1 lutego 2021

Od Wojowniczej Łapy (Wojowniczego Mrozu) CD Białej Tęczy (Białej Gwiazdy)

Ledwo członkowie Tenebris (na czele z Irysowym Sercem) zdążyli wyjść.
Nakrapiana Gwiazda pchnęła drzwi z takim trzaskiem, jakby chciała to samo zrobić z Białą Tęczą. Najwyraźniej liderka wyczerpała wszystkie zasoby swojej cierpliwości podczas pobytu zastępczyni Ciemnych na terenach Flumine. Nawet Burzowe Gardło cofnął się o krok, kiedy suka przeszła wzdłuż tabunu zebranych wojowników Wodnych, piorunując schody na wyższe piętro takim wzrokiem, jakby jedno jej spojrzenie bursztynowych oczu miało zaraz zawalić cały obóz klanu.
Wojownicza Łapa być może i miał poważne problemy z myleniem odwagi z głupotą, ale nie wymagało od niego godzin dedukcji, żeby zrozumieć, że Nakrapianej Gwieździe lepiej nie wchodzić w drogę. Dręczyła go mieszanina uczuć, kiedy myślał o tym, jak właśnie czuje się jego mentorka. Zawiodła się nim? Zawiodła się sobą, że nie była w stanie wytrenować swojego ucznia? Oddzieliła kodeks od własnego honoru i jedyne, na co mogła się wkurzać, to pycha Tenebris? Przez chwilę miał ochotę pójść za nią. Wyjaśnić, przeprosić. Mimo tego, co między nimi się wydarzyło w ciągu ostatnich księżyców, uczeń nadal czuł silne przywiązanie do swojej nauczycielki — takie samo, jak wtedy, kiedy Nakrapiane Ucho prowadziła go wzdłuż portu, uśmiechając się z dumą, kiedy złapał swoją pierwszą rybę. Podgrzybkowa Sierść stanął mu na drodze, kręcąc głową z politowaniem.
— Daj jej czas — mruknął medyk, przestępując nerwowo na swoich sarnich łapkach. — Lepiej poczekać, aż Irysowe Serce wróci.
Irysowe Serce? Wojownicza Łapa nie miał pojęcia, co zastępczyni ma do rzeczy, ale szczurzy zielarz wydawał się jakoś inteligentniejszy od małego móżdżku czarno-białego uczniaka.
 
Kiedy Irysowe Serce wróciła do obozu podczas pory dzielenia się zapachami, wojownicy udawali, że wcale nie podsłuchują rozmowy z legowiska przywódcy. Brzozowy Kieł i Rozżarzony Język nadstawiali uszu jak najbliżej dzielących pomieszczenia drzwi, próbując wyłapać każdą najmniejszą plotkę. Wojownicza Łapa karcił się w myślach za to, że w ogóle ma czelność podsłuchiwać; przecież to niegrzeczne, poza tym uczniowie (ani nawet wojownicy) nie powinni mieszać się w sprawy głowy klanu. Ale Nakrapiana Gwiazda nie oszczędzała swojego głosu, delikatniejąc jedynie pod wpływem kojących zdań swojej zastępczyni.
— Za długo zwlekasz z jego mianowaniem.
— Gdyby Wojownicza Łapa był gotowy, już dawno jakiś wojownik przeprowadziłby jego test.
— Nakrapiana Gwiazdo, to ty jesteś jego mentorką. Jesteś odpowiedzialną liderką, dlaczego nie możesz być taką samą mentorką?
Westchnęła. Kiedy drzwi otworzyły się ze skrzypieniem, wszyscy Wodni odwrócili nagle wzrok, udając niezainteresowanych rozmową przywódczyni z Irysowym Sercem. Wojownicza Łapa wbił wzrok w swoje łapy, wystraszony, że Nakrapiana Gwiazda zaraz zruga go i wyrzuci z klanu za bycie najgorszym uczniem Flumine.
— Wojownicza Łapo. — Stanęła przed nim, mierząc go spojrzeniem z góry. W jej oczach przez chwilę tliła się życzliwość, która tak samo szybko zgasła, jak i się pojawiła. — Jutro odbędziesz swój test. Jeśli przejdziesz go dobrze, ceremonia mianowania powinna odbyć się jeszcze podczas pory wysokiego słońca.
Wojownicza Łapa nie wiedział, czy powinien dziękować Gwiezdnym, Nakrapianej Gwieździe czy Irysowemu Sercu, która ostatecznie przekonała liderkę do tej decyzji. Miał wrażenie, że zaraz zza drzwi wychyli się twarz Marcina Dubiela w akompaniamencie „Never Gonna Give You Up” Ricka Astleya, a wszyscy wojownicy zaczną klaskać przy towarzyszącym im nagraniu śmiechu z sitcomu. Kiedy nic takiego się nie pojawiło, podskoczył, jakby rażony piorunem, po czym rozpoczął swój słowotok powtarzanego: „dziękuję, dziękuję, dziękuję”, ale Nakrapiana Gwiazda oddaliła się z powrotem do swojego legowiska.
W pierwszej chwili miał ochotę pobiec z powrotem do Tenebris, aby oznajmić Białej Tęczy, że w końcu może być z niego dumna, ale powstrzymał się, przypominając sobie incydent przecież jeszcze z tego samego dnia. Z drugiej strony zdał sobie sprawę, że kiedy zostanie mianowany, prawdopodobnie relacja z jego przyszywaną mentorką na zawsze się skończy. Biała Tęcza zajmie się życiem jako zastępczyni, on wreszcie będzie upragnionym wojownikiem, ale… co z tego?
Nagle poczuł się niespodziewanie przytłoczony faktem, że obowiązki wymagają od niego porzucenia wszystkiego, do czego udało mu się przywiązać. Czy jeśli pomiędzy Flumine a Tenebris wywiązałaby się bitwa, musiałby zaatakować sukę, która przez kilka księżyców uczyła go — o, ironio — jak walczyć? Czy Biała Tęcza udawałaby, że nigdy nic ich nie łączyło i potraktowałaby go jak faktycznego wroga?
 
W nocy na zmianę prześladowały go koszmary i bezsenność. Wykończony targanymi go problemami moralnymi od razu zerwał się na równe łapy, kiedy Irysowe Serce przyszła o świcie, aby obudzić go na test.
— Musisz iść sam, Wojownicza Łapo. — Usiadła przed nim, tłumacząc wszystko łagodnym tonem. — Nakrapiana Gwiazda będzie gdzieś w pobliżu, żeby obserwować cię, jak sobie radzisz.
Zjeżyła mu się sierść na karku, ale postanowił ukrywać strach. Co, jeśli Nakrapiana Gwiazda uzna, że tak naprawdę nie jest godny zostania wojownikiem? Będzie uczniem już do końca życia czy własna mentorka wyrzuci go z klanu?
— ...na plaży.
— Co? — dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że kompletnie się wyłączył.
— Mówiłam, że twój test powinien odbyć się na plaży.
— Na plaży? — Zmarszczył czoło. — Nie powinienem iść gdzieś, gdzie będzie więcej zwierzyny?
— Choćbyś miał ukraść rybę Dwunożnemu. Idź. Na. Plażę. — Nie rozumiał, czemu Irysowe Serce tak bardzo na to naciskała, ale po chwili rozchmurzyła się, wyglądając na dziwnie zbyt miłą wobec niego. — Kto wie, może kiedy niebo zbieleje, ujrzysz na nim tęczę?
Jego trzy komórki mózgowe tańczyły makarenę, próbując ruszyć synapsy na tyle, żeby zrozumieć, co Rysa miała na myśli. Tęcza? W zimie? Nie widział deszczu od pory opadających liści; prędzej spodziewałby się zamieci, niźli burzy. Otworzył pysk, chcąc zalać rudą falą kompletnie zbędnych, ale zaprzątających jego mysi móżdżek pytań, ale Irysowe Serce przerwała mu, zanim w ogóle zaczął mówić:
— Idź już.
Więc ruszył, a za nim poszły także nurtujące go zmartwienia.
 
Kierując się w stronę plaży, rozglądał się dookoła, jakby za każdym krzakiem czy budką z kebabem miała się kryć Nakrapiana Gwiazda. Jej zapach kompletnie nie wyróżniał się spomiędzy smrodu spalin, dlatego zaczął się zastanawiać, czy to wszystko faktycznie nie było jedynie żartem wobec niego. Najwyraźniej jego mentorka w ogóle nie miała zamiaru się pojawić, albo wręcz przeciwnie; sam nie nadawał się na wojownika, bo był na tyle tępy, że nie potrafił rozróżnić zapachu własnej liderki od przechodzącego pieszczocha. Niezawodnie poznał jednak wtłaczający się do jego nozdrzy świeży zapach morza, który uderzył go wraz z pierwszym postawieniem łapy na zaśnieżonym piasku.
Psy rzadko odwiedzały plażę zimą. Wiało tutaj pustkami, zupełnie przeciwnymi do tych latem, kiedy ciężko było znaleźć skrawek wolnego miejsca na piasku bez obecności Dwunożnych. Nawet morze wydawało się martwe, zbyt lodowate, żeby cieszyć się zabawą z falami. Wojownicza Łapa uznał to jednak za najpiękniejszy widok, jaki było mu dane poznać; szum koił jego nerwy, śnieg i piasek przyjemnie chłodziły łapy, a otaczająca go cisza, przerwana jedynie miarowymi odgłosami morza, kompletnie nie rozpraszała jego myśli.
Podążając jak najbliżej brzegu, postanowił iść w stronę portu. Zaświerzbiły go łapy na myśl, że być może nie zda testu właśnie przez to, że plaża wydawała się martwa. W morzu co najwyżej mógł znaleźć meduzę, na deptaku pochwaliłby się jedynie lichą mewą; jak skromnym łupem miałby udowodnić pozostałym, że zasługuje na miano wojownika? Choćby miał wrócić do obozu dopiero porą nowych liści, postanowił, że za nic nie zawiedzie Flumine.
Rzucił się w wir sprzecznych emocji z kolejnym uderzeniem serca. Momentalnie miał wrażenie, że — nim w ogóle zdążył cokolwiek zrobić — zawiódł klan. Równocześnie wypełniło go ciepło, adekwatne do pory nagich drzew, jakby wracając do domu z ciężkiego, zimowego dnia, sączyłby gorącą herbatę pod kocem. Zaraz potem młócił łapami zwalające go z nóg fale, które przejmującym chłodem pozbawiały jego płuca powietrza.
Tak właśnie czuł się przy Białej Tęczy i Nakrapianej Gwieździe.
— Szukasz może kogoś?
Biała Tęcza wyszczerzyła się z nutą rozbawienia i złośliwości równocześnie. Szczerze cieszył się, że zastępczyni Tenebris o nim nie zapomniała; uratowała go w oczach Nakrapianej Gwiazdy poprzedniego dnia i nie wyglądało na to, żeby miała się poddać z jego szkoleniem, nawet jeśli jej klan miałby w tym przeszkodzić.
A potem przypomniał sobie, że jego prawdziwa mentorka tym razem jest w pobliżu. Nie wiedział, czy Nakrapiana Gwiazda najpierw wydłubie oczy Białej Tęczy, czy jemu, ale niezaprzeczalnie by się nie powstrzymywała.
— Eee… tak, w zasadzie to tak — wymamrotał, unikając kontaktu wzrokowego z suką. Zmarszczyła czoło, najwyraźniej znając już mimikę Wojowniczej Łapy na tyle, żeby wiedzieć, że coś jest nie tak. — Szukam mew. Dla klanu. Tak, właśnie, mew dla klanu.
Naprawdę chciał, żeby Biała Tęcza zapolowała z nim. Pokazałaby mu dokładne ustawienie, które najefektywniej łapało zwierzynę. Mówiłaby powoli, co chwilę rzucając jakimś złośliwym komentarzem, niekoniecznie oznaczającym szczerą niechęć do ucznia; od razu po wrednych uwagach wracała do cierpliwego tłumaczenia zasad.
Miał już dzisiaj zostać wojownikiem. Nie powinien potrzebować niczyjej pomocy w polowaniu, a tym bardziej, o zgrozo, pomocy członkini innego klanu.
— Poradzę sobie. Widziałem spore stado w okolicach portu — dodał, wymijając sukę.
— Masz zamiar spłoszyć stado samym oddychaniem?
Nie podążyła za nim. Wydawało się to błahe, ale poczuł, jakby coś stracił; musiał dokonać wyboru pomiędzy własnym klanem a bliską mu mentorką, ale nie był do końca pewien, czy jego decyzja była właściwa. To nie był jednak czas na odwracanie swojej uwagi osobistymi problemami. Flumine go potrzebowało. Nakrapiana Gwiazda go potrzebowała. Czy Biała Tęcza też będzie z niego dumna, jeśli udowodni wszystkim swoją wartość?
Mógł tylko wdrapać się na betonowy pomost. Dwunożni krzątali się tutaj w nużącym zawirowaniu, na tyle wielkim, że nikt nie zwrócił uwagi na bezpańskiego (nieco śmierdzącego) psa. Wojownicza Łapa przysiadł kilka metrów dalej, nagminnie upominając siebie w myślach: skup się, skup się, skup się (co, o, ironio, tylko odwracało jego uwagę, bowiem skupił się na tym, żeby się… skupić).
Jego poświęconą autoskupieniu atencję odwrócił zapach. Ślina napłynęła mu do pyska, kiedy rozpoznał ulubiony smakołyk praktycznie wszystkich Wodnych: ryby. Słyszał, jak starsi opowiadali o rzece przepływającej na dawnym terytorium. Flumine od wielu pór roku znane było z tego, że doskonale pływali, a w ich jadłospisie zdecydowanie dominowała wyciągnięta z wody zwierzyna. W takich chwilach czuł silne powiązanie ze swoim klanem; nawet jeśli nie urodził się w lesie, idealnie wpasowywał się w stereotyp Wodnego wojownika. No, może mniej konserwatywnego.
Dwunożni wyciągali ogromne sidła ze swojego dużego, pływającego Potwora. Najwyraźniej to ze statku pochodził znajomy psu zapach; ludzie musieli wrócić ze świeżym połowem. Uderzenie serca później Wojowniczą Łapę olśniło. To nie mógł być przypadek. Co Flumine będzie po jednym, wychudzonym ptaku, jeśli ich uczeń przyniesie im cały wór pełen ryb?
Przemykał pomiędzy zaśnieżonymi straganami. Latem ludzie wystawiali tutaj kuszące do kradzieży pojedyncze ryby, nawołując przy tym swoich klientów, choć niekoniecznie cieszyli się entuzjazmem na widok śliniących się psich pysków. Teraz stragany były zamknięte, a codzienny gwar portu ograniczał się jedynie do naglących pokrzykiwań Dwunogów na statku.
Prawdopodobnie nie uniknie spostrzeżenia. Będzie musiał działać tak, aby złapać sidła, ale nie pozwolić złapać siebie. Z całą pewnością zadanie utrudniała mu otwarta przestrzeń portu i chaos, jaki roztaczali Dwunodzy samą swoją liczebnością.
Skrył się pod najbliższym od morza straganem. Myśli zagłuszało mu wycie ludzi, którzy na zmianę krzyczeli coś do siebie, podając rzeczy ze statku z rąk do rąk. Zapach naprawdę obfitej zwierzyny mącił mu w głowie; zapasy, jakie zebrali Dwunodzy, starczyłyby przecież Flumine do końca pory nagich drzew, chociaż Wojownicza Łapa najchętniej przekąsiłby wszystko na popołudniowym obiedzie.
Musiał wziąć pod uwagę kilka czynników: przede wszystkim nie dać się złapać ludziom, znaleźć idealny moment, żeby porwać sidła i zaciągnąć je w oddalone miejsce, nim Dwunożni zorientują się o kradzieży.
Czołgał się w stronę brzegu. Znajdując się pod straganem, mógł czuć się bezpieczny, ale wraz ze znalezieniem się na odkrytym terenie, będzie miał tylko jedną szansę na udany połów. Adrenalina dodawała mu determinacji; nie chciał wrócić do klanu z niczym, albo z tak marnym łupem, że nie starczyłby nawet na wykarmienie dwóch szczeniaków Muszelkowego Nosa.
Zanim zdążył stanąć na czele portu, biała smuga przemknęła przed jego nosem, rzucając się prosto do upatrzonego przez Wojowniczą Łapę celu. Spojrzał na swoje łapy i, upewniwszy się, że z całą pewnością to nie on jest białą smugą, wytrzeszczył oczy, żeby ujrzeć Białą Tęczę. Suka chwyciła najbliżej leżącą siatkę wypełnioną rybami i zaczęła ją ciągnąć przez labirynt straganów. Nawet nie udawała przed Dwunożnymi niewinnej — wyglądało na to, jakby specjalnie się z nimi bawiła, złośliwie naprzemiennie przybliżając i oddalając od nich o krok. Wsunęła nos do materiału i kłapnęła szczękami na jedną z ryb, co wywołało niewyjaśnioną wściekłość u jednego z goniących ją Dwunożnych.
Odczekał kilka uderzeń serca. Rick Astley nie wyszedł na rufę statku, komórki mózgowe Wojowniczej Łapy zdawały się siedzieć w miejscu. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że Biała Tęcza nie przyszła tu bez powodu, nie droczy się z ludźmi też z czystej złośliwości psiej damy; Biała Tęcza próbuje dać mu czas.
Wyskoczył spod straganu, jakby włożył całą swoją kilkuletnią energię w osobisty motorek w dupie. Schował się za najbliższą statku budką, a kiedy Dwunożni ruszyli na pomoc pozostałym, żeby odzyskać ukradziony przez Białą Tęczę łup, wykorzystał daną mu szansę. Rzucił się przodem, szczękami łapiąc za materiał, który zaciął ciągnąć wzdłuż portu. Kiedy ludzie zorientowali się, że brakuje kolejnej porcji ryb, Wojownicza Łapa ciągnął już torbę przez piasek, modląc się do Gwiezdnych, żeby jego komórki mózgowe dały siłę łapom do ciągnięcia tego ustrojstwa.
Kiedy jego oczom ukazał się chodnik, spojrzał w stronę oddalonego już portu. Zmartwienie wypełniło ucznia aż po koniuszek ogona; czy Biała Tęcza została schwytana przez Dwunożnych? Wytężył wzrok, a kiedy dostrzegł, że widziana wcześniej biała smuga wymyka się z rąk ludzi, pędząc w przeciwnym do Wojowniczej Łapy kierunku, odetchnął z wyraźną ulgą. Uśmiechnął się ukradkiem, chwytając ponownie siatkę w zęby. Zalało go przyjemne uczucie, jakiego nie czuł już, odkąd oddalił się od Nakrapianej Gwiazdy. Biała Tęcza, w przeciwieństwie do tej „właściwej” mentorki, nigdy go nie zawiodła. Poczuł się bezpiecznie na samą myśl o tym, że kiedy zaczął wątpić w lojalność Ciemnej, ta postanowiła udowodnić mu przywiązanie choćby drobnym gestem.
Nawet jeśli drobny gest był kradzieżą. Bonnie i Clyde; chociaż Wojownicza Łapa nie bardzo zdawał sobie sprawy z moralności złodziejstwa, a w związku z tym nie czuł się winny za ukradzione Dwunożnym ryby, to przez chwilę nadal cieszyły go przebiegające przez ciało wesołe iskierki, wywołane nieoczekiwaną współpracą.
 
Na końcu drogi do Starego Domu poczuł znajomy zapach przedzierający się przez falę rybiego smrodu. Nakrapiana Gwiazda chwyciła zębami drugi koniec siatki, pomagając Wojowniczemu dociągnąć zapas do końca. Stanąwszy przed nim, uśmiechnęła się zadziornie kątem pyska — tak samo, jak na początku ich relacji.
— Jakie imię chciałbyś mieć jako wojownik?
Wojownicza Łapa nieszczególnie się nad tym zastanawiał. Miał zmienić imię już trzeci raz: wcześniej, nazywany przez Odważnego Kła Nate, dopiero po dołączeniu do Wodnych zaczęto nazywać go Wojowniczą Łapą. Obecne imię oddawało jego osobowość idealnie, a sam pies szczycił się szczególnie pierwszym członem. W klanie były najróżniejsze imiona, pochodzące od kwiatków, kolorów czy innych pierdół, ale czuł, że to jego imię naprawdę było mu przeznaczone. Wojowniczy. Człon, który wyznaczał mu jego ścieżkę do tego, kim ma zostać.
— Wojowniczy Wojownik byłoby wspaniałe! — powiedział, z pełnią radości machając ogonem.
Nakrapiana Gwiazda na początku wpatrywała się w niego, czekając na puentę, aż jej uczeń skwituje swoją wypowiedź śmiechem. Kiedy jednak to się nie stało, sama zachichotała niezręcznie, popychając barkiem drzwi obozu, żeby zrobić Wojowniczej Łapie przejście ku stosowi jedzenia.
— Wydaje mi się, że mam lepsze imię, które będzie do ciebie pasować.
Część wojowników parsknęła na widok zdobyczy Wojowniczej Łapy. Część wpatrywała się zdumiona. Jakby nie było, podzielał zdanie ich obu; być może i kradzież jedzenia Dwunogów nie była najgodniejszą miana, ale zmęczone porą nagich drzew kundle nie powinny narzekać na całkiem soczysty łup.
— Niech wszystkie psy zdolne polować zbiorą się pod Wyszczerbionym Stołem!
Wodni przeciągnęli się, wiedząc, czego się spodziewać. Wojownicza Łapa z błyskiem w oczach wpatrywał się w gromadzących się wojowników, tak dumny z siebie jak nigdy. Szczeniaki Muszelkowego Nosa wychyliły się zza ścian żłobka, żeby obejrzeć ich pierwszą w życiu ceremonię, której kiedyś sami będą świadkami, stojąc naprzeciw Nakrapianej Gwieździe, kiedy będą otrzymywać nowe imiona.
— Wojownicza Łapo, podejdź. — Drżał na całym ciele, ale posłusznie zbliżył się do mentorki. — Ja, Nakrapiana Gwiazda, liderka Flumine, wzywam naszych wojowniczych przodków, by spojrzeli na tego ucznia. Ciężko pracował, by zrozumieć wasz szlachetny kodeks, więc polecam wam go jako wojownika. Wojownicza Łapo, czy obiecujesz przestrzegać kodeksu wojownika, chronić i bronić go nawet za cenę życia?
Wyobrażał sobie tę chwilę wielokrotnie, ale kiedy tylko otworzył pysk, głos uwiązł mu w gardle. Jego napędzany nieskończoną energią ogon gibał się na boki, wywołując wśród zgromadzonego tłumu ciche podśmiechiwania; czuł się szczeniak, jak zresztą traktowali go pozostali wojownicy Flumine, ale nie potrafił nic poradzić na przejmujące go szczęście.
— O-obiecuję.
— A zatem mocą Coelum nadaję ci imię wojownika. Wojownicza Łapo, od dzisiaj będziesz znany jako Wojowniczy Mróz. Gwiezdni honorują twoją determinację i dobroć, a my witamy cię jako pełnoprawnego wojownika Flumine.
Nakrapiana Gwiazda położyła głowę na szyi ucznia. Wojowniczy Mróz wciągnął znajomy zapach swojej (byłej już mentorki) i liznął ją w bark, ale — zamiast skupić się na tym, że wreszcie osiągnął swój cel, a jego klan właśnie skanduje nowe imię, jego myśli zaprzątały tylko to, żeby wymknąć się z klanu i móc z dumą obwieścić nowe miano Białej Tęczy.
Koniec wątku Wojowniczego Mrozu i Białej Gwiazdy.
[2759 słów: Wojowniczy Mróz otrzymuje 27 Punktów Doświadczenia oraz nowe imię i rangę wojownika]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz