Szybkie
ostrzeżenie: jeśli ktoś oprócz mnie boi się lub mocno brzydzi żab,
polecam ominięcie trzech akapitów napisanych kursywą (zwłaszcza tego
drugiego).
Nigdy, cholera, więcej.
Nigdy, cholera, więcej.
Okolice
obozu swojego klanu Biała Tęcza znała już prawie że na wylot. Znajomość
ta, oprócz możliwości korzystania z dziwnych skrótów, dawała jej coraz
większą zdolność cichego poruszania się w łopianie i całym tym innym
zielsku porastającym tereny wokół ruin. Już nie raz udało jej się
niepostrzeżenie podejść na tyle blisko do plotkujących w czasie patrolu
wojowników, by móc jeszcze przed przypomnieniem im, by wrócili do swoich
obowiązków usłyszeć o czym bądź o kim rozmawiali. Co prawda zraziła się
do tej metody, gdy pewnego dnia dowiedziała się co niektórzy mieli do
powiedzenia o niej samej, lecz odruch prawie bezszelestnego
przemierzania mniej wydeptanych dróg pozostał.
Torowała
sobie właśnie drogę w kierunku centrum miasta, gdzie chciała zdobyć
choć trochę pożywienia, gdy z wiatrem obijającym się o jej pysk dotarła
do niej woń jakiegoś psa, który zdecydowanie nie należał do jej klanu.
Staw czoła każdemu, kto naruszy granice twojego klanu.
Pewnym
krokiem ruszyła ku intruzowi. Im bliżej była, tym wyraźniej czuła jego
woń. Należał do jakiejś grupy, czuła zapach innych psów, nie miała
jednak pewności czy był to jeden z klanów, czy pierwsza lepsza grupa
ulicznych włóczęgów.
Gdy
do niego dotarła, zastała go wpatrującego się w mury ruin. Przystanęła,
przyglądając mu się uważnie. Miał zadbane futro i łapy wyglądające na
takie, które były w stanie bezproblemowo ponieść go daleko stąd, zanim
ona zdążyłaby go spytać kim jest. Coś podpowiadało jej, że wtedy
najprawdopodobniej nie miałaby szans go dogonić. Może gdyby zaatakowała
teraz, szybko i znienacka, miałaby jakieś, choć najmniejsze, szanse?
Powoli zaczynała się starzeć, ale wciąż miała w sobie sporo siły,
wystarczyłoby przydusić go do ziemi...
Z rozmyśleń wyrwał ją wrzask nieznajomego, który najwyraźniej właśnie ją zauważył.
—
Co ty wyprawiasz? — spytał, tak jakby to ona właśnie naruszyła jego
tereny, a nie na odwrót. — To, że się czaję, nie znaczy, że jestem
intruzem — wysapał, chyba nie myśląc zbyt długo nad swoimi
słowami. Oczywiście, takie pokrętne tłumaczenie się zdecydowanie
wskazywało na to, że nie jest intruzem.
Dalej
już tylko bardziej się plątał, mamrocząc coś o ruinach. Miała ochotę
warknąć, żeby się zamknął i przeszedł do konkretów albo się stąd
wynosić, ale mówił tak szybko, że nie była w stanie nawet otworzyć
pyska.
—
Witam cię, moja droga, miło poznać. Jestem La… — Urwał. Przez chwilę
zastanawiał się nad czymś nerwowo. Zbyt nerwowo, by mogło to uciec
uwadze Tęczy. — Żabi Odwłok — przedstawił się w końcu.
Żabi
Odwłok zupełnie nie pasował do tego jego urwanego "La...". Nie
skomentowała jednak, ponieważ szybko uświadomiła sobie, że ktoś o
imieniu Żabi Odwłok musiał być kiedyś Żabką i Żabią Łapą. Skrzywiła się
mimowolnie, zalana przez falę wspomnień.
Znów
widziała małe żabki skaczące sobie gdzieś wesoło w okolicy leśnego
strumyka. Była przestraszoną małą sunią o zbyt długim, niezwiązanym
wtedy jeszcze z jakimkolwiek klanem imieniem, uskakującą z ich drogi,
wyśmiewaną przez swoją siostrę, że boi się małych żabek. Wtedy jeszcze
po prostu bała się je zdeptać. Szanowała każde życie i nie chciała go
zabierać z innego powodu niż potrzeba pożywienia się.
Gorsza
sytuacja zdarzyła się kilkanaście księżyców później. Prawdopodobnie
była w wieku ucznia wojownika kończącego już swoje szkolenie. Wracali
wszyscy (to jest ona, jej dwie siostry i ojciec; matka nigdy nie
polowała) z nieudanych łowów. Zatrzymali się przy strumyku. Znowu była
przy nim żaba. Większa, jeszcze bardziej pałętająca się pod łapami,
skacząca tak chaotycznie, jakby była to zapowiedź jej agonii. Ojciec nie
myślał długo. Był głodny. Wszyscy byli głodni. Zabił żabę i rozerwał ją
na kawałki. Pod łapami Białej Tęczy, wtedy noszącej jeszcze zupełnie
inne imię, wylądowała noga. Obrzydliwa noga, tylko jeden z fragmentów
ciała zabitego zwierzęcia, które uważała za niezwykle odstręczające.
Już po chwili wymiotowała w krzakach, a do jej uszu dobiegały drwiny Sigmy.
Teraz również chciało jej się wymiotować. Spojrzała jednak na samca i wbiła w niego zimne spojrzenie, udając twardą i nieugiętą.
—
Nie wiem, do jakiego klanu należysz, Odwłoku, lecz na pewno nie do
Tenebris. Lepiej będzie, jeśli się stąd wyniesiesz, zanim powiadomię
patrol czy nawet lidera.
Już
nawet nie jąkał się zbyt długo. Wystarczyło kolejne twarde spojrzenie,
żeby pożegnał się czymś podobnym do ukłonu i odszedł w kierunku terenów
neutralnych. Odprowadziła go wzrokiem, chcąc mieć pewność, że grzecznie
przekroczy granicę.
Istnienie
Żabiego wyparowało z pamięci Białej szybciej, niż ona sama mogłaby się
tego spodziewać. Jeśli by nad tym jednak dłużej pomyślała, w zasadzie
nie miałaby się czemu dziwić — kolejne kilka czy kilkanaście księżyców
było wypełnione prawdziwym natłokiem problemów w życiu prywatnym,
zwanych też niechcianą ciążą i wychowywaniem szczeniąt.
Również
na tym pamiętnym zgromadzeniu, na którym zmarł Ciemna Gwiazda, a ona
sama została nową liderką swojego klanu, zupełnie nie zwróciła uwagi na
prześwitującą przez krzaki czekoladową marmurkową sierść. Fakty
połączyła dopiero kilka dni później, gdy największe emocje zdążyły już
opaść.
Żabi
Odwłok nie należał do żadnego z czterech pierwotnych klanów. Należał do
tego, który stanowił mieszaninę tych, którzy porzucili wiarę w
Gwiezdnych, lecz wciąż czuli potrzebę życia we wspólnocie. Pies, którego
imię najprawdopodobniej zaczynało się na zlepek dwóch głosek "La",
należał do Bezgwiezdnych. Co więcej, Biała Gwiazda znów miała go przed
swoimi oczami, a on ponownie wciąż jej nie dostrzegał.
Gdyby
nie to, że byli na terenach "niczyich", możliwe, że by go zaatakowała.
Nie miała nic do Gwiezdnych, sama była córką psów, które jeszcze przed
wojną porzuciły wiarę w Gwiezdnych. Została wychowana tak, by to
rozumieć. Ale on ją okłamał. Nienawidziła kłamców, może jeszcze bardziej
niż żab, do których nawiązał w swym wymyślonym (a może byłym,
porzuconym po odejściu od klanu?) imieniu. Kodeks był dla niej jednak na
tyle ważny, by tego nie zrobiła.
Wzięła głęboki oddech i ruszyła w jego kierunku. Stanęła kilka kroków od niego i odchrząknęła. Spojrzał na nią zaskoczony.
— Znów się spotykamy, Bezgwiezdny —
zagadnęła, dumnie wyprostowana, wbijając w niego zimne spojrzenie,
opanowane przez nią na przestrzeni wszystkich księżyców, które do tej
pory przeżyła.
<Laurency?>
[944 słowa: Biała Gwiazda otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]
PUNKTY NIEWPISANE
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz