5 lutego 2021

Od Białej Tęczy (Białej Gwiazdy) CD Laurencego

 
Szybkie ostrzeżenie: jeśli ktoś oprócz mnie boi się lub mocno brzydzi żab, polecam ominięcie trzech akapitów napisanych kursywą (zwłaszcza tego drugiego).
Nigdy, cholera, więcej.


Okolice obozu swojego klanu Biała Tęcza znała już prawie że na wylot. Znajomość ta, oprócz możliwości korzystania z dziwnych skrótów, dawała jej coraz większą zdolność cichego poruszania się w łopianie i całym tym innym zielsku porastającym tereny wokół ruin. Już nie raz udało jej się niepostrzeżenie podejść na tyle blisko do plotkujących w czasie patrolu wojowników, by móc jeszcze przed przypomnieniem im, by wrócili do swoich obowiązków usłyszeć o czym bądź o kim rozmawiali. Co prawda zraziła się do tej metody, gdy pewnego dnia dowiedziała się co niektórzy mieli do powiedzenia o niej samej, lecz odruch prawie bezszelestnego przemierzania mniej wydeptanych dróg pozostał.
Torowała sobie właśnie drogę w kierunku centrum miasta, gdzie chciała zdobyć choć trochę pożywienia, gdy z wiatrem obijającym się o jej pysk dotarła do niej woń jakiegoś psa, który zdecydowanie nie należał do jej klanu. 
Staw czoła każdemu, kto naruszy granice twojego klanu.
Pewnym krokiem ruszyła ku intruzowi. Im bliżej była, tym wyraźniej czuła jego woń. Należał do jakiejś grupy, czuła zapach innych psów, nie miała jednak pewności czy był to jeden z klanów, czy pierwsza lepsza grupa ulicznych włóczęgów.  
Gdy do niego dotarła, zastała go wpatrującego się w mury ruin. Przystanęła, przyglądając mu się uważnie. Miał zadbane futro i łapy wyglądające na takie, które były w stanie bezproblemowo ponieść go daleko stąd, zanim ona zdążyłaby go spytać kim jest. Coś podpowiadało jej, że wtedy najprawdopodobniej nie miałaby szans go dogonić. Może gdyby zaatakowała teraz, szybko i znienacka, miałaby jakieś, choć najmniejsze, szanse? Powoli zaczynała się starzeć, ale wciąż miała w sobie sporo siły, wystarczyłoby przydusić go do ziemi...
Z rozmyśleń wyrwał ją wrzask nieznajomego, który najwyraźniej właśnie ją zauważył.
— Co ty wyprawiasz? — spytał, tak jakby to ona właśnie naruszyła jego tereny, a nie na odwrót. — To, że się czaję, nie znaczy, że jestem intruzem — wysapał, chyba nie myśląc zbyt długo nad swoimi słowami. Oczywiście, takie pokrętne tłumaczenie się zdecydowanie wskazywało na to, że nie jest intruzem.
Dalej już tylko bardziej się plątał, mamrocząc coś o ruinach. Miała ochotę warknąć, żeby się zamknął i przeszedł do konkretów albo się stąd wynosić, ale mówił tak szybko, że nie była w stanie nawet otworzyć pyska.
— Witam cię, moja droga, miło poznać. Jestem La… — Urwał. Przez chwilę zastanawiał się nad czymś nerwowo. Zbyt nerwowo, by mogło to uciec uwadze Tęczy. — Żabi Odwłok — przedstawił się w końcu.
Żabi Odwłok zupełnie nie pasował do tego jego urwanego "La...". Nie skomentowała jednak, ponieważ szybko uświadomiła sobie, że ktoś o imieniu Żabi Odwłok musiał być kiedyś Żabką i Żabią Łapą. Skrzywiła się mimowolnie, zalana przez falę wspomnień. 
Znów widziała małe żabki skaczące sobie gdzieś wesoło w okolicy leśnego strumyka. Była przestraszoną małą sunią o zbyt długim, niezwiązanym wtedy jeszcze z jakimkolwiek klanem imieniem, uskakującą z ich drogi, wyśmiewaną przez swoją siostrę, że boi się małych żabek. Wtedy jeszcze po prostu bała się je zdeptać. Szanowała każde życie i nie chciała go zabierać z innego powodu niż potrzeba pożywienia się.
Gorsza sytuacja zdarzyła się kilkanaście księżyców później. Prawdopodobnie była w wieku ucznia wojownika kończącego już swoje szkolenie. Wracali wszyscy (to jest ona, jej dwie siostry i ojciec; matka nigdy nie polowała) z nieudanych łowów. Zatrzymali się przy strumyku. Znowu była przy nim żaba. Większa, jeszcze bardziej pałętająca się pod łapami, skacząca tak chaotycznie, jakby była to zapowiedź jej agonii. Ojciec nie myślał długo. Był głodny. Wszyscy byli głodni. Zabił żabę i rozerwał ją na kawałki. Pod łapami Białej Tęczy, wtedy noszącej jeszcze zupełnie inne imię, wylądowała noga. Obrzydliwa noga, tylko jeden z fragmentów ciała zabitego zwierzęcia, które uważała za niezwykle odstręczające. 
Już po chwili wymiotowała w krzakach, a do jej uszu dobiegały drwiny Sigmy.
Teraz również chciało jej się wymiotować. Spojrzała jednak na samca i wbiła w niego zimne spojrzenie, udając twardą i nieugiętą.
— Nie wiem, do jakiego klanu należysz, Odwłoku, lecz na pewno nie do Tenebris. Lepiej będzie, jeśli się stąd wyniesiesz, zanim powiadomię patrol czy nawet lidera.
Już nawet nie jąkał się zbyt długo. Wystarczyło kolejne twarde spojrzenie, żeby pożegnał się czymś podobnym do ukłonu i odszedł w kierunku terenów neutralnych. Odprowadziła go wzrokiem, chcąc mieć pewność, że grzecznie przekroczy granicę. 

Istnienie Żabiego wyparowało z pamięci Białej szybciej, niż ona sama mogłaby się tego spodziewać. Jeśli by nad tym jednak dłużej pomyślała, w zasadzie nie miałaby się czemu dziwić — kolejne kilka czy kilkanaście księżyców było wypełnione prawdziwym natłokiem problemów w życiu prywatnym, zwanych też niechcianą ciążą i wychowywaniem szczeniąt. 
Również na tym pamiętnym zgromadzeniu, na którym zmarł Ciemna Gwiazda, a ona sama została nową liderką swojego klanu, zupełnie nie zwróciła uwagi na prześwitującą przez krzaki czekoladową marmurkową sierść. Fakty połączyła dopiero kilka dni później, gdy największe emocje zdążyły już opaść.
Żabi Odwłok nie należał do żadnego z czterech pierwotnych klanów. Należał do tego, który stanowił mieszaninę tych, którzy porzucili wiarę w Gwiezdnych, lecz wciąż czuli potrzebę życia we wspólnocie. Pies, którego imię najprawdopodobniej zaczynało się na zlepek dwóch głosek "La", należał do Bezgwiezdnych. Co więcej, Biała Gwiazda znów miała go przed swoimi oczami, a on ponownie wciąż jej nie dostrzegał. 
Gdyby nie to, że byli na terenach "niczyich", możliwe, że by go zaatakowała. Nie miała nic do Gwiezdnych, sama była córką psów, które jeszcze przed wojną porzuciły wiarę w Gwiezdnych. Została wychowana tak, by to rozumieć. Ale on ją okłamał. Nienawidziła kłamców, może jeszcze bardziej niż żab, do których nawiązał w swym wymyślonym (a może byłym, porzuconym po odejściu od klanu?) imieniu. Kodeks był dla niej jednak na tyle ważny, by tego nie zrobiła.
Wzięła głęboki oddech i ruszyła w jego kierunku. Stanęła kilka kroków od niego i odchrząknęła. Spojrzał na nią zaskoczony.
— Znów się spotykamy, Bezgwiezdny — zagadnęła, dumnie wyprostowana, wbijając w niego zimne spojrzenie, opanowane przez nią na przestrzeni wszystkich księżyców, które do tej pory przeżyła.
<Laurency?>
[944 słowa: Biała Gwiazda otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]
PUNKTY NIEWPISANE

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz