Leonis był wredny, to fakt — jego niedorobiony, psi mózg, zajmowały głównie dwie zasady, obejmujący ten obszar służący za interakcje społeczne:
1. Nie wpieprzaj się.
2. Jak już się musisz wpieprzać, to chociaż nie bądź miły.
„Nie wpieprzaj się” było akurat na tyle złotą regułą, że drugiej używał jedynie w sytuacjach kryzysowych… czyli prawie zawsze, biorąc pod uwagę jego samotniczy tryb życia. Trzecią, niekoniecznie spisaną, acz jedną z największych wartości w życiu gburowatego medyka, był pacyfizm, wyjątkowo ironiczny, jeśli wziąć ogół jego charakterystyki.
— Co?
Nie był zmuszany do walki od… nie, wróć. Może i był zmuszany do walki, ale niekoniecznie do tych rozkazów się stosował. Nie do końca mógł też być z tego dumny; mało rzeczy brał do siebie, ale sytuacja, kiedy (wyjątkowo rozzłoszczona) Rubinowe Futro, medyczka jak on, musiała rzucić się w jego obronie podczas wojny z Quintusem, bo Pochmurny-Pachołek-Pysk obiecał sobie, że nie podniesie na nikogo pazurów, niezaprzeczalnie zostawiła rysę na jego honorze.
— Nie będę walczyć. — Miał nadzieję, że Ciemny Kieł nie usłyszy wahania w jego głosie. Najwyraźniej czasem dopadała go krztyna wyrzutów sumienia, w końcu stojąc bezczynnie na polu bitwy, musiał być chroniony przez innych, zamiast — w zamiarze — bronić resztę przed hipokryzją wojen.
— Ale Dwunożny…
— Nie będę walczyć. Nie. Będę. Walczyć.
Wystarczyło kilka uderzeń serca przerwy, by rozzłościć Dwunożnego. Ciemny Kieł skuliła się na posadzce. Leonis, po drugiej stronie ringu, miał wrażenie, że jeszcze chwila i dostrzeże przebiegające wzdłuż brązowego futra elektryczne iskierki. Najwyraźniej te iskierki były faktycznie skuteczne; medyk nie wątpił w skuteczność wynalazków ludzi, niekiedy rozważał też ich mechanizmy, ale jego potrójne komórki mózgowe mogły dojść co najwyżej do wniosków: „Boli. Be. Elektrycznej obroży nie lubimy”.
Suka wystąpiła krok do przodu. Leonis przeklinał w myślach cholernego Darwina, który, tworząc teorię ewolucji, nie miał na nią wpływu na tyle, żeby Ciemny Kieł potrafiła dojść do prostej dedukcji, że zawsze jest więcej rozwiązań problemu niż jedno. Oczywiście, gdyby tylko Leonis wiedział, kim był Darwin — ale nawet wtedy zapewne uważałby go za idiotę.
Zanim Ciemny Kieł w ogóle zdążyła podejść, jej przeciwnika przebiegł wstrząs; dopiero wtedy poczuł maksymalną siłę włożoną w obrożę elektryczną. Ze wszystkich obszarów jego mózgu zrobił się popcorn, a dedukcja „Boli. Be. Elektrycznej obroży nie lubimy” momentalnie zmieniła się w „Aaaaaał!”.
Jajecznica z bekonem smażona na jego żywcem palącym się mózgu podsuwała mu bardzo kuszące myśli: „Uga buga, walczyć?” i „Jak to jest jeść ogórki kiszone z sosem barbeque, stojąc na krześle obrotowym na jednej nodze, kiedy za oknem wschodzi słońce?”. Żaden z tych pomysłów nie brzmiał dobrze, więc Leonis zmuszony był oprzeć się kukurydzianemu mózgu i… usiąść. Na środku areny, z żyłką pękającą na czole, Ciemnym Kłem czającym się na jego futro i ogólnie — mając przejebane. Usiadł, posyłając więżącemu ich Dwunożnemu tak piorunująco soczyste spojrzenie, jakby od samego jego wzroku człowiek miałby paść trupem.
Przebiegła go kolejna fala wstrząsu, ale Leonis już czuł się satysfakcjonująco wygrany. Dwunożny klikał zawzięcie w swój sterującymi obrożami pilocik, sierść Leonisa powoli zaczynała przypominać porażonego piorunem Einsteina, ale satysfakcja (to jest: adrenalina), dodawała mu sił na tyle, że nawet prażone komórki mózgowe nie powstrzymywały go od zwyczajnego siedzenia.
Jesteś oazą spokoju, Leonis. Pieprzoną oazą spokoju pełną plujących jadem- KSZKSZ, FBI, otwierać! HA HA HA! Pardon? Des fois, j'ai envie d'oeufs brouillés.
Zemdlał.
Kiedy ponownie otworzył oczy, obraz zaszedł mu mgłą i tańczącymi po ścianie mrówkami. Mózg dalej go bolał, podobnie zresztą jak całe (niemal upieczone żywcem) ciało, ale był w stanie myśleć na tyle jasno, żeby poczuć się zawiedziony sam sobą. Zupełnie wtedy, jak podczas wojny, nie był w stanie wymyślić… nic. A przynajmniej nic sensownego, poza przepisem na jajecznicę z bekonem. Był jak tupiący nogą dzieciak, który po raz pierwszy w życiu nie osiągnął tego, czego chciał. W zasadzie czuł się podobnie; od pierwszych dni planował wszystko tak, żeby być kowalem własnego losu. Nie przejmowało go nic poza własnym zdaniem, a kiedy ktoś nie potrafił się do niego podporządkowywać, powiewało mu to jak chorągiewka na wietrze. A teraz zetknął się twarzą w twarz (pysk w pysk? Pysk w twarz?) z osobą, przeciwko której był zupełnie bezbronny — człowiekiem.
— Oberwał bardziej niż ja — doszedł do niego głos Ciemnego Kła.
Nie znajdowali się już na arenie; zapach mordu zastąpiła stęchlizna i obcy leonisowym nozdrzom pies. Jego towarzyszka była na tyle blisko, że owiewała swoim brązowym ogonem jego nos.
Kichnął.
— Oho — Mały zwrócił na niego wzrok — pan nie-będę-walczyć się obudził?
— Pieprzyć to. Musimy stąd uciec. — Ciemny Kieł asekurowała bok Leonisa, kiedy podniósł się na chwiejnych łapach.
— Mówiłem wam już. — Mały ziewnął. — Jeśli chcecie stąd uciec, najprostsza droga będzie kominem, kiedy Mark spali wasze zwłoki.
Kusząca propozycja.
— ...ewentualnie możecie się po prostu poddać i robić to, co wam każe, a wtedy przeżyjecie i-
— Pieprzyć to, nie słyszałeś?
Zatkał się. Najwyraźniej nie trzeba było być Sherlockiem Holmesem, żeby wiedzieć, że Leonisowi w paradę się nie wchodzi.
— Mały, pomożesz nam? — zagaiła Ciemny Kieł, podobnie jak obcy towarzysz, niechętna do kłótni z drugim medykiem.
— Nie planowałem w najbliższym czasie zostawać grillowanym kurczakiem.
— Słusznie — warknął Leonis, czujnym wzrokiem badając słabo otynkowaną ścianę. — Poradzimy sobie z tobą czy bez ciebie.
Porównanie smażenia mózgu do popcornu było w jego przypadku wyjątkowo trafne. Po szybkiej terapii elektrowstrząsami poczuł się, jakby jego drobne ziarenka kukurydzy, to znaczy komórki mózgowe, napęczniały, wybuchając całą zgromadzoną energią.
Leonis miał to w dupie.
— Mam to w dupie — oznajmił, po czym zaczepił obrożą o gwóźdź wystający ze ściany.
Niespodziewanie Ciemny Kieł rzuciła się w jego stronę, ciągnąc boleśnie do siebie za futro.
— Nie, Leonisie! To nie czas na samobójstwo! Nie zostawiaj mnie tu samej!
— Ty cholerny przygłupie, do stu Dwunożnych!
Szarpali się, dopóki leonisowa obroża nie zaskwierczała, zaiskrzyła i… ucichła, spadając z szyi nosiciela.
— Widzisz? — warknął, z wyraźną satysfakcją wskazując medyczce na zniszczoną obrożę. — Niestety, ale nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
Nawet Mały nagle ucichł, śledząc wzrokiem, jak Ciemny Kieł zahacza obrożą o domniemany gwóźdź.
— To tylko obroże — wymamrotał w końcu. — Jak tylko Mark wróci, założy wam nowe. Po co wam to było? Teraz was tylko ukarze.
— Dłużej żyję na tym świecie niż pieszczoszek o durnowatym imieniu — odburknął Leonis wymijająco. — Ciemny Kle, po drodze do areny widziałem kratę przy podłodze. Podobne są w mieście. Wydaje mi się, że jeśli jakoś się przez nią przepchniemy, wylądujemy w kanalizacji.
Jeśli. Jakoś.
Te słowa wisiały nad nim jak fatum — każdy plan, jaki tylko obejmował, ciągnął za sobą ryzyko. Ale Leonis posiadał umiejętność szybkiego dochodzenia do tego, czy coś ma sens, czy go nie ma. W tym przypadku nie mieli zbyt dużo innych możliwości; mogli albo liczyć na cud (jakby jeszcze medyk wierzył w cuda), albo zająć się losem na własną łapę.
Kierując się wzdłuż wąskiego korytarza, faktycznie zwieńczonego rozwidleniem, które kierowało na arenę, a tam — do kraty kanalizacyjnej umieszczonej przy podłodze, z której śmierdziało jak z psiego wychodka w klanie.
Leonis wybrał możliwość drugą.
<wyciągnij nas z tego (メ ̄▽ ̄)︻┳═一>
[1120 słów: Leonis otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz