciekawie, więc musimy się zbierać już teraz. Z tamtym psem się nie udało i… to jest straszne, wiem malutka. Ale musimy iść teraz i postarać się ocalić kolejne psy. Bo będzie więcej takich i musimy się przygotować.
— A co jak komuś coś się stanie, kiedy nas nie będzie? Może ty pójdź sam, a ja zostanę. Już dużo umiem przecież!
— Tak wiem, bardzo szybko się uczysz mała, ale potrzebuję twojej pomocy. To nie są proste do znalezienia zioła, a zdobycie może się okazać jeszcze trudniejsze. Lubią rosnąć w miejscach, do których nie idzie wsadzić łapy. No, a moje i tak trudno wsadzić gdziekolwiek. A jeśli martwisz się, że ktoś zachoruje, kiedy nas nie będzie, to spokojnie, postaramy się wrócić prędko. Obiecuję, że będę się spieszył. No, na tyle, na ile potrafię, to się rozumie.
— A o jeśli i tak nie zdążymy? — Cynamonowa Łapa dalej się martwiła. Wyglądała na wyjątkowo przybitą.
— Parę psów tutaj wie, co podać na jakie objawy, zostawiłem im nawet odpowiednie rośliny na wierzchu, widzisz? — Medyk wskazał łapą na kilka kupek ususzonych kwiatów i liści.
— Ale… — Cynamonka chyba sama nie wiedziała, co chciała powiedzieć. Manat podszedł do niej i spojrzał prosto w oczy. Jego poczciwy pysk, zwykle uśmiechnięty, teraz był poważny. Czekało ich wiele, zbyt wiele, ale musieli być na to gotowi.
— Posłuchaj mnie, moja malutka. Wiem, że to wszystko jest straszne, ale jeśli my damy się zastraszyć, to już wszystko kompletnie runie. Medycy są silni, wiesz? Może nie walczymy najsprawniej i nie biegamy szybko, choć tu, oczywiście, jesteś od koniuszka pyska do koniuszka ogona przede mną. Ale to nie jest najważniejsze. Jesteśmy silni, bo kiedy inni tracą łeb i nie wiedzą, co robić, to właśnie my musimy wyglądać, jakby wszystko było pod kontrolą. My musimy czasem powiedzieć o porażce czy nie płakać. My musimy od wschodu do zachodu księżyca czuwać i błagać Gwiezdnych o pomoc. A skoro to nas wybrali Gwiezdni, to znaczy, że tylko my tak możemy. Psy mówią, że nie obchodzi mnie, kiedy ktoś odchodzi, ale to nieprawda. Po prostu nie płaczę, kiedy to się dzieje, skupiam się na kolejnych życiach, które mogę ocalić. To nie znaczy, że mnie to nie obchodzi, rozumiesz? Nie chcę, żebyś tak myślała. Nie myślisz tak, prawda?
Cynamonka wolno pokręciła łebkiem. Manat wychylił się i podsunął jej wcześniej sporządzoną mieszankę przyrządzoną ze szczawiu, stokrotek, rumianku i krwiściągu.
— Zostawiamy ich ze wszystkim, czym możemy, a idziemy po coś ważniejszego. Jeśli nam się uda, pewnie wojownicy zaczną szukać tych ziół, a my będziemy na miejscu, gotowi. Tylko teraz musimy już iść, by wrócić, kiedy będzie trzeba. A teraz wsuwaj, to zioła podróżne. Niedługo będziemy robić dużo takich mieszanek, opowiem ci dokładniej po drodze. Wypełniają cię i nie zgłodniejesz nawet jeśli nie będzie cię długo. Nie wiem na ile idziemy, ale mogą się okazać niezbędne.
— Czy to kwiaty rumianu? — zapytała, pociągając nosem przy badaniu mieszanki.
— Zgadza się, brawo. Mówiłem, że zdolna jesteś? A taka malutka cały czas, śmieszna sprawa, naprawdę. — Mentor zaśmiał się, a na jego psyk powrócił dobrotliwy uśmiech. — Co jeszcze rozpoznajesz?
— Stokrotki, mają inne płatki. I krwiściąg. Ale… nie wiem, co to za liście.
— Spokojnie, spróbuj. Czasem medyk poznaje rośliny przy pomocy więcej niż jednego zmysłu. No i ma nadzieję, że nie będą trujące.
— Uee, szczaw! — Suszka wykrzywiła pyszczek po przełknięciu ziół.
— Bezbłędnie. Następnym razem ty to nam przyrządzisz, zobaczymy, czy zapamiętasz.
— Szczaw na pewno — mruknęła pod nosem.
Kiedy opuszczali obóz czuło się jeszcze poranny przymrozek. Manat wskazał drogę w kierunku Gwiezdnego Szczytu. Jeśli w śnie widział kamienie, to powinni skierować się za szczyt. Ruszyli więc trasą przez pola, łyse i twarde. Nie pachniały jeszcze zdrową ziemią, choć śnieg zaczynał powoli znikać.
***
— Chodź tu malutka! — krzyknął do Cynamonki. Suczka przestała węszyć między głazami i szybko podbiegła do mentora.
— Są tutaj? — pyta podnieconym głosem. Przypatrzyła się pokaźnej kłodzie i w końcu też zauważyła, że wystają spod niej ciemnozielone, długie liście. Kłoda była usadzona między głazami, więc żeby dostać się pod nią, a tym samym do ziół, trzeba było ją jakoś zepchnąć.
— Cóż, chyba nie pozostaje nam nic innego, jak spróbować ją przesunąć. Odsuń się mała.
Manat popchnął raz i nic się nie stało. Spróbował więc znowu i znowu. W końcu postanowił wbiec na nią z całą siłą i przechylić ciałem. Wziął rozbieg i ruszył na kłodę, a przy zderzeniu poczuł, że ta się luzuje.
Od Mistrza Gry: Manaci Olbrzym z powodzeniem odsuwa kłodę, a za nią znajduje całkiem sporo ziół. Ventus otrzymuje 20 ziół.
<Cynamonowa Łapo?>
[2153 słowa: Manaci Olbrzym otrzymuje 21 Punktów Doświadczenia, Cynamonowa Łapa 2 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz