11 lutego 2021

Od Mięty CD Dymu — "Misja: wyjście po mleko" [przygoda #11]

Zaczęło się ściemniać, dlatego Mięta postanowiła wrócić do miasta i tam spędzić noc. Obejrzała się za siebie, czy Dym idzie za nią, ale szedł za nią grzecznie.
— Następnym razem nie puszczę Cię do jakiegoś dwunożnego — parsknęła Mięta i odwróciła od niego pysk. Dym dorównał do niej kroku.
— A co? Czemu tak?
— Bo jak Cię porwą, to nie wiem, co powiem Miękkiej. No wiesz Miękka, Dym poszedł sobie… na wyprawę, raczej nie wróci. Ale zawsze możesz mieć nadzieję — zacytowała swoją przyszłą wypowiedź Mięta i sama przyspieszyła.
W mieście było o wiele cieplej. Dwunożni, jak każda istota na ziemi, przecież nosiła jakieś ciepło w sobie, a tym bardziej ich ocieplane legowiska. Było naprawdę cieplej niż na takim śmietnisku na przykład. Tylko po co oni to sobie ocieplają, a potem chodzą jeszcze w swoich dodatkowych futrach? Im jest aż tak zimno? A co wtedy ma zrobić taka Mięta, która ma krótką sierść? Przecież nie nałoży dodatkowego futra, bo będzie jej niewygodnie. A im pewnie też nie jest wygodnie. Phi. To po co? Skoro jest im zimno, to niech nie wychodzą. Proste. Ruszyli w stronę jakiejś alejki. Aby spędzić spokojnie noc. Była to chyba, najmniej zadbana część miasta. Ściany były brudne, i widać było czerwone… pudełka? Chociaż chyba to nie były pudełka, bo one by nie utrzymały owej budowli. Jednak tak czy siak. W porównaniu do ziemi, była ściana, i owe pudełka… ziemia była niezbyt wygładzona. Mięta na swoich poduszkach łap czuła każdy kamień, bo cała droga była z nich zbudowana. A do tego, cała droga była jakaś, dziwna. Zwykle trawa jest dosyć miękka, tak samo jak i śnieg. A teraz? Gorsza niż droga grzmotu! Przy ścianach, było bardzo dużo kartonów. Dzięki czemu mieli gdzie spędzić noc. Tylko trzeba było sprawdzić, czy nikt tam nie urzęduje.
— No to tu spędzimy noc. A po tym. Idziemy od razu na nasze tereny — powiedziała stanowczo. I nie dając mu szansy na sprzeciw, ruszyła sprawdzać owe kartony.
Podniosła jeden z owych kartonów. Chociaż i tak słyszała jak coś Dym mówi pod nosem, ale to nie było istotne. Przynajmniej chodziło o to, iż sprawdzał kartony. Pierwszy karton był pusty, jednak co można było się spodziewać? Przecież był zbyt mały dla dorosłego psa. Ale i tak Mięta miała nadzieję, że może jej się tylko wydaje… ale jednak się nie myliła. Spojrzała na Dyma, czy on coś znalazł, ale się nie odzywa. Jednak raczej nic. Parsknęła, przewracając oczami. I ruszyła trochę dalej, w końcu w pewnym momencie słyszy radosny pisk. Oczywiście na pewno szczeniaka, bo kogo innego? Dym by tak nie piszczał. Odwraca pysk w tamtą stronę, widząc oczywiście jakiegoś szczeniaka przyklejającego się do łapy zastępcy, zdziwiła się.
— Tato! — zapiszczał szczeniak.
Tato? Oczywiście się zdziwiła, on ojcem? Aż jej się chciało śmiać. Jednak lepsze pytanie jest takie, czy naprawdę jest nimi on jego ojcem. No jak się zmruży oczy, przekręci głowę w lewo i cofnie się o kilka kroków, to coś tam podobni są. Ale z kim się puścił Dymek? On nie jest za młody na dzieci? A do tego, szczeniak wyglądał na około na… 4 księżyce? Do tego miał obrożę na szyi. Coś koło tego, no ale skoro on już miał syna, to znaczy, że miał partnerkę, albo ma, skoro to dziecko jeszcze go poznaje. Czyli on jej o niczym nie powiedział?! No jasne, oczywiście, lepiej zatajać takie fakty co nie? No najlepiej. Bo przecież nikt się nie dowie. Od razu Mięta zmarszczyła nos. Jak on śmie?! On jest normalny czy coś takiego? Lepiej powiedzieć, i po co oni tu są? Nie lepiej było od razu wrócić przez noc? A nie, bo przecież Mięta postanowiła przenocować na jego danych terenach. Rybi oddech z niego. Po prostu nie można sobie tego wybaczyć. Jak już się ma dziecko też, to lepiej się nim zająć, a nie. Zostawić. Jak już się ma dziecko, to lepiej się nim zająć! Oczywiście, Mięta by się zajęła swoim dzieckiem.
— Z kim się puściłeś? — zapytała Mięta, zanim Dym może cokolwiek jeszcze odpowiedzieć na wypowiedź szczeniaka.
— Co? Ja? Nie! — powiedział szybko, jednak po chwili się poprawił i spojrzał na tego szczeniaka. — Gdzie Twoja mama? — zapytał szczeniaka spokojnie. Jednak szczeniak nie był chyba zainteresowany tym, co on mówi, gdyż popatrzał na Miętę.
— Tato? Kim jest ona? — zapytał niepewnie.
— Twoim koszmarem — syknęła Mięta, zanim jeszcze zdążył Dym mu powiedzieć, a szczeniak się cofnął.
— Mięta… — zwrócił się do niej Dym spokojnie, aby jego nie wystraszyć jeszcze bardziej.
Suczka już nic nie odpowiedziała, tylko przewróciła oczami. Już go nie lubiła. I nie musiała lubić. Głupi szczydel. I Dym próbował być dla niego dobry? Niedorozwinięta przylepa. A ni tak, będzie dla niego miły, bo to przecież jego syn. No oczywiście, nie lepiej go już przepędzić, i spokojnie spędzić noc?
— Gdzie jest Twoja mama? — powtórzył Dym, a szczeniak skierował ku niemu swojego wielkie ślepia.
— Ale tato! Po co nam mama? Jak mam Ciebie! Tatusiu! — pisnął zadowolony. Dym spojrzał na nią wymownie.
— No co? Zostałeś ojcem, to sobie radź — parsknęła.
— Twoja mama się pewnie o Ciebie martwi — odpowiedział Dym, spoglądając na szczeniaka.
Szczeniak zaczął przez chwilę milczeć. No i fajnie, w końcu nie będzie słuchała jego piskliwego głosu. Odetchnęła z ulgą i podchodzi do szczeniaka, bierze go za kark i podnosi, odsuwa go od Dyma.
— No to teraz skoro wszyscy już sobie wytłumaczyli, o co chodzi, proponowałabym, abyś już poszedł — zwróciła się do szczeniora.
— Trzeba mu pomóc — odezwał się nagle wielki bohater.
— Przyszedł sam, to i wróci sam — odparła szybko.
— Właściwie… — pisnął cicho szczeniak.
— Nie z Tobą rozmawiam! — warknęła na niego suczka, a szczeniak się cofnął.
— Czemu ty go tak nie lubisz? — zapytał Dym i wymija wojowniczkę, bierze szczeniaka za kark i podnosi.
— Aha? Czyli wolisz stracić czas i go odnieść? — powiedziała niezadowolona, a Dym kiwnął głową.
No super, woli jakiegoś szczeniaka, niż posłuchać zdrowego rozsądku Mięty, co za… no po prostu no nie. Jak tak można? No po prostu no nie. Ale że tak naprawdę po prostu chce mu pomóc? Jak tu przyszedł, to powinien przecież znać drogę. No ale nasz bohater Dym, nie może wytrzymać jeśli jakiś szczeniak potrzebuje pomocy. A no tak, ojciec. No oczywiście, to po co ona jest tutaj? No jasne. Mięta obrażona odchodzi od niego, i kładzie się na jakimś zgniecionym kartonie. Dym spogląda na nią, i stawia szczeniaka na ziemi, który od razu przykleja się do jego nogi.
— Nie idziesz?
— A idź se — powiedziała niezadowolona i położyła głową na swoich przednich łapach.
— Chodź i nie marudź. — Na te słowa już się jeszcze bardziej zdenerwowała.
Ona marudzi?! Ona marudzi?! O nie, nie, nie. Ona nie marudzi, tylko stwierdza fakty. Czego on od niej jeszcze chce? Rybi móżdżek! Jak tak można?! Przecież ona nie marudzi! Więc postanowiła milczeć. No co ją tu będzie okłamywać jeden wielki gbur. Dym wzdycha cicho. No znowu będzie musiał mieć chyba do niej cierpliwość. Przepchnął lekko szczeniaka w stronę kartonu. Co on chce tutaj z nim jeszcze przenocować?! Co on sobie znowu wymyślił?! Zdenerwowana podnosi szybko pysk i spogląda na niego. A dokładniej na Dyma, który kładzie się na owym kartonie, obok niej, a szczeniak blisko jego przednich łap. Mięta syknęła coś pod nosem i położyła ponownie pysk na swoich łapach. Zamknęła oczy i po chwili zasnęła. Chociaż i tak słyszała jak co jakiś czas Dym podnosił głowę, bo Mięta przecież nie ma twardego snu, a gęsta sierść owego wojownika, daje po sobie znaki.
 
Rano już czuła nos Dyma, którym on ją szturchał, aby ją obudzić. Noc przespana w tym miejscu, była niezbyt przyjemna. Słychać było strasznie dużo potworów. Co prawda mniej niż rano, ale na pewno były. Dym się kręcił, jakby miał robaki w dupie, a do tego szczeniak tu był. Wiatr wiał kilka razy, przez co też było strasznie zimno. Wybranie alejki, chyba nie było za mądrym pomysłem, gdyż kiedy przywiewał wiatr z drogi grzmotu, całe zimno zatrzymywało się na nich. W końcu Mięta otwiera leniwie oczy i spogląda na psa, który już siedzi gotowy do drogi. Ale bez dzieciaka. Gdzie dziecko zgubił? Nawet nic nie zdążyła powiedzieć kiedy usłyszała pisknięcie owej istoty. No pięknie. Czyli jednak tu jest. Wzdycha ciężko i podnosi się do siadu i przez chwilę szukała wzrokiem tego szkodnika, jednak go nie zobaczyła, więc spojrzała na Dyma, który miał chyba zbyt zadowolony wyraz pyska.
— A tobie co?
— Mi nic — powiedział po chwili Dym i wstał, spojrzał na szczeniaka, który bawił się w jednym z kartonów. — Co niby miałoby się stać? — zapytał szybko i spojrzał ponownie na Miętę.
— Czy ten szczeniak przypadkiem Cię tak nie denerwuje jak mnie — syknęła cicho i podchodzi do kartonu, w którym jest szczeniak. A za nią poszedł Dym, szturchnęła karton, a szczeniak wychodzi z kartonu.
— Idziemy — powiedział dosyć energicznie pies i ruszył w stronę wyjścia z alejki. — Odprowadzimy Hiacynta i będziemy my też wracać.
— Czy ty już go nawet nazwałeś? — powiedziała zdziwiona, jednak i tak ruszyła za nimi. Niestety.
Przeszli blisko ściany, jak najdalej drogi, oczywiście, coraz bardziej się bała, o to czy ktoś tu nagle nie przyjdzie. Hycel może przecież ich złapać! Ponownie. Czego to oni w sumie już nie robili? No ale sam fakt, że mógł im równie dobrze zaraz ktoś przyjść, i ich łapać, był dla niej po prostu przerażający. Szczeniak coraz szybciej szedł, a tym bardziej, iż wyglądał na głodnego. Co jej się nie podobało, równie dobrze może go upchać jedzeniem, żeby wybuchnął, bo śmierć z głodu trochę trwa. Rozejrzała się, i nikogo nie było, co prawda, było jeszcze ciemno, ale słońce wstawało. W końcu do jej nosa dochodzi zapach, zatrzymuje się i rozgląda. Zapach owy dochodził z jakiegoś budynku. Podchodzi dosyć szybkim krokiem do owego budynku, w którym były wielkie okna. Dzięki nim mogła zobaczyć, że w środku są jakieś stoły, a kocem. Krzesła obok. Ogólnie, jakoś dziwnie. Spojrzała na Dyma, oraz jego nowego syna.
— Gdybyśmy się tam dostali... — nawet nie zdążyła dokończyć, kiedy Dym jej przerwał.
— Jak niby chcesz się tam dostać? — zapytał, podchodząc do niej, wskoczył dwoma łapami na jakąś podpórkę przy oknie. Dzięki czemu był jeszcze wyższy, no super. — Przecież się tam nie dostaniemy, zaraz będą się schodzili dwunożni.
— No wiem, no ale przecież możemy tam szybko wejść, nawet nie tym wejściem.
— No to jakim wejściem?
— Tato! — pisnął szczeniak i ruszył w bok budynku, a dokładniej na drugą stronę, i po chwili znika za ścianą.
— Co tym razem… — powiedziała niezadowolona Mięta pod nosem i ruszyła razem z Dymem za nim.
Szczeniak zaprowadził ich do innego wejścia, tutaj było pełno śmietników, ale szczeniaka brak. Zniknął. O koniec problemów, możemy jeść — oczywiście chciała to powiedzieć, lecz nie zdążyła, gdyż z jednego z przewróconych śmietników wybiega owy Hiacynt ze skórką od banana na łbie.
— Tato, tato! Patrz, co znalazłem! Jesteś ze mnie dumny? — zapytał energicznie, prawie że podskakując w miejscu. No a najgorsze jest to, iż Dym nawet nie zaprzeczył, że jest jego ojcem…
— Gratuluję Hiacyncie. Widzisz Mięta? — zapytał ją, a ona przewróciła oczami.
— Tak, tak. Gratuluję — powiedziała dosyć niechętnie, chociaż i tak jak na niego spojrzała, to widziała, że ten szczeniak się cieszy z nie wiadomo czego. — A teraz, może coś zjemy, skoro już tu coś mamy. Może dwunożni są tacy głupi, że wyrzucają dobre jedzenie.
Po ich posiłku, w który skład wchodziło jakieś niedojedzony kurczak oraz twarde bułki. Jednak bardziej zastanawia Miętę to, czemu oni to wyrzucili. Przecież nawet dobre było. Co prawda, i tak wolała świeżą zwierzynę, ale to też się nadawało. Wstała, otrzepując się. Wszyscy wyglądali na najedzonych, ale ten szczeniak nadal tu jest. No super. Spojrzała na Dyma, który już kręcił się przy wyjściu z alejki. Podchodzi do niego.
— Ej, może go tu zostawimy? No wiesz, dwunożni się nim zajmą, i tak jest tym pieszczochem — powiedziała cicho suczka. A Dym popatrzał na nią jak na dziwaka. — No co? Idealny plan.
— Mięta, nie możemy go zostawić. To przecież szczeniak, jak znajdziemy jego rodziców.
— Już jednego ma… — syknęła cicho pod nosem i odwróciła od niego pysk. Spogląda na szczeniaka, który bawił się jakimś chyba białym kartonem, może był bardziej elastyczny.
— Przestań już, zrobimy tak, jak mówiłem — powiedział chyba najspokojniej, jak umiał, no jeszcze czego. Niech się jeszcze wydrze na Miętę.
— Mhm… — mruknęła cicho, oczywiście próbując się zgodzić, jednak już chciała mówić coś w stylu: „ To jest beznadziejny plan!”. No ale niech już będzie.
— Tato! Gdzie teraz pójdziemy? — zapytał Hiacynt podbiegając do nich, i przy okazji wywracając się przez łapę Mięty.
— Na samym początku nauczymy Cię chodzić, wiesz — odpowiedziała szybciej od Dyma Mięta i od razu ruszyła, wychodząc z alejki.
A więc nasza gromada przeszła szybko przez drogę grzmotu. Poszli jakąś mniejszą, drogą, gdzie jest bardzo mało domów, jak i też ogólnie wszystkiego. No, chyba że liczymy trawę, tak. Jej było tu masa. Czuła się jak na innych terenach, niż jak w mieście. No ale zapach Flumine, ją odciągał od myśli, że to inne tereny. Psy dochodzą do parku, dlatego też pewnie było tak dużo trawy. Wchodzą do owego parku, i próbują iść jak najszybciej, aby już wrócić, czy coś takiego, ale niestety, szczeniak spowalniał. Dochodzą do miejsca, gdzie dwunożni przebywali. To był chyba jakiś zlot na lisie łajno, bo naprawdę było tu ich jak mrówek. Mięta wyrwała do przodu, zostawiając Dyma z Hiacyntem. Musiała sprawdzić gdzie może ich nie ma. Ogląda się za siebie, czy Dym pilnuje swojego syna. Ale tak nie było, Dym poszedł za nią, no super.
— Gdzie zgubiłeś syna?
— Nie syna, ale zostawiłem go tam w krzakach, i kazałem nie wychodzić — powiedział Dym, ale i tak Mięta miała wątpliwości.
— Ale ty jesteś mądry, wiesz — powiedziała sarkazmem i się rozejrzała po dwunożnych.
Było tam bardzo dużo dużych dwunożnych, ale też i małych. Każdy chyba trzymał coś w ręce, ale nie wiedziała co. Strasznie ciasno się trzymali. No ale jeden mały dwunożny przykuł jej uwagę. Bo albo trzymał swoją zabawkę, albo prawdziwego psa… Po swojej wielkiej analizie doszła do wniosku, iż owo dziecko trzymało Hiacynta, i pokazywało go swoim wielkim dwunożnym. Jest! W końcu nie będzie musiała słuchać jego pisku! Spogląda z zadowolonym pyskiem na Dyma.
— Hiacynt znalazł już rodzinę, możemy wracać — powiedziała szybko, i nie czekając na żadną odpowiedź, ruszyła truchtem od dwunożnych, idąc naokoło parku.
W końcu Miętę dogania Dym, oczywiście, i na szczęście bez tego szczeniaka. Spogląda na niego.
— Jak to znalazł rodzinę? — zapytał zdziwiony.
— No dwunożni go zabrali, pieszczoch idzie do dwunożnych, proste — odparła, już widać było kompletnie po niej widać, że poprawił jej humor.
<Dymie?>
[2352 słowa: Mięta otrzymuje 23 Punkty Doświadczenia +10 za przygodę]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz