Zmarszczył brwi. Nie wyglądało to na psie ślady, chociaż ciężko było określić ze względu na porę roku. Śniegu było naprawdę dużo i stawiane przez Furię czy Oko kroki także nie przypominały teraz standardowych. Musieli większymi susami przeskakiwać od zaspy do zaspy i liczyć na to, że akurat nie trafią na większą i nie wpadną całkowicie w zimny puch. Raz jeszcze przyłożył nos w miejsce, gdzie natrafili na oznaki trzeciego bytu. Prędko zdał sobie sprawę z tego, że były dosyć świeże. Obca woń wciąż była całkiem wyraźna. Poza tym gdyby były tu dłuższy czas, zostałyby już zasypane. Prowadziły w stronę Gwiezdnego Szczytu oraz pól. Furia dużo lepiej obeznany był w terenach miejskich i około miejskich, aniżeli tych rzadziej odwiedzanych przez Dwunożnych. Od czasów wojny unikał takich. Zresztą w mieście dużo łatwiej mu było znaleźć przypadkową samicę, którą mógłby wykorzystać. Zdarzało się, że nie wracał do klanu na noc. Czasem na kilka nocy, jeśli szczęście mu sprzyjało. Wracał, kiedy się nudził, albo potrzebował samotności.
Szedł przed nią. Docinanie docinaniem, ale wiedział, że będzie w stanie prędzej dostrzec zagrożenie, niż ona. Chociażby dlatego, że za każdym razem chwilę zajmowało jej zauważenie czyjejś obecności. Jemu, z przyczyn wiadomych, było po prostu łatwiej. I dlatego był z przodu i rozglądał się za potencjalnymi przeciwnikami. Oczywiście powtarzał sobie, że to dla chronienia swojego własnego tyłka i jakby miała go opóźniać przed możliwą ucieczką, zostawiłby ją w tyle. Ale czy rzeczywiście by zostawił? Kto go tam wiedział. Spytany o to zapewne parsknąłby tylko.
Powoli zaczynało robić się ciemno. Urokiem Pory Nagich Drzew było właśnie to, że mrok prędko wypełniał horyzont. Furia bezpieczniej czuł się właśnie wtedy. Jego ciemne umaszczenie sprawdzało się najlepiej w momentach, w których ciemność otaczała go z każdej strony. Widać było jedynie obojętne, lodowato-niebieskie oczy, zamrażające wszystko w zasięgu wzroku zaledwie jednym spojrzeniem.
Pierwsze, co poczuli, to straszny smród. Nienaturalny, toksyczny odór, chyba nawet gorszy od tych paskudnych spalin, które ciągnęły się za potworami Dwunożnych. Ich oczom ukazały się kłęby dymu. Ale nie takiego, jaki unosił się z niektórych kominów w miejscach, które zamieszkiwali Dwunożni. Był gorszy. Był ciemniejszy i sprawiał, że już z odległości Furia krzywił się przez odczuwany odór. Usłyszał, jak Mleczna zakasłała i zerknął na nią kątem oka. Wyglądała na równie niezadowoloną, co on. Ale to, co wydarzyło się dalej, było jeszcze gorsze. Oczy Nocnego rozszerzyły się gwałtownie, kiedy pojedyncze iskierki zaczęły wspinać się po korze drzewa. Usłyszeli kilka niezrozumiałych słów (a jednak brzmiących na poddenerwowane), a następnie odgłosy biegu przez skrzypiący puch. Wszystkie mięśnie w ciele Furii spięły się. Wielkimi susami przeskakiwał przez kolejne zaspy, aby dostrzec źródło morderczych, czarnych obłoków pnących się ku górze. I dostrzegł. Wielką kupkę palących się śmieci. Dwunożny odpowiedzialny za rozprzestrzeniający się ogień zniknął w czeluściach Potwora i z piskiem zaczął odjeżdżać.
— Trzeba ostrzec klan — usłyszał głos Mlecznego Oka.
— Trzeba to ugasić — odparł.
— I jak niby chcesz ugasić drzewa? — syknęła.
— Jeszcze tu sterczysz? Może ja mam ostrzegać, a ty będziesz to gasiła, nie widząc połowy pożaru? — warknął, wbijając w nią nerwowe spojrzenie.
Nie słuchał w tej chwili już tego, co mu odpowiadała. Szybko urwał kontakt wzrokowy i ruszył w stronę rozprzestrzeniających się mimo śniegu płomieni, które obrały sobie prostszą drogę i przede wszystkim rozchodziły się przez gałęzie. Nie oglądał się za nią, ale wiedział, że faktycznie odbiegła powiadomić klan. Był niemalże pewien, że sami prędzej czy później się zorientują — dymu było coraz więcej i mimo drzew, szczególnie gęsto rosnących wokół ruin, był dobrze widoczny już z oddali. Prawda była taka, że chciał, aby znalazła się jak najdalej od zagrożenia. Miał pełną, wiszącą nad nim świadomość, że to przez niego została pokrzywdzona. I wbrew wszystkiemu, co powtarzał, nie wybaczyłby sobie gdyby ucierpiała z jego winy ponownie.
Biegał i przysypywał białym puchem wszystko, co potencjalnie mogłoby rozprzestrzenić ogień. Chwała Gwiezdnym za Porę Nagich Drzew, która odrobinę ograniczała niszczycielskiej sile pole do popisu. Mimo bardzo niskich temperatur czuł, jak robiło się wokół niego coraz cieplej. To był ten moment, kiedy wiedział, że nie chce ginąć w taki sposób. Zdawał sobie sprawę z tego, że musi odejść na bezpieczną odległość i zaczekać na wsparcie Mlecznej. Przez jego umysł przewijało się kilka pytań. Dlaczego to robił? Dlaczego w ogóle zaczął ograniczać ogień? Kogo w ten sposób chronił? Bo biegając w najbardziej zadymionej części i usiłując zmniejszyć powstający pożar, na pewno nie bronił siebie. Życie przecież nauczyło go, że nie może na nikogo liczyć, bo świat pełen jest egoistów. Sam uważał, już dawno stał się egoistą i przekonywał siebie, że to nic złego. Jemu nikt nie pomógł. Każdej nocy widział w snach pysk, którego nienawidził najbardziej. Po czasie nie odczuwał już strachu czy niemocy. Jedynie gniew w czystej postaci. Nigdy nie zapomni. Dlaczego więc nie uczył się na błędach i nadstawiał teraz karku? Po co i dla kogo, skoro nikogo wokół nie było? Mleczne Oko zdążyła odbiec, mógł i on się zbierać. Czy bał się, że jakimś cudem płomienie ją dosięgną? Być może. Potrząsnął łbem. Dosyć. Sam zaczynał kasłać i to był dobry moment, żeby się wycofać. Zrobił co mógł, żeby ograniczyć siłę ognia. Zmniejszyć jego pole rażenia. To dobry moment. Może nawet Mleczna nie zauważy, jak długo został i nie przestanie postrzegać go jako dupka? Nie chciał, żeby przestała. Jeszcze doprowadziłoby to do jakiejś bliższej znajomości, a takowych Furia unikał. Chciałoby się dopisać, że unikał jak ognia, ale właśnie oddalał się od jednego, do którego podszedł odrobinę za blisko. O ironio.
Biegł więc krztusząc się odrobinę. Nawdychał się wystarczająco dwutlenku węgla, a nawet nie miał pojęcia o tym, że dwutlenek węgla istnieje. W każdym razie na pewno nie znał tej nazwy. Zdawało się, że będzie w porządku. Furia był całkiem młodym samcem. Może nie najszybszym, ale silnym. Byle co nie było w stanie go powalić. Tylko, że wielka, a jakby tego było mało, płonąca gałąź wcale nie była “byle czym”. Moment, w którym coś u góry trzasnęło i z dużą prędkością spadło prosto na grzbiet psa był dla niego jednym z tych szokujących oraz zupełnie niespodziewanych. Zawył przeraźliwie, gdy gorąca, ciężka część drzewa uderzyła go z taką siłą, że na chwilę zabrakło mu tchu. Raz jeszcze podziękujmy Gwiezdnym za Porę Nagich Drzew, bowiem dzięki niej Furia nie spłonął żywcem. Wbiło go w śnieg, który ugasił płomienie. To był ten moment, w którym stracił przytomność. Nie słyszał potworów jeszcze głośniejszych, niż zwykle, których światło raziło w oczy już z oddali, wyjących tak, że słychać je było na drugim końcu miasta. Nie widział krzątających się po terenach Tenebrisu Dwunożnych, którzy ogromnymi jakby wężami wypuszczali strumienie wody, ratując w ten sposób faunę i florę, ani członków klanu, którzy obserwowali to z ukrycia, z bezpiecznego dystansu. I tak go nie widzieli, a nawet gdyby, to raczej nikt by się za nim nie oglądał. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że jakiś przedstawiciel tej przedziwnej rasy podniósł go, ani z tego, że przeżył drogę ludzkim potworem. Kiedy się obudził, jego nozdrza uderzył dziwny zapach, którego nie potrafił opisać. Jego brzuch, boki i grzbiet owinięte były białym czymś, co znacznie ograniczało jego ruchy. Świat wirował, samiec czuł się otumaniony. Miał wrażenie, że widzi dźwięki i słyszy obrazy. Przymknął oczy. To było dla niego zbyt wiele i chyba nie chciał rozumieć, co się dzieje. Otworzył je znowu po kilku dniach, o których minięciu nie miał pojęcia. I wtedy zrozumiał, że nie był w domu. Nie był też w mieście po przypadkowej nocy. Był w dziwnym, białym pokoju Dwunożnych. Zdany całkowicie na ich łaskę.
<Mleczne Oko? Nie mam pojęcia, jak wyplączę go z tej sytuacji>
[1227 słów: Nocna Furia otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia i traci 70 Punktów Zdrowia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz