Borsucza Łapa zwlekał z wizytą u medyka i, będąc całkowicie szczerym, trudno było go za to winić. Kilka razy nieśmiało napomknął mentorowi o drapaniu w gardle i cieknącym z nosa katarze, który utrudniał mu tropienie na treningach polowania, ale za każdym razem słyszał jedynie wariacje słów takich jak pizda, łajza czy niewydarzony gówniarz (a chociaż odzywanie się tak to dziecka było co najmniej wysoce niestosowne, trudno było odmówić Płomiennemu Krzewowi racji), więc w końcu dał sobie spokój. W nocy pociągał nosem i starał się zagłuszać kolejne kichnięcia, a gdy po raz kolejny czuł ból gardła, po prostu pił wodę. Dużo wody.
Kolejnym czynnikiem, który skutecznie zniechęcał Borsuka do wizyty w legowisku medyka była krew z krwi, jego rodzony brat. Od kiedy Lisia Łapa oficjalnie objął stanowisko ucznia medyka, Borsuczek zaczął ostrożniej przechodzić obok drzwi pomieszczenia dotąd zajmowanego tylko przez Ciemny Kieł. Z początku bywał tam, kiedy tylko źle się poczuł, ale każda kolejna konfrontacja z bratem sprawiała, że pojawiał się u medyczki coraz rzadziej i coraz później.
W końcu jednak matka, ostatnio wiecznie zajęta przez nagłą śmierć Ciemnej Gwiazdy, zauważyła swoje niedorobione, zasmarkane dziecię, udające w dodatku, że wszystko jest w najlepszym porządku. Cóż, Biała Gwiazda nie była głupia — a nawet, gdyby miała ujemny iloraz inteligencji, ciężko byłoby jej nie zauważyć, jak jej szczeniak na każdym kroku praktycznie wypluwa płuca, w dodatku roznosząc dookoła cholerne zarazki.
W tym momencie Borsucza Łapa nie miał już wyboru. Wymówki i błagania, czy tłumaczenie, że to tylko alergia (W Porze Nagich Drzew? Chyba alergia na medyka), na nic się zdały, bo matka za fraki (metaforyczne, bo Borsuk fraku nie posiadał, choć zapewne wyglądałby w nim niebywale przystojnie) zaciągnęła go do Ciemnego Kła, a przy tym, do Liska.
Na Gwiezdnych, tym razem nie miał szans wyjść stamtąd żywy.
Nadzieja Borsuczka na wyzdrowienie umarła jeszcze szybciej, niż ostatnim razem, bo gdy stanął w progu wypełnionego ziołami pomieszczenia, zauważył, że jest tam tylko jego brat. W panice rozejrzał się za czekoladową suką. Może i nie był jej fanem, ale tylko ona mogła go uchronić przed otrzymaniem zabójczych ziół. Nie pojawiła się nigdzie w zasięgu jego wzroku, dlatego zrezygnowany podreptał do Lisiej Łapy.
Otrzymał kilka ostrzegawczych fuknięć i nieprzyjemnych słów, a potem zielsko, które wylądowało tuż pod jego białymi łapami. Obwąchał je ostrożnie. Nie pachniało najpiękniej, ale nie wydawało się być trujące.
— No żryj. — Czarnowłosy wywrócił oczami. — Chyba, że wolisz, żebym poszedł po cis. Wystarczy, że powiesz.
Taka zachęta zdecydowanie mu wystarczyła. Zabrał się do przeżuwania twardych liści. Jeśli miał umrzeć… mógł umrzeć. Bał się tego, ale czy to miało mieć takie wielkie znaczenie? I tak każdemu tylko zawadzał. Albo zabije go to nieszczęsne lekarstwo, albo sama choroba. Tak, jak Ciemną Gwiazdę.
Przełknął medykament, co po raz kolejny wywołało falę bólu w jego gardle, ale spróbował się nie skrzywić. Minęło kilka uderzeń serca, a Borsucza Łapa wciąż stał prosto, zamiast słaniać się na nogach. Czyli to nie była trucizna. Albo działała bardzo powoli.
— Widzisz, jeszcze żyjesz — fuknął Lisia Łapa, akcentując środkowy wyraz w zdaniu. — Zadowolony?
Borsuczek podrapał pazurami podłoże.
— Dlaczego nie możesz mnie lubić..? — Spojrzał prosto w oczy brata. No właśnie, dlaczego? Czy naprawdę był aż taki beznadziejny?
<Lisia Łapo?>
[520 słów: Borsucza Łapa otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia oraz 1 Punkt Treningu i zostaje wyleczony z choroby]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz