8 lutego 2021

Od Jazgotu CD Dymu

Jazgot nie przeklinał, bo był dobrze wychowanym samcem, ale teraz naprawdę miał ochotę.
Nawet nie potrafił opowiedzieć, co się stało. W jednej chwili szedł za Dymem, trochę smutny, rzeczywiście, ale nie wlókł się za bardzo. A potem poczuł szarpnięcie za kark i uderzenie w łeb.
Przez chwilę nie potrafił powiedzieć, co się dzieje. Wszystko wirowało. Potrzebował chwili, żeby się ocucić i spróbować obronić. Pies uderzył go w pysk i Jazgot poczuł krew w gardle. Nie umiał walczyć, ale to nic nie zmieniło w tej sytuacji. Pies był większy i silniejszy.
To wszystko zadziało się tak szybko. Pamiętał krew (znowu, znowu krew. Czemu wszędzie ją widywał, nawet na sobie?), zimny śnieg, a potem jeszcze zapach Kasztana. Wtedy stał się spokojniejszy.
Obudził się już u Leonisa. Jego pierwszym odruchem było podniesienie się. Medyk westchnął na to, ale nie zabronił mu się podnieść. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Dym rozmawiał z Cierniem i Kasztanem. Kasztan.
Mentor jeszcze nie zauważył jego obudzenia się. Nie mógł długo być zemdlony, tylko parę minut.
— Siedź na zadzie Jazgot i się nie kręć — polecił medyk. — Muszę ci to wszystko obmyć.
Nie było co sprzeciwiać się Leonisowi, to nawet nie próbował.
Jedna myśl tylko kręciła mu się po głowie, gdy później rozmawiał z Kasztanem i Cierniem.
Trzeba mu wybaczyć brzydkie słowa, ale dlaczego, psia mać, go zaatakowano? Nikt nie potrafił mu na to odpowiedzieć. 
~***~
— A co jeśli ona umrze?
— Ona nie umrze Jazgot — powiedział Kasztan spokojnie. Jazgot wierzył mu zawsze, bo trzeba mieć chociaż jedną osobę, w którą się wierzy, ale nie w tej sprawie. — Na razie ma zaledwie kaszel.
— Ale może być gorzej. A my nie mamy ziół.
Ich tereny nie były złe i Jazgot je kochał. Nie zamieniłby ziem Bezgwiezdnych na żadne inne, były w końcu jego domem i bezpieczną przystanią, ale nie były najżyźniejsze. Żywili się przez dużą część roku szczurami. Nie, żeby one były złe, ale wiedział, że zające mogły być smaczniejsze — jadł je trzykrotnie w życiu i było delikatne jak chmurka. A skoro nie były żyzne, to wiele roślin i ziół nie chciało tu rosnąć. Miał trochę wrażenie, że zabrali już wszystkie zioła z ziem i nic nie zostało. A chorych miało przybywać, tak mówił Leonis.
Kasztan kazał mu się tym nie przejmować i odpoczywać. Jazgot wierzył Kasztanowi bezgranicznie, ale z pewnością nie miał wszystkich faktów. Na przykład takich, że z Jazgotem było wszystko w porządku. Leonis wypuścił go w końcu, stwierdzając, że jest odpowiednio wyleczony. Tak, że medyk nie mógł już nic więcej zrobić, czego nie mógł sam organizm. Kazał jednak mu leżeć w legowisku i, cytując samca: „Nie latać po terenach bez powodu i nie ranić się bardziej”.
Jazgot posłuchał go. Jazgot siedział spokojnie, schodził po jedzenie, sprzątał bloki, pilnował się. Nawet ułożył kawałki tynku w kolejności alfabetycznej (były nazwane). A potem sprzątał blok jeszcze raz.
Nie był jednak przyzwyczajony do siedzenia na miejscu. Od kiedy pamiętał, ruszał się. Chodził, biegał, przemieszczał, pływał. Cokolwiek się dało. A teraz miał siedzieć w pomieszczeniu i się lenić.
Kasztan musiał wiedzieć, że Jazgot coś knuje, bo przypatrywał mu się dłużej, niż powinien, zanim wyszedł. Ale rozkaz to rozkaz, a on musiał iść na patrol. Dlatego mentor pożegnał się i zniknął za progiem, a Jazgot jeszcze nie ruszał się z miejsca. Dopiero kiedy zapach Kasztana zaczął się rozmazywać, wstał i po cichu wyszedł na zewnątrz. Nie, żeby się ukrywał, ale też nie chciał przykuwać niepotrzebnej uwagi.
Minął klitkę Leonisa, do którego zmierzała Ikra. Dobrze, przynajmniej ona się wyleczy. Czyli trzeba bać się tylko o Kurkę. Nie, żeby Jazgot zamienił z nią więcej niż dwa słowa, ale była Bezgwiezdnym. Należała do rodziny, więc nie chciał, żeby była chora.
Nabrał pewnej pewności siebie w swoich wybrykach. Został kilkakrotnie zrugany za to, jak opuszczał obóz i tereny bez pytania, ale jeszcze go nie wywalili. Nie planował i tak wychodzić poza ziemię Bezgiwezdnych. Jakoś nie kończyło się to dla niego zbyt dobrze. Jednak przed węszeniem w okolicy bronił go tylko zdrowy rozsądek, a go nie miał za dużo.
Trochę bolały go łapy, ale to nic strasznego. Wszystkie rany były wysmarowane i w miarę dobrze się zrosły. Dog bardziej go potarmosił, niż podrapał.
To nie tak, że Jazgot nie był przestraszony. Był. Bardzo. W jego głowie wciąż siedział morderca, który powoli zaczynał posturą przypominać doga, tylko nie zamierzał się raczej wyprowadzać. Uczeń najchętniej skryłby się za nieobecną matką i nie ruszał z miejsca. Ale nie mógł tak zrobić. Powinien, nie, musiał być przydatny. Musiał się ruszać. Musiał biegać, skakać, ruszać się, żeby nie myśleć. Nie mógł dać się porwać przerażeniu.
Jeśli powtarzałby to sobie odpowiednio długo, to może łapy przestałyby mu się trząść. Widział to miejsce. Wiedział, że nie będzie żadnych śladów, bo poprzednia warstwa śniegu już stopniała, a nowa pojawiła się, ale i tak widział je kątem oka. Nikt nie wiedział, skąd się wziął, ani co tu robił. Po opisaniu go Szramie okazało się, że nie należał do psów, które zamordowały wujka Richiego. Jakaś część Jazgota była zawiedziona. Chciał nadać tej piekielnej postaci, która zabrała mu członka rodziny, konkretny pysk.
Zapewne był jednym z włóczęg, powiedziano, ale nie było pewności. Zapewne mu wystarczało. Włóczędzy znów się włamali i chcieli coś im zabrać. Tym razem był to tylko niepotrzebny Jazgot, ale mogło być gorzej.
Oczywiście nic nie dało się wyczuć, nawet śladu psa, ale to nie dlatego tu był. A przynajmniej nie tylko dlatego. Kiedy szedł tędy z Dymem, coś mu się skojarzyło. Skoro roślinka wyrosła w takich nieprzyjemnych warunkach, to kto jej bronił, umościć się za kamieniem. Dostęp był kiepski, ale Jazgot spróbował chociaż trochę odsunąć głaz, żeby dosięgnąć do nich łapą.
A żeby nie wracać do Leonisa z pustymi łapami, postanowił i tak zanieść mu trochę pokrzyw. Był pewien, że do czegoś medycznego można było ich używać. Jak się medyk nie ucieszy, to trudno.
Poszedł do niego szybko, oglądając się co chwila za siebie. Miał wrażenie, że ktoś go obserwuje, ale to na pewno była bzdura. Pokrzywy poparzyły go w język, ale to nie było nic, czemu czas by nie zaradził. Miał tylko ochotę pluć. Leonis był zajęty wkurzaniem się na Kurkę, że ta zostawia łajno na jego posłaniu. Jazgot zostawił ziółka i jak najszybciej stamtąd wyszedł.
W jakimś małym stopniu czuł się przydatny. Humor mu się nawet poprawił, to postanowił zrobić to, co każdy, gdy ma dobry humor — głupotę.
— Wytropmy go.
— Co? — Dym spojrzał na niego zaskoczony.
— Psa, który mnie zaatakował. Nas. Są plotki, że należy do włóczęg. Mówili o nich na zgromadzeniu. Nie mówię, żeby od razu ich atakować, bo pewnie są za silni, ale spróbować zdobyć informacje. To co najmniej drugi raz, gdy weszli na nasze tereny i… — Ciało Richiego, krwawe ślady, ten smród unoszący się jeszcze do końca dnia. — Nie jestem najsilniejszym psem, wiem, ale jestem sprawny. Będę za tobą nadążał. Wiem, że też chcesz to sprawdzić, Dym.
Jazgot odsuwa kamień i znajduje za nim zioła. Bezgwiezdni otrzymują 15 ziół.
<Dym?>
[1122 słowa: Jazgot otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia i 2 Punkty Treningu, Ikra została wyleczona]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz