17 lutego 2021

Od Dymu CD Mięty

Sytuacja ze szczeniakiem, wprawiła mnie w osłupienie. Dobra było podobny do mnie, ale ja przecież nigdy nie ten tego. W sumie to był uroczy, a jego obecność mi nie przeszkadzała. Podejście Mięty natomiast było skrajnie odmienne. Nie mogłem ot, tak go zostawić, no przecież to jeszcze małe dziecko. Humor Mięty jak zawsze poleciał ostro w dół. W sumie to ja mógłbym go zatrzymać, miałbym takiego małego szkraba, nauczyłbym go życia, na pewno Miękka by się zgodziła. Najchętniej to bym go przygarnął, jednak suczka miała inny pomysł. Może czasami to jej chłodne myślenie, jest lepsze, od mojego uczuciowego serca. Z samego rana poszliśmy więc odstawić Hiacynta, tak zdążyłem nadać mu imię, szybko się przywiązuję. Szkoda, że to tak szybko poszło, nie zdążyłem się nawet pożegnać, a młody już był u jakiegoś małego dwunoga na rękach. Ze smutkiem na pysku ruszyłem w stronę naszego obozu.
— Mogliśmy go zabrać do sfory — mruknąłem.
— Serio? Najpierw robisz dzieciaka, potem zapominasz, nagle wielki tatuś z Ciebie.
— Co? Czy ty naprawdę myślisz, że to moje dziecko?
— Tak, byliście jak dwie krople wody.
— No serio, nie uważasz, że większość tych samych ras wygląda identycznie? A nie mają ze sobą nic wspólnego?
— Och tak, to czemu nadałeś mu imię?
— No przecież, nie będę się tłumaczył, po prostu pasowało, aby miał jakieś imię.
— Już się przywiązałeś do niego?
— No tak, chciałbym mieć kiedyś swojego ucznia, a na pewno potomka.
— Szkoda mi słów na Ciebie Dymie wiesz.
Ne chciałem wchodzić w kolejną dyskusję. Po prostu zakończyłem rozmowę.
Po powrocie do obozu chciałem zostać sam. Dopadł mnie jakiś gorszy dzień. Może to przez tego malca, którego zostawiliśmy pod opieką dwunogów.
— Mięto nie mam dzisiaj nastroju, potrzebuję pobyć sam.
Suczka skinęła głową, po czym każde z nas udało się w swoją stronę. Położyłem się na legowisku, czułem się osłabiony, co chwila przechodził mnie dreszcz. Zasnąłem dość szybko gdy obudziłem się około południa, poczułem, jak lekko pobolewa mnie głowa, nos zatyka i co chwila musiałem sobie po kasłać. Czyżbym złapał to dziadostwo. Nie chciało mi się nigdzie ruszać. Postanowiłem, że przeczekam do rana jeśli nic się nie poprawi, udam się do medyka. Objawy nie ustępowały jednak, chociaż miałem apetyt, to czułem, jak mój węch słabnie. Musiałem być odpowiedzialny, unikając kontaktu z innymi udałem się do Leonisa. Kiedy mnie zobaczył, już mu się wszystko w środku przewracało. Zapewne miał dość moich ciągłych wizyt.
— Co tym razem? — warknął.
— Chyba epidemia.
Pies zamilkł, zacisnął zęby i zabrał się za jakieś napary.
— Pij to — mruknął.
Wziąłem łyka, to było obrzydliwe. Ale jeśli miało mi pomóc.
— I co teraz? — Spojrzałem.
— Masz siedzieć na dupie przez dwa dni trzy razy dziennie po łyku, unikaj kontaktu z resztą.
— Jasne.
Skoro tak powiedział, to tak postanowiłem zrobić. Dwa dni, unikałem innych, nie wychodząc ze swojego kąta. Tylko Mięta mogła przychodzić i zostawiać mi jedzenie, bo inaczej umarłbym z głodu. Po okresie leczenia mogłem w końcu wyjść na zewnątrz. Nie byłem tylko dwa dni, zamiast śniegu pod łapami miałem młodą trawę, na drzewach i krzewach pojawiały się pierwsze pąki. To było coś pięknego.
— Już jesteś zdrowy?
— Tak, na szczęście szybko zareagowałem. Dziękuję, że przynosiłaś mi jedzenie. — Uśmiechnąłem się do Mięty. Ona jako jedyna nie bała się zarazić i się zgodziła, aby mi pomóc.
— Nie ma za co, ciekawe może złapałeś coś od tego szczeniaka?
— Nie wiem, ale jedno jest pewne, wykorzystano zioła na moje leczenie, pora uzupełnić zapasy.
— Masz rację. — Skinęła głową
— Tym razem musi nam się udać — powiedziałem pewny siebie.
Wraz z Miętą tworzyliśmy zgrany zespół. Nowa pora roku zwiastowała, że zioła mogą szybciej odrastać w miejscach, gdzie zostały już znalezione. Na pewno musiały tam spadać jakieś nasionka, które się przyjęły. Zaczęliśmy więc od okolic cmentarza. 
<Mięta?>
[604 słowa: Dym otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia i zostaje wyleczony z choroby]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz