11 lutego 2021

Od Płomienia CD Konwalijki

Popędził za siostrą ani myśląc, by dać jej chwilę wytchnienia. Suczka wyciągała łapki przed siebie, chcąc umknąć przed natarczywym bratem, który jakby za sens swojego życia uznał dogonienie, powalenie i obślinienie Konwalijki, której ta wizja z pewnością ani trochę by do gustu nie przypadła. Szczenior wydał z siebie pisk, kłapiąc zębami, o mało co nie łapiąc suczki za futerko na zadzie. Jej ogon smagnął go po pysku, na co zwolnił i kichnął, aż glut z nosa mu poleciał. Zlizał go, krzywiąc się na słonawy smak dziwnawej mazi.
Wyciągał łapy przed siebie na tyle, jak bardzo pozwalały mu dziecięce rozmiary, z których mimo wszystko nie był zadowolony. Nieudolnie wymijał psy, obijając się o ich łapy, co kilka razy zaowocowało szczeknięciem, czy obnażeniem kłów. Niespodziewanie, zupełnie ni z gruszki, ni z pietruszki, jego siostra zatrzymała się, uderzając z całej siły we włochaty, cudownie śmierdzący dywan. Płomień chcąc wyminąć suczkę, nie wyrobił na zakręcie i wyrżnął w ścianę.
Szczeniak kwiknął z bólu, próbując się podnieść. Jego łapy zatrzęsły się, gdy tylko wstał, jednakże zrobił kilka kroków w przód. Co prawda był z lekka otumaniony i nie ogarniał rzeczywistości i przez pierwsze uderzenia serca ani trochę nie rozumiał co, ani kto do niego mówił. Dopiero gdy potrząsnął łbem, jego kontakt ze światem rzeczywistym powrócił. Zaniuchał, spoglądając na przerażoną siostrę i dziwne, włochate coś.
JAK TO CUDOWNIE ŚMIERDZIAŁO!
Płomień podskoczył kilkakrotnie w wyrazie ekscytacji, szczekając piskliwie. Uderzył to „coś”, kilka razy łapą, odskakując, jakby zaraz miało się na niego rzucić.
— Ej, Konwalia patrz! Patrz! Patrz! Patrz! — Uderzył siostrę w bok, gdy przemieścił się niespodziewanie, czym ją zaskoczył. Suczka skuliła uszy, jednak mimo to obserwowała uważnie brata, jak ten bierze w pysk kawałek dywanu i zaczyna nim szarpać. Z pyska Płomienia dało się usłyszeć radosne, pełne zapału powarkiwanie, za to sam pies wkręcił się w zabawę aż do fiksacji. Uszy latały mu w górę i dół, klapiąc zabawnie, a jego ogon wił się niczym wąż.
— P-płomień! — pisnęła, gdy kolejny raz uderzył ją przypadkiem. Ten zamrugał ślepiami, jakby nie wiedząc, co się właśnie stało. Wypuścił z pyska dywan, stróżka gęstej niczym gile śliny skapywała z jego pyska wprost na ziemię, idealnie między długie łapy szczeniaka. Oblizał się raz, drugi, trzeci, natomiast za czwartym melając pyszczek biednej Konwalijki. Widząc niezadowoloną minkę siostry, skulił uszy, zaraz jednak wrócił do szarpania dywanu, skuszony jego cudownym, niesamowitym smrodkiem. Kurz wzleciał w powietrze, brudząc wszystko, co zdołał sięgnąć.
Płomień w pewnym momencie porzucił tarmoszenie niczemu mu winnego przedmiotu, po czym cofnął się o kilka kroków, wziął rozbieg i plackiem rzucił się dywan, mrucząc zawzięcie, gdy tarzał się w długich włosach. Miał gdzieś, że mama najpewniej uszy przy samym tyłku urwie. Liczyło się tu i teraz. Wierzgał łapami, wymachiwał nimi, z jego pyska wychodziła cała gama dźwięków — od warknięć po pomruki i skamlenie.
— ALE. TO. CUDOWNIE. CUCHNIE! — wykrzyczał, dysząc ciężko i wciągając do płuc zatęchły zapach. Całe jego futro było uwalone kurzem, a śmierdziało… oj śmierdziało okropnie. Brakowało, tylko by szczeniak wytarzał się w rybich, zgniłych truchłach czy tam wnętrznościach. W zależności od tego, co śmierdziało bardziej.
W pewnym momencie coś huknęło potwornie głośno, aż poderwał się na równe nogi. Posłał siostrze pytające spojrzenie, na co ta wzruszyła jedynie barkami, samemu nie wiedząc co zrobić. Pies wstał ostrożnie. W obozie wodnych nastała dziwna cisza, jednak zaraz wszystko wróciło do normy. Zdziwiony Płomień podreptał w towarzystwie Konwalijki w kierunku legowiska matki, gdzie została reszta rodzeństwa.
— Tata! Tata! — pisnął, gdy zobaczył sylwetkę Brzozowego Kła. Jego źrenice rozszerzyły się, gdy dostrzegł w pysku wojownika coś, co przypominało wcześniejszy posiłek Muszelki. — Szybko Konwalijka! Szybko! Szybko! SZYBKOOOOOO! — mamrotał zupełnie bez składu i ładu, popychając zdziwioną suczkę w kierunku całej ich rodzinki.
— Szeszcz dziefiaki. — Brzoza na widok swoich potomków uśmiechnął się radośnie, a w jego oku błysnęła radosna iskierka, jak zwykle zresztą, gdy przynosił im coś nowego i ciekawego.
— Tata! A co toooo? — Płomień uwalił się na ziemi, wyciągając przednie łapy i skrobiąc pazurkami w podłoże. Szybko jednak schował pysk między łapkami Konwalijki, która właśnie grzecznie witała się z ich tatą. Dziwna rzecz, którą pies trzymał w pysku, plasnęła o ziemię, wydając dziwny, mokry odgłos. — Konwalijka! Wiesz co to? Wiesz? Bo ja wiem! Ale czy ty wiesz!? Bo taka mądra jesteś! O! Ja wiem! To… to kapeć! Tak? Drugi kapeć! Tylko taki… do… do jedzenia! Tak Konwalijka mów coś nooo, dlaczego nic nie gadasz! Wiem! Kot ci język zjadł, ha! Powiedz, który to kot a ja go zjem! Zobaczysz! — zaszczekał entuzjastycznie, kłapiąc zębami na potwierdzenie swych słów.
 <Konwalijka?>
[739 słów: Płomień otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz