Przez cztery dni Mięta wracała powoli do zdrowia. Coraz mniej już cierpiała przez tę łapę, czy jak to można nazwać. Po prostu się uspokajała. A teraz? Przypomniało jej się, że go nie przeprosiła, w sensie Dymka. Nie przeprosiła, a nawet nie podziękowała. Tak jak planowała. Tylko go w pysk zdzieliła. Ale jakoś ostatnio nie miała odwagi nawet do niego podejść. A tym bardziej że miała wrażenie, że pies ją unika. Czyli go za ostro potraktowała? Wiedziała! Powinna nie pokazywać tej strony. Teraz to tylko pokazała, jaka ona potrafi być, i nie pokazywać tej dobrej strony. Ugh, chciała mieć z nim dobre relacje przecież, jak i też z resztą. Ale to najpierw trzeba móc. Machnęła ogonem dosyć zdezorientowana. Aż właśnie od tego czasu. Kiedy już czwarty raz słońce wyszło na podróż, a kiedy Mięta w końcu postanowiła podejść do niego, była to pora słońca wysoko… akurat z tym powiedzeniem to Mięta się myliła. Co prawda, używała różnych sformułowań, nawet to było za czasów gdy jeszcze mieszkała w swoim starym klanie. Ale nie mogła się tego oduczyć. Akurat tego ją nauczyli, nie tak jak wiary. Przez co teraz wszystkiego, co jest z tym związane, nie lubi. Zgromadzeń, bo przecież się wtedy staje przed obliczem tych Gwiezdnych. Kodeksu, bo to podobno Gwiezdni wymyślili. Medyków, z innych klanów, bo mają niby te wizje od nich, oczywiście, do nich akurat nie zalicza Leonisa, ale wszyscy wiedzą, jaki jest Leonis.
Wzięła wdech i stanęła przed nim w końcu. Co prawda, może dopiero co wrócił do obozu, więc był trochę zmęczony. Ale jak Mięta się zdecydowała, to powinien to docenić. Niewdzięcznik jeden.
— Cześć — powiedziała do niego dosyć szczęśliwym tonem.
Właściwie, tak się nie czuła. Jakaś zadowolona, czy szczęśliwa. Przyszła tutaj w dwóch powodach, więc wolała to załatwić dosyć szybko, a nie… W sensie. Eh.
— Cześć Mięto — odpowiedział Dym, przyglądając jej się. — Jak łapa? — dopowiedział jeszcze, wyprowadzając ją z tropu.
— Tak, znaczy… — urwała i spojrzała na swoją łapę. — Radzę sobie. — Podniosła znowu wzrok na jego pysk. — Dobrze sobie radzę. Ale nie o tym chciałam… — urwała, bo Dym oczywiście jej przerwał.
— A więc o czym?
— Jak dasz mi dokończyć zdanie, to Ci powiem.
— No dobrze mów.
— No próbuję… dobra — zaczęła suczka i chrząknęła. — Jestem w stanie, stwierdzić, że powinnam Cię przeprosić, za mój wybuch emocji — powiedziała coraz ciszej, im dłużej mówiła. — Również powinnam podziękować, właściwie za wszystko, co się działo na tych terenach Industrii…
Dymek wydawał się zdziwiony. Kto by nie był jak nagle taka Mięta podchodzi do Ciebie po czterech wschodach słońca i dopiero teraz dziękuje i przeprasza. Raczej to nie jest jakieś spotykane. Chociaż z czasem suczka po prostu musiała przepraszać. Musi się do tego przyzwyczaić, jak chce z nią wytrzymać.
— Czyli mnie przepraszasz i dziękujesz? — zapytał chyba dla pewności.
— Nie, powiedziałam, że powinnam. Ale mogę Cię nie przepraszać — parsknęła i przewróciła oczami. Oczywiście, i tak to planowała. Ale jak tak to będzie ujmował, to go nie przeprosi. Foch. Odwróciła pysk w drugą stronę.
— Serio? — powiedział już trochę bardziej… zażenowany. Wtedy Mięta znowu spojrzała na niego i przewróciła oczami. Wzdycha.
— Ehh… przepraszam no… — gdy skończyła mówić, zniżyła wzrok na swoje łapy. Dym podniósł jej trochę głowę łapą. Co trochę ją zdezorientowało, ponownie. Nie lubiła, jak ktoś ją tykał bez jej zgody. Ale przecież go nie ugryzie, a tym bardziej w obozie. Cofnęła się o kilka kroków.
— Nie dotykaj mnie, jak nie chcę. To nieprzyjemne — rzuciła dosyć szybko, podnosząc wzrok ponownie na jego pysk. A Dym się zaśmiał. Co jego tak śmieszy? Naprawdę aż tak nie rozumiała jego humoru?
— Chyba nie rozumiem… — powiedziała dosyć niepewnie.
— Urocze — odparł, uspokajając już swój śmiech.
— Co niby… — urwała. No już wiedziała, to było takie urocze. — Chodźmy — rzuciła jeszcze szybko i wyszła z obozu.
Razem z Dymem wyszli poza obóz, idąc chwilę przez śnieg. Przez ten zimny, i lepiący się śnieg. Brr! Kto go wymyślił? Nie może się po prostu roztopić? Jak widać chyba nie. No to Mięta będzie musiała to przetrwać. Zatrzymała się w końcu i odwróciła się do niego przodem, a on, nie zauważył, że się ona zatrzymała i prawie na nią wpadł.
— Po co mieliśmy wyjść...? — zapytał pies, rozglądając się.
— Myślisz, że chciałabym, aby ktoś słyszał naszą rozmowę? — zapytała podejrzliwie.
— Raczej nie.
— Raczej?
— Na pewno nie.
Suczka patrzyła na niego przez chwilę czy nie zmieni zdania. Czyli jednak już ją poznał, mniej więcej. Ona zawsze raczej będzie go zadziwiać. A dzisiaj Dym wydawał się bardziej rozkojarzony niż zwykle. Idealny czas, aby go zaskakiwać — pomyślała Mięta i się zaśmiała cicho pod nosem. Oczywiście, pies raczej nie będzie wiedzieć, z czego ona się śmieje. Ale dla niej ważne to, że ona wie. On nie musi. Niech żyje w niewiedzy. Spojrzała znowu na niego, a ten, się uśmiechnął. Aż tak jej śmiech jest zaraźliwy? Szczerze, aż się zdziwiła. Chociaż i tak tego nie okazała po sobie. Wzięła wdech, może coś przy okazji upoluje. Pochwali się swoimi umiejętnościami łowieckimi! No i tam przy okazji wykarmi klan… ale to mniejsza. Ważne, że się pochwali. Rozejrzała się. Nie wyczuła nic, ciekawe czemu. Może dlatego, że śnieg przykrył każdy tutaj zapach dla niej? Och, szybko się domyśliła. Wcale nie wiedziała tego wcześniej… ale wracając do rozglądania się. Zobaczyła jakieś ślady na śniegu. Już podnosiła łapę, aby ruszyć za tym, kiedy nagle coś obsypało ją śniegiem... DYM! Nosz na… na Dyma. Co on wyprawia. Spojrzała na niego dosyć spokojnym wzorkiem. Był w pozycji, jak by gotowy do zabawy. Znudziło się już poważnemu wojownikowi? Machnęła łapą, rzucając w niego śniegiem. Czyli też mu oddając. A on jej znowu oddał. Uśmiechnęła się lekko i podbiegła obok niego, rzuciła go w śnieg i wystawiła do niego język. Idealna zemsta. Chociaż Dym, nie rezygnował i uderzył ją w łapy, tak że sama się przewróciła, po czym wstał śmiejąc się. Dobrze, przyjmuje wyzwanie. Wstaje dosyć szybko, chociaż łapa ją wtedy zabolała, ale walić to. Przepchnęła go, i cofnęła się szybko, zanim on zdążył coś zrobić. Była trochę szybsza od niego, więc na pewno udało jej się zrobić owy unik. Zaśmiała się dosyć głośno jak na nią, widać białą kupę śniegu między uszami psa. Jak słodko. Teraz to naprawdę był Dymkiem, do tego jeszcze jego uszy trochę przez to oklapły, to przecież śnieg swoje waży, chociaż nie jest aż tak ciężki, to trochę waży. Nie można mu tego zabrać, tego jakże wielkiego tytułu, chociaż to się nie zalicza pod tytuł, ale ważne, że jest. Już miała mówić, że wygląda jak szczeniak, ale pies skoczył na nią, jak by przy walce. Przycisnął ją do ziemi. Nie to, że nie była szybsza. Mogła uciec od jego ataku, ale się tego nie spodziewała. Przez co popatrzała na niego z dołu. Trzymał ją za barki i wciskał jeszcze bardziej w ten śnieg, przez co robiła się coraz bardziej mokra. Co jak co, ale ona też ma jakieś ciepło, przez co się śnieg roztapia. To logiczne, gdyby on się tak położył, też by się trochę śniegu pod nim zapadło. Po chwili tej ciszy Dym się zaśmiał.
— Wygrałem! — powiedział, śmiejąc się i zeskoczył z Mięty. Ona oszołomiona wstała dosyć powoli ze śniegu.
<Dymie?>
[1162 słowa: Mięta otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz