8 lutego 2021

Od Dymu CD Mięty — „Bezdomny” [przygoda #10]

Wraz z Miętą wybrałem się na polowanie, choć cały czas dręczyła mnie myśl o tej przeklętej epidemii. Przecież nie mogłem żyć cały czas myślą o tym, że grozi nam niebezpieczeństwo. Udało nam się znaleźć zioła, a to już wielki krok do wyleczenia chorych. Chociaż czułem cały czas niedosyt. Chciałem zdobyć ich jak najwięcej, to trochę uzależniające. Gdy Mięta czaiła się na wróbla, ja dostrzegłem o wiele smaczniejszy kąsek. Jakiś kulawy szarak szukał pod śniegiem pędów roślin. Zaczaiłem się na niego. Przywarłem do ziemi i powoli czołgałem się po śniegu. Nagle zastygłem w bezruchu, mój oddech stał się płytki, gdyż dyszenie z podekscytowania mogłoby zdradzić moją pozycję. Zając stanął nagle tylnych łapach i rozejrzał się dokoła. Zamknąłem oczy, tak to, że ja go nie widzę, to znaczy, że on też mnie nie widzi. Byłem świadomy, że to nie jest prawda. Jednak zadziałało, zwierzę zrobiło krok w moją stronę. Ślinka mi aż pociekła i skapnęła na ziemię, nie mogłem jej przełknąć, aby szarak się nie wystraszył. Chociaż był ranny, po co ja miałem się męczyć i jeszcze go niepotrzebnie stresować. To musiał być krótki skuteczny i jak najmniej bolesny atak. W końcu to była ta chwila, zebrałem całą swoją siłę w tylnych łapach. Wyskoczyłem w powietrze i rozwarłem szczęki. Znalazł się pomiędzy moimi przednimi kończynami. Zacisnąłem szczęki na jego karku, powodując szybką śmierć swojej ofiary. Zadowolony z siebie wyszedłem z kryjówki ze zdobyczą w pysku. Patrzyłem, jak Mięta podnosi swojego dopiero co upolowanego wróbla. Położyłam zająca obok niej, spojrzała na mnie pytająco.
— Co to jest?
— Nie chcesz? Najesz się tym małym ptaszkiem?
— Czy ty kpisz z moich umiejętności łowieckich?
— Nigdy w życiu, nie zjem przecież go sam.
Zobaczyłem zmieszanie na jej pysku, nie bardzo wiedziała, co ma zrobić. W końcu jednak złapała za głowę królika a ja za drugą część i go rozerwaliśmy. Położyliśmy się naprzeciwko siebie i spokojnie skosztowaliśmy naszych sukcesów.
— Dzięki, ale musiałeś, wiesz.
Lekko zmrużyłem oczy, czy ona naprawdę nie rozumie.
— Wiem, ze nie musiałem, ale chciałem, się podzielić z tobą, bardzo Cię lubię. Pomagasz mi i jesteś przy mnie, jakoś chciałem Ci wynagrodzić.
Znowu zapadła chwila ciszy. Zgodzie wróciliśmy do obozu, aby spokojnie przespać noc.
Następnego ranka, wstałem wypoczęty i pełen energii, w mojej głowie roiło się od pomysłów. Niewiele się zastanawiając, podszedłem do jeszcze śpiącej Mięty.
— Hallo, śpisz?
— Już nie, czego chcesz? — burknęła i podniosła głowę, patrząc na mnie.
— Pójdziesz ze mną do miasta ?
— Po co, naprawdę Ci mało? Mam dość po wczorajszym dniu.
— No proszę, będzie fajnie.
— Co to nie, sam sobie idź. Jak tak bardzo Ci się nudzi.
Od razu posmutniałem i wlepiłem w nią swoje smutne oczęta.
— Nawet się nie waż, mnie brać na te oczy zbitego psa nie ma opcji!
— Proszę — zaskomlałem, lekko pogryzając jej ucho.
— Czy Ciebie do reszty już powaliło Dymku!
— Może troszkę. — Wyszczerzyłem kły.
— Już ostatnio mówiłam, że to ostatni raz.
— No to ten niech będzie ostatni.
— Nie dasz mi żyć prawda? Dopóki się nie zgodzę.
— Zgadłaś.
— Nienawidzę Cię, dobra chodź szczeniaku.
Radośnie zamerdałem ogon gdy Mięta wstała i ruszyła ze mną ramię w ramię w stronę miasta.
Coś po prostu pchało mnie w stronę koszy, gdzie zawsze można było znaleźć coś smakowitego w sam raz na śniadanie. Był wczesny poranek więc większość dwunogów na pewno spała, nie musieliśmy obawiać się spotkania z hyclem. Gwałtownie skręciłem, w jedną z uliczek gdzie stał pojemnik pełen skarbów. Dobiegał z niego smakowity zapach, był na tyle kuszący, że nawet Mięta przyłączyła się do grzebania. Nagle poczułem, jakby ktoś nas obserwował. Oderwałem się i zobaczyłem, że zaledwie kilka metrów od nas stoi jakiś dwunogi. Jednak wyglądał on inaczej od pozostałych. Był to starszy mężczyzna z długą siwą brodą, ubrany w jakieś podarte szmaty. Mięta również się oderwała i spojrzała na mężczyznę. Odruchowo obnażyła kły. Nie dało się wyczuć, iż czuła się bardzo niepewnie. Mężczyzna cofnął się, ale cały czas coś mówił, jego ton był spokojny. Nie wiem czemu, wzbudzał zaufanie, zrobiłem kilka kroków w jego stronę.
— Dym uważaj oszalałeś — krzyknęła Mięta.
Mężczyzna schował rękę do kieszeni swojego płaszcza i wyciągnął z niej kawałek mięsa, kucnął i rzucił w moją stronę. Ostrożnie powąchałem podarunek i zjadłem. To było pyszne, byłem ciekawy czy ma więcej. Ostrożnie zacząłem podchodzić i obwąchiwać jego dłoń, nadal pachniała czymś dobrym, ale była pusta. Mięta bacznie obserwowała całą sytuację. Nagle poczułem, jak jego dłoń lekko dotyka moją głowę. To w sumie było całkiem miłe uczucie.
— Dym wracajmy — mruknęła Mięta.
Odwróciłem głowę w jej stronę i cicho mruknąłem.
— Zaczekaj, on nie jest zły, zaufaj mi.
Nagle mężczyzna podniósł się, cały czas mówił i pokazywał, abyśmy poszli za nim.
— Dym nie waż się nawet za nim iść.
— Daj spokój, może nas zaprowadzi do fajniejszych miejsc.
Mięta przewróciła oczami, pomimo swojej niechęci wraz ze mną poszła za tym przemiłym bezdomnym. Szliśmy już spory kawałek drogi. Miałem dość skomlenia Mięty, która co chwila chciała zawracać i się wycofywać, lecz ciekawość pchła mnie do przodu. Doszliśmy niemal na skraj miasta, gdzie bezdomny prawdopodobnie urzędował. Chciał, abyśmy weszli z nim do środka opuszczonego budynku. Wtedy poczułem, że coś się święci niedobrego. Już chciałem się wycofać, ale mężczyzna założył mi linkę na szyję, trzymał za końcówkę sznurka. Zdezorientowany spojrzałem na niego. No przecież on nie mógł być złym człowiekiem. Zacząłem się szarpać, nie chciałem go atakować, przecież podzielił się ze mną posiłkiem. U psów takie coś oznacza przyjaźń i pokojowe nastawienie. Nie rozumiałem skąd nagle taka zmiana. Nagle, mężczyzna znowu ukucnął i zaczął spokojnie się do mnie zwracać. To sprawiło, że przestałem się rzucać na wszystkie strony świata. Nie wiedzieć czemu oswobodził mnie i ponownie pogłaskał. Po chwili zniknął w swoim opuszczonym domku i zamknął za sobą drzwi.
— Po co na to było — mruknęła Mięta.
— Nie mam pojęcia — westchnąłem
Powoli zaczęliśmy się oddalać i kierować w stronę sfory.
Nie mogłem zrozumieć, o co mogło chodzić temu mężczyźnie, może chciał się zaprzyjaźnić i abyśmy zostali razem z nim. Zapewne czuł się samotny, jednak jego dobre serce, zrozumiało, że dziki pies zawsze zostanie dzikim psem.
Byłem tym mocno zdezorientowany. Mięta patrzyła na mnie z wielkimi wyrzutami.
No ale przecież nic się nie stało prawda?
No nie.
— No to się nie gniewaj już na mnie — mruknąłem.
— Jak mam się nie gniewać, czy ty wiesz, jakie to było głupie i bezmyślne. Nie zdajesz sobie sprawy, jacy okropni są ludzie. Jesteś aż takim mysim móżdżkiem.
— Koniec końców wszystko, skończyło się dobrze, już wyluzuj — mruknąłem. 
<Mięto?>
[1052 słowa: Dym otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia + 10 za przygodę]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz