Płatek śniegu wylądował mi na nosie. Spojrzałem na niego uważnie, wyglądał niczym żywa istota ginąca pod wpływem ciepłoty, aż wyobraziłem sobie jego przeraźliwy krzyk. Ledwo zetknął się z moim nosem, a już po upływie sekundy zanikał i nikt o nim nie będzie pamiętał. Tak jest identycznie z moimi ofiarami — krzyczą, błagając o litość, ale jej nigdy nie dostają. Ostre kły zatapiają się w ich szyjach, aby poczuć płynące życie w tętnicy. Szczęki zaciskają się mocniej i mocniej aż krew wypływa na zewnątrz, życie ulatuje z ofiary, jest panika, jest strach, ostatnie próby oddechu... i cisza. Ciało staje się bezwładne, dusza powoli się oddziela, by nabrać swoją drogę w zaświaty. Nikogo prócz naszej dwójki nie ma, jesteśmy sami na otwartej przestrzeni. Nikt mojej ofiary nie będzie pamiętał ani wspominał. Jest jak setki innych osobników o takim samym wyglądzie, podobnie jak z płatkiem śniegu — taki sam jak miliony innych spadających na ziemię.
Zorientowałem się, że cały grzbiet mam pokryty białym puchem. Lubiłem zimę, ale większej sympatii do niej nie przywiązywałem. Gdy ziemia jest przykryta, to fajnie wyglądają plamy krwi podczas duszenia, dajmy sarny. Stają się większe i jest ich więcej. To aż miły widok, bo wiesz, że za chwilę najesz się do syta. Z rozmyślań wyrwał mnie czyiś zapach, mruknąłem pod nosem zdenerwowany. Ktokolwiek to był miał skazany na siebie wyrok, chyba że się wycofa po dobroci. Nie miałem jednak nic przeciwko walce, dawno się z nikim nie zmierzyłem.
Wyłoniłem się zza płyty betonowej należącej do starego blokowiska i od razu napotkałem się wzrokiem z innym psem. Od razu zauważyłem, że byliśmy tego samego wzrostu i wyczułem w nim nienawiść do wszystkiego, co się rusza. Nie myślałem, że dziś natrafię na agresora dorównującego mi samemu, ale nie miałem zamiaru się cofać. Wbiliśmy w siebie wzrok niczym dwa największe drapieżniki tej ziemi. Decyzja zapadła i nie było odwrotu. Dostrzegłem u wroga kilka blizn na łapach i pysku, ale jedyne co mu zazdrościłem to ogon w pełnej okazałości. Mój — poszarpany i w połowie łysy z widocznymi śladami po zębach — może i był oznaką wytrwałości, ale zwykle wydawał mi się szpetny. Były dni na podziwianie go, lecz były też takie, gdzie nie mogłem odwrócić głowy, by nie zepsuć sobie widoku.
Zignorowałem słowa przeciwnika wypowiedziane w moją stronę, tylko zacząłem toczyć koło wokół niego. Masz pechowy dzień, pomyślałem. Rudzielec również zataczał koło i teraz tylko czekałem, aż wykona pierwszy ruch, nigdy się nie spieszyłem. Miał długie łapy, czyli musiał być zręczny i zwinny jeśli chodzi o walki czy polowania. Smukłe ciało to wręcz podwaja, ale miałem pewne wątpliwości do tego, czy mnie pokona. Przypomniała mi się moja walka z wielkim łosiem, skoro jego pokonałem, to czym jest ten rudzielec przede mną?
Przeciwnik wbił pazury w ziemię, odbił się i pierwszy zaatakował. Wyszczerzył zęby, aż mu ślina pociekła z pyska, nie myślał o niczym innym niż złamaniu mi karku. Zmrużyłem oczy i otworzyłem pysk, sam się o to prosiłeś! Specjalnie nie ruszyłem się z miejsca, aby pruł prosto na mnie. W chwili, kiedy miał wbić mi zęby w kark, natychmiast wbiłem mu moje w szyje i to jeszcze gdy zawisł w powietrzu. Katem oka dostrzegłem jego zdziwienie, myślałeś, że mnie zaskoczysz? Pies z impetem trzasnął o ziemię, wydał z siebie niewyraźne warczenie, ale postanowiłem go jeszcze poddusić. Jak ja uwielbiałem torturować wrogów… Złapałem go za futro i przeciągnąłem kawałek dalej, ale nagle rudzielec się obrócił i uderzył mnie łapą po pysku, a następnie rozdarł mi bark, aż polało się kilka kropel krwi. Odsunęliśmy się od siebie, zwróciłem uwagę na ranę i pokazałem zęby — chcesz walki? Dostaniesz ją i to w maksymalnej dawce.
Tym razem pierwszy wykonałem ruch, ale był to mocny rzut na przeciwnika. Najpierw wydarłem mu sierść na gardle, żeby później poprawić i wyrwać kawałek skóry. Krew… Czułem jej słodki smak w pysku. Chciałem wyszarpnąć kolejną część ciała, wróg odepchnął mnie swoją niewielką masą, żeby nareszcie dopaść mojego karku. Niespodziewanie zbił mnie z łap i dostał się do swego celu. Szarpał jak opętany i nie miał zamiaru wypuścić zdobyczy z paszczy. Zyskałem trochę równowagi i natychmiast wgryzłem mu się w bok szyi, gdzieś w okolicach ucha. Ścisnąłem mocniej szczęki, dzięki czemu puścił mnie. Ja nie miałem takiego zamiaru, wykorzystałem to i rzuciłem rudzielcem o betonową ściankę. W powietrzu cały czas latały strzępki naszych futer, a także unosiła się woń krwi, mimo że wiał wiatr. Wróg podniósł się, nie miał za grosza dość i chciał więcej. Położyłem uszy i ruszyłem wprost na niego. Nie miał gdzie w razie czego zrobić uniku, bo rzuciłem nim prosto w kąt betonu. Zbiliśmy się z dużą siłą, czułem moją przewagę. Stanęliśmy na tylnych łapach, żeby zadawać sobie większe obrażenia na pyskach, ale wystarczyło kilka ciosów, żeby mój przeciwnik osłabł. Odepchnął mnie na bezpieczną odległość i złapał oddech, czyżbyś miał dość? Warczałem pod nosem, byłem gotowy na każdy ewentualny atak z jego strony, ale nie szykował się na dalszą bójkę.
— Wynoś się — powiedziałem z wyszczerzonymi zębami.
<Krwawy Zew?>
[814 słów: Płomienny Krzew otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia. Płomienny Krzew traci 17PZ, a Krwawy Zew 40PZ. Większą szansę na wygraną ma Krwawy Zew.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz