31 stycznia 2021

Od Płomiennego Krzewu CD Błękitnej Stokrotki

Przyglądałem się jakże pozytywnie nastawionej suczce wobec mnie. Czy ona… przedstawiła się mnie? Czemu i po co? Nie liczyłem na żadną przyjaźń z kimś obcym, ani z kimkolwiek, więc zignorowałem jej przywitanie. Posiadanie kogoś u boku to tylko niepotrzebny ciężar, jesteś potem odpowiedzialny za bezpieczeństwo, a w chwili niebezpieczeństwa musisz myśleć o sobie i tym kimś. Jak tu się skupić? Suczka zaskoczona moją ignorancją przekrzywiła głowę. Niech znajdzie sobie kogoś bardziej towarzyskiego i chętnego na „pogaduchy”, bo ja miałem dosyć, chociażby po wypowiedzeniu jednego zdania z czyjegoś pyska.
Postanowiłem udać się do miasta, miałem apetyt na coś… innego niż drobne ssaki w lesie czy ptaki na polu. Często tam bywałem, a Dwunożni — nawet gdy się natknąłem na jakiegoś — omijali mnie szerokim łukiem, myśląc, ze zaraz się rzucę do ataku. Głupi gatunek, pomyślałem. Miałem już wytyczone swoje ścieżki, dzięki którym przechodzę niezauważony, zupełnie jakby mnie nie było. Problemem były jedynie szczeniaki tych kreatur, najgorzej jak trafi się taki karaluch, którego można jednym ugryzieniem zabić. Wtedy jedynym wyjściem jest się wycofać, inaczej szczeniak zacznie się wydzierać bez powodu i nagle zbierze się wokół niego tłum obrońców.
Znajdowałem się niedaleko miasta, o dziwo nie bywałem tutaj na neutralnych terenach, ale było warto, bo ledwo wydeptana ścieżka prowadziła prosto do mojego celu. Zdeptana trawa ciągnęła się niemal w linii prostej między małą luką w krzakach, a potem kawałek w dół. Ruszyłem przed siebie. Myślami wróciłem do napotkanej obcej suczki… która zresztą szwendała się za mną. Nie waż się podchodzić zbyt blisko, zagroziłem jej w myślach.
Minąłem przejście w krzakach i zeskoczyłem z niewielkiej górki, moje łapy znalazły się już w mieście. Stałem właśnie na twardym podłożu, które składało się z twardych kostek. Nigdy nie wiedziałem, po co to Dwunożni zrobili, skoro ziemia jest miękka. Prychnąłem z niezadowolenia i ruszyłem przed siebie, miałem tylko nadzieje, że nie spotkam hycla — nauczyłem się tego słowa od tutejszych — chociaż nawet gdyby stanął mi na drodze, to gorzko by tego pożałował. Początkowo musiałem iść prosto między tymi kreaturami, ciągle powtarzałem sobie, żeby nikogo nie ugryźć, mimo że niekiedy wręcz ocierali mi się po bokach brzucha. Szczęki same chciały reagować, ale powstrzymywałem się, nie chciałem wywołać zamieszania, jeśli wróg ma przewagę liczebną. Minąłem jednego, drugiego ze szczeniakiem, aż się oblizałem na widok jego delikatnego, młodego ciała, trzeci prawie nadepnął mnie po łapie, czwarty ominął szerokim łukiem. Dojrzałem moją ścieżkę za dużym niebieskim pudłem, skręciłem tam natychmiast, nareszcie swoboda. Nienawidziłem tego odcinka i dotyku… Otrząsnąłem się z wrażenia, do nosa doleciał mi słodki zapach, co to było? Wcisnąłem łeb między pudełka, byłem blisko. Jednym kłapnięciem złapałem moją zdobycz, która okazała się słodkim ciastkiem. Widywałem takie u Dwunożnych, zajadali się nimi po kilka sztuk. Ciastko miało na sobie trochę białego czegoś, a ze środka wypływała gęsta, czerwona substancja. Zjadłem zdobycz na raz, oblizałem się porządnie, bo to coś białego zawsze się przyklejało do futra po bokach pyska. Spojrzałem jeszcze raz między kartony czy czegoś jeszcze nie było, ale nic takowego nie znalazłem. Zrobiłem kilka kroków dalej, może gdzieś jeszcze znajdę coś dobrego?
Za budynkami, gdzie Dwunożni nie chodzą, opłacało się zawsze zajrzeć, w dużych pojemnikach znajdują się resztki jedzenia, a dla mnie to uczta nie do opisania. Nie byłem wybredny, każdy kąsek się nada. Kawałek dalej udało mi się natknąć na rybę w całości, od razu złapałem ją w zęby i chciałem znaleźć spokojne miejsce do zjedzenia mojego cudownego znaleziska. Nagle przed nosem skoczył mi średniej wielkości pies, nie znałem go — jakiś kundel — ale musiał być tutaj jakiś czas i chyba również zależało mu na rybie. Był wrogo nastawiony, od razu wyszczerzył zęby, nastroszył sierść i ślina z pyska skapywała mu w coraz większych ilościach. Chcesz walki? Dostaniesz. Odrzuciłem rybę na bok i skierowałem wzrok na psa, zaraz cię rozszarpię i po co ci to głupku? Rzuciliśmy się sobie do gardeł, było wiadomo, że przeciwnik nie da mi rady i miałem rację. Wystarczyło, że zacisnąłem mu zęby na tętnicach, rozerwałem skórę i prosił o litość. Co za żałosne zachowanie, tacy nie mają przyszłości w życiu. Odwróciłem się, aby zabrać rybę i znowu ujrzałem tę suczkę, która chciała mnie zagadać. Po co za mną łazisz?, pomyślałem, zniżając głowę. Myślała, że miłym wyrazem pyska przekona mnie do siebie? Położyłem uszy i poszedłem na prawo, tam dojdę do wąskiego korytarza między budynkami i ominę Dwunożnych. Zatrzymałem się w pewnej chwili i uniosłem nos, wyczułem myśliwego w pobliżu. Zastanawiałem się teraz czy suczka sobie poradzi w starciu, niezbyt się przejmowałem jej losem, każdy musi radzić sobie sam w każdej chwili. Wyjrzałem zza ściany, rzeczywiście to był on, stary, wysoki i podstępny. Nie raz widziałem jak szybkim ruchem potrafi nawet charta złapać w pełnym biegu, albo małego psa schowanego w najciaśniejszym miejscu. Z chęcią bym mu rozerwał gardło, albo żywego rozrywać na kawałki.
— Gdzie jest ten wilk… — mruknął do siebie mijając miejsce, gdzie znalazłem ciastko.
Suczka gdzieś się schowała albo uciekła, nie mój problem. Cofnąłem się i miałem zamiar iść przed siebie, ale usłyszałem głośne piski połączone z krzykiem i dławieniem się. Aha, czyli dała się złapać, brawo, pomyślałem. Niepotrzebnie za mną szła, teraz niech sama się uwolni, skoro jest tak cwana i ciekawska.
Krzyki nie ustępowały, darła się tak cały czas, aż hycel nie zaczął jej ciągnąć po ziemi. Miałem tego dość i czmychnąłem wąskim korytarzem, w połowie musiałem być ostrożny, bo jeszcze i mnie by zobaczył. Położyłem uszy, ile można się wydzierać? Wyjrzałem zza rogu, napotkałem się wzrokiem z suczką, ten sam wzrok co przy każdej mojej ofierze — przerażenie, które przeradza się w bezbronność i na końcu jest poddanie. Czemu nie walczyła z nim? Dziwiło mnie to najbardziej.
Widziałem w hyclu tylko nienawiść do każdego psa, łapał nas i gdzieś wywoził. Teraz w zasadzie miałem okazję odegrać się na nim za to, co wyprawia. Szybko zaszedłem do od tyłu, wciąż mnie nie widział, odbiłem się od ziemi i ugryzłem go w prawą rękę. Puścił kija, który miał na końcu linkę, a suczka mogła w tym momencie się jej pozbyć w szyi. Wgryzłem się bardziej, aż poczułem krew, hycel miotał mną na wszystkie strony i krzyczał coś niewyraźnie. Puściłem go i oddaliłem się parę metrów. Wyszczerzyłem na niego zęby i szczekałem, a raczej ryczałem ze wściekłości. Wyraz twarzy mu się zmienił na bardziej ostrożną, trzymał się za krwawiącą rękę i miałem nadzieje, że odejdzie, bo inaczej go gorzej potraktuje. Wydałem z siebie ostatni ostrzegawczy ryk, hycel wycofał się, ale mina tym razem mówiła: „jeszcze się policzymy”.
Wróciłem po moją rybę i miałem nadzieje, że będę mógł ją w końcu zjeść. Suczka musiała udać się na nasze tereny, bo zamiast walczyć jak wojownik, to uciekła z podkulonym ogonem. Znów ten odcinek, gdzie tyle tych kreatur chodzi w jedną i w drugą stronę. Przebiegłem szybko twardą powierzchnię i znalazłem się na miękkiej trawie. Pomyślałem, żeby gdzieś tutaj w spokoju podelektować się posiłkiem, żołądek już się domagał. Znalazłem miejsce pod drzewem, w cieniu oczywiście. 
<Błękitna Stokrotko?>
[1135 słów: Płomienny Krzew otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz